Piotr Parzyszek tydzień temu doczekał się swojego pierwszego gola dla Frosinone. Dał on ważne zwycięstwo nad Brescią, więc radość tym większa. W dłuższej rozmowie 27-letni napastnik opowiada nam o specyfice Serie B, zupełnie innym życiu, współpracy z Alessandro Nestą i planach klubu. Wracamy także do głośnego wywiadu sprzed paru tygodni, w którym Parzyszek kilkoma wypowiedziami zdawał się podważać warsztat Waldemara Fornalika. On sam przekonuje dziś, że zupełnie nie o to mu chodziło, ale zabrakło mu precyzji w wypowiedziach. Zapraszamy.
Żywiołowo cieszyłeś się z gola z Brescią. Bardziej dlatego, że zapewnił on zwycięstwo czy po prostu zeszło z ciebie ciśnienie?
Po części z jednego i drugiego. Wcześniej nie miałem nawet za bardzo sytuacji, żeby coś strzelić. W pierwszych meczach w ogóle nie oddawałem strzałów, taka bywa druga liga włoska. Dopiero kolejkę wcześniej zmarnowałem dobrą okazję z Cosenzą, nie udało się głową trafić kontaktowo na 1:2, piłka poszła obok słupka. Bardzo się więc cieszyłem z naszego zwycięstwa, ale także z tego, że pierwszą bramkę zdobyłem znacznie szybciej niż w Piaście. A już przewijały się czasem myśli, że może też przyjdzie mi tak długo czekać. Ciężko pracowałem, wierzyłem w przełamanie i wreszcie nadeszło.
Nie zwątpiłeś w słuszność swojego wyboru, gdy po kilku meczach nie miałeś nawet jednej sytuacji?
Nie, spokojnie, wiedziałem, że muszę się przyzwyczaić do nowego sposobu grania, do kraju, do wszystkiego. Przychodząc do Polski było inaczej, bo znałem język. Tu inny jest i język, i kultura, i podejście do życia. Wszystko.
W Piaście swoją pozycję budowałeś ponad pół roku. We Frosinone od razu wskoczyłeś do składu, ale mogłeś odczuć swoiste deja vu – pierwsze dwa występy to zejście z boiska przed upływem godziny.
(śmiech). Wiedziałem, że będzie nawiązanie do tego. Ale nie było to deja vu. Miałem świadomość, że nie znajdowałem się jeszcze na wymaganym tutaj poziomie fizyczności i szybkości gry, więc mogłem występować maksymalnie przez godzinę. Gdybym spisywał się bardzo słabo, pewnie czułbym się inaczej, ale rozmawiałem potem z trenerem i był zadowolony. Widział jednak, że siły mi uciekały i chciał wpuścić świeżego zawodnika.
Czyli po tych kilku tygodniach i kilku występach utwierdziłeś się w przekonaniu, że mówimy o lidze intensywniejszej i bardziej wymagającej niż Ekstraklasa?
Pod tym względem na pewno jest różnica na korzyść Serie B. Rozmawiałem już z kolegami z Piasta, że nieraz w Ekstraklasie – i zresztą nie tylko w niej, w Holandii również – mecze zaczynają się dość spokojnie. Drużyny lubią się wybadać przez 15-20 minut. A tu od pierwszej sekundy wszystko dzieje się na maksa. Debiutując z Venezią, po dziesięciu minutach nie wiedziałem, gdzie patrzeć. Tyle zdążyłem przebiec, że głowa już wszędzie chodziła.
FROSINONE WYGRA U SIEBIE Z CHIEVO? KURS 2.45 W TOTALBET
Masz jakieś zupełnie nowe zadania boiskowe w porównaniu do gliwickich czasów?
Wszystko dzieje się w inny sposób. W Piaście dawałem sygnał z przodu, kiedy wychodzić do pressingu i tego typu rzeczy. Tutaj do każdej drużyny podchodzimy trochę inaczej, w inny sposób atakujemy i przeszkadzamy. Dużo systemów, większe wymagania taktyczne i fizyczne. Piłkarsko też trzeba się rozwijać, bo inaczej nie będziesz dochodził do sytuacji. Jako napastnik muszę z każdego szczegółu próbować coś zrobić.
Jakim trenerem jest Alessandro Nesta? Każdy go zna jako wspaniałego piłkarza, ale o Neście-szkoleniowcu jeszcze niewiele wiemy.
Jest spokojny, często z nami rozmawia. Grał przez lata na tak wysokim poziomie, że ma swoje wymagania i czasami widać po nim, że jest sfrustrowany, gdy coś nam nie wychodzi. Chce widzieć to i to, a nie zawsze tak się dzieje. W meczach jednak mniej więcej realizujemy to, co sobie założył. To następny człowiek na mojej drodze, od którego mogę się wiele nauczyć.
Nesta jako wybitny obrońca podpowiada też napastnikom, jak przechytrzyć dzisiejszych obrońców?
Tak. Nesta z własnego doświadczenia doskonale wie, kiedy zawodnikowi w defensywie gra się łatwo, a kiedy nie. Często daje wskazówki, na przykład, żeby w danym momencie mieć pozycję bardziej otwartą, a nie stać plecami do obrońcy, bo jemu jest wtedy łatwiej. Jeśli jesteś “otwarty”, możesz w każdej chwili wykonać ruch przed lub za rywalem. W takiej pozycji stajesz się najtrudniejszy do zatrzymania.
Osoba Nesty była dodatkowym wabikiem przy wyborze Frosinone?
Zawsze patrzysz, kto prowadzi zespół, ale nie można sugerować się samym nazwiskiem. Ono ci nie powie, jaki to szkoleniowiec i jaki człowiek. Tutaj sporo wiedziałem wcześniej. Gdy rok temu po raz pierwszy pojawił się temat transferu, miałem kontakt z Nestą. Dzwonił, mówił, że są zadowoleni z tego, co widzieli na video, że bardzo mnie chcą i czekają na sfinalizowanie sprawy.
Przez ostatni rok pozostawałeś w regularnym kontakcie z Włochami?
Nie. Sądziłem, że gdy poprzedniego lata nie udało się z transferem, to temat może nie wrócić. Odżył na chwilę zimą, ale wtedy sam go szybko uciąłem, żeby się nie dekoncentrować i znów nie czekać w niepewności do końca okienka. Teraz myślałem, że kolejnego sygnału już nie będzie, zwłaszcza że zainteresowanie wykazywały kluby tureckie i inni włoscy drugoligowcy.
Zdążyłeś się rok temu zawczasu nastawić na odejście z Piasta, głową byłeś już gdzieś indziej? Różnie komentowałeś tamten temat. Raz, że trochę ci to w głowie siedziało, innym razem, że nie miało to znaczenia.
Nigdy przedwcześnie nie byłem myślami we Frosinone. Najpierw miałem do wykonania zadanie w Piaście. Ci, którzy mnie znają, doskonale jednak wiedzą, że żeby dobrze grać, muszę mieć czystą głowę, pozwalającą skupić się tylko na piłce. Z tego względu te przeciągające się rozmowy wywoływały u mnie trochę dyskomfortu. Tego lata było podobnie, wszystko się przeciągało. Kluby nie dogadywały się co do kwoty odstępnego, Włosi chcieli szybszego terminu, Piast wolał poczekać i tak dalej. Ale mogę zapewnić, że do samego końca za każdym razem dawałem z siebie trzysta procent, na boisku nie myślałem o tym, co będzie. Najbardziej żałuję ostatniego występu z FC Kopenhaga. Zmarnowałem dużo sytuacji, powinienem coś strzelić. Tak bardzo chciałem, żeby drużyna awansowała, żeby grała dalej w pucharach i pisała kolejne historyczne rozdziały. Nie wyszło. Mam niedosyt z tej końcówki, pragnąłem dać Piastowi więcej.
Byłeś w szoku, patrząc już z boku, jak długo twoi niedawni koledzy zamykali tabelę?
Zdecydowanie, oglądałem kolejne mecze. Z Cracovią rywale dostali karnego… wiadomo jakiego. Potem była Wisła Płock, Piast prowadził grę, goście nie wychodzili z własnej połowy i nagle dwa stracone gole po stałych fragmentach. Jakość w drużynie cały czas była i cieszę się, że chłopaki uspokoili nastroje. Trzy ostatnie mecze to siedem punktów, do tego awans w Pucharze Polski. Wrócili do normalności.
Masz poczucie, że wycisnąłeś maksimum ze swojego pobytu w Gliwicach, zwłaszcza od drugiej rundy, gdy wywalczyłeś miejsce w składzie?
Myślę, że nie wycisnąłem. Drużynowo może tak, ale zawsze będę powtarzał, że liczby powinienem mieć lepsze. Tu pretensje mogę mieć wyłącznie do siebie. W ciągu dwóch lat zostałem mistrzem Polski i zająłem trzecie miejsce, strzeliłem gola w eliminacjach Ligi Mistrzów, grałem w eliminacjach Ligi Europy, więc całościowo jestem bardzo zadowolony. Jeśli jednak chodzi tylko o moją postawę, mogłem prezentować o wiele wyższą skuteczność.
Dużym echem odbił się twój wywiad dla “Przeglądu Sportowego” sprzed paru tygodni. Miałeś świadomość, że tak będzie, gdy go udzielałeś?
Nie wiedziałem, że to pójdzie z takim impetem, że ludzie będą tak reagowali. Z dzisiejszej perspektywy, chyba w kilku fragmentach zbyt mocno się wypowiedziałem, w Piaście poczuli się zaatakowani. Nie taki był mój cel. Nie chciałem na nikogo naskakiwać. W tamtej rozmowie mówiłem również, że jestem wdzięczny Piastowi za wyciągnięcie mnie z niebytu w Holandii, danie szansy i odbudowanie. W Gliwicach znów poczułem się piłkarzem.
Co byś po fakcie przedstawił inaczej, ubrał w inne słowa?
Przede wszystkim ten fragment, że w jednym tygodniu we Włoszech biegałem więcej niż przez dwa lata w Piaście. To było przesadzone, ale nie chodziło mi o dyskredytowanie tego, co robiliśmy w Gliwicach.
Chodziło bardziej o samo wskazanie różnic?
Każdy, kto ostatnio odchodził z Piasta na Zachód – przykładowo Patryk Dziczek – miał na początku problemy i potrzebował czasu na przestawienie się. Ale to nie znaczy, że treningi u Waldemara Fornalika są złe czy słabe. Nigdy nie chciałem tego sugerować. To po prostu inna specyfika, inne podejście. Gdy przyjechałem do Frosinone, momentalnie przekonałem się, że są tu inne treningi. O wiele więcej biegania, które ma zbudować wytrzymałość. Trener Fornalik budował wytrzymałość inaczej. To jest ta różnica i tylko o jej wskazanie mi chodziło. Źle ją zobrazowałem, wiem, że przesadziłem i źle to zabrzmiało. Nie jestem człowiekiem, który żałował czegoś, co mówił, ale akurat w tym przypadku mogłem wyrazić się lepiej.
Czyli chciałeś tylko zarysować tło nowej rzeczywistości, w której się znalazłeś?
Tak. Wszyscy skupili się na tym fragmencie, a ja kilka razy dziękowałem klubowi za to, co dla mnie zrobił. I trenerowi Fornalikowi też dziękowałem. On mnie wyciągnął i zaufał. Powiedziałem tylko to, co każdy widział – byłem ciągle zmieniany i nie zawsze byłem z tego zadowolony. Tak wyglądały fakty i ich nie zmienimy, ale nie mam pretensji do Piasta, do trenera Fornalika, do dyrektora Bogdana Wilka. Jestem wdzięczny wszystkich osobom w Piaście, które pomogły mi ponownie stać się piłkarzem i szczęśliwym człowiekiem. Moja rodzina świetnie się w Gliwicach czuła.
Może za bardzo wcześniej akcentowałeś niezadowolenie z niegrania całych meczów i wyglądało to tak, że jedno wynika z drugiego.
Może faktycznie tak to ludzie odebrali. Pod koniec już wszyscy z tego żartowali. Przed ostatnim meczem widziałem nawet u was jakiś zakład do obstawienia, w którym momencie zejdzie Piotr Parzyszek. I akurat wyszedł psikus, bo z Kopenhagą grałem 89 minut (śmiech).
W kontrze przytaczano też twoją wcześniejszą wypowiedź, w której zapewniałeś, że obóz przygotowawczy Piasta do lekkich nie należał.
Bo nie należał. Powtórzę: nie chciałem sugerować, że w Piaście trenowaliśmy lekko, tylko że zupełnie inaczej niż we Włoszech. Nie można tych dwóch metod ze sobą porównać, co nie znaczy, że któraś jest ewidentnie lepsza od drugiej. I tak też tłumaczyłem tym, którzy do mnie pisali. Przecież nawet w polskiej skali trener Fornalik pracuje inaczej niż większość trenerów. Ale to on ma dwa medale za dwa ostatnie lata, mimo że niektóre kluby wydawały znacznie więcej pieniędzy. W futbolu nie ma jednego przepisu na sukces, są różne drogi do niego prowadzące.
Rozmawiałeś później z Waldemarem Fornalikiem? Poczuł się urażony tamtą wypowiedzią, uważając, że podważasz sukces, który razem osiągnęliście.
Dostałem od niego smsa. Uświadomił mi, że przesadziłem. Wcześniej niektórzy też do mnie pisali, że to był atak, czemu to zrobiłem. Powiedziałem tylko o swoich spostrzeżeniach, nic więcej. Podkreślę jeszcze raz: dwa lata spędzone w Piaście były najlepszym okresem mojej kariery. Ten klub dał mi wszystko co najlepsze, dzięki niemu jestem teraz we Włoszech, w których zawsze chciałem grać. I po tym wszystkim miałbym chcieć pluć na klub i zdenerwować ludzi, których tam poznałem? No nie.
Zwłaszcza że ktoś od razu mógłby zapytać: skoro było tak źle, to dlaczego było tak dobrze z wynikami?
No dokładnie. Najwyraźniej użyłem zbyt dosadnego porównania i wyszło jak wyszło. Trener Fornalik odpowiedział potem w “PS” i dla mnie sprawa była zamknięta. Nie chciałem do tego wracać, ale skoro rozmawiamy, to mówię jak jest. Trochę mnie ta sytuacja nauczyła, możliwe, że za szybko tamtego wywiadu udzieliłem.
Czyli jednak trochę mówiłeś wtedy w emocjach?
Może tak, może nie, nie wiem. Nie żałuję tej rozmowy. Powiedziałem to, co chciałem powiedzieć, ale zabrakło zniuansowania. Nie mam do nikogo pretensji, jestem wdzięczny za te dwa lata i tu możemy postawić kropkę.
Jak życiowo odnalazłeś się we Włoszech? Grałeś już w Holandii, Polsce, Belgii, Danii i Anglii, więc masz szerokie porównanie.
Pod tym kątem to największa zmiana w moim życiu. Porównując ze sobą wcześniejsze kraje i zasadnicze rzeczy typu podejście, mentalność, nie widziałem większych różnic. A tutaj to inny świat. Typowe południowe nastawienie. Więcej luzu, śmiechu, brak takiej typowej spinki. No, chyba że chodzi o trening lub mecz, wtedy gaz i koncentracja na 300 procent. Ale poza boiskiem wszystko na luzie i spokoju. Bardzo mi się to podoba. No i pogoda, ostatnio przez cały miesiąc mieliśmy 20-21 stopni.
Otrzaskany z Italią jest już Przemysław Szymiński. To twój przewodnik w klubie i mieście?
Staram się z tym nie przesadzać. Uczymy się już z żoną włoskiego. Jest dość podobny do hiszpańskiego, który od paru lat rozumiem. Po włosku łapię coraz więcej, próbuję też zagadywać chłopaków, żeby złapać pewność w mówieniu. Nie mogę narzekać na atmosferę. Mimo tylko czterech obcokrajowców w kadrze, mamy fajną grupę i dużo jakości piłkarskiej.
Na początku naszej rozmowy stwierdziłeś, że zawsze chciałeś grać we Włoszech. Trochę mnie zaskoczyłeś.
Chciałem w tym sensie, że zawsze celowałem w ligę włoską, niemiecką lub angielską. One były dla mnie marzeniem, a będąc młodszym, wiele razy przyjeżdżałem do Włoch na wakacje. Widziałem wtedy, jak ten kraj żyje piłką.
Też to dziś odczuwasz, mimo braku kibiców?
Zdecydowanie, czujesz to na każdym kroku – przed meczem i po meczu. Nie mogę się doczekać, gdy kibice wrócą na trybuny. Nasz stadion ma 16,5 tysiąca pojemności, a w zeszłym sezonie samych karnetów klub sprzedał 12 tysięcy. Super sprawa.
Awans do Serie A jest jasno sprecyzowanym celem?
Tak, aczkolwiek liga jest niezwykle wyrównana. Każdy może wygrać z każdym. Chwila nieuwagi potrafi ustawić mecz. Obserwując niektóre spotkania, widziałem, że dla wielu obrońców strata gola to koniec świata, tak to przeżywają.
Krótko mówiąc, ty i żona nie mielibyście nic przeciwko, żeby związać swoją przyszłość z Włochami?
Na pewno nie, zwłaszcza że starsza córka zaczęła chodzić tutaj do szkoły.
Powrót do Ekstraklasy dopuszczasz w myślach?
Nigdy nie możesz powiedzieć, że na pewno nie, nigdy, przenigdy. Nie wiesz, co się wydarzy w życiu. Tyle już przeszedłem, że doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Bardzo dobrze się czuliśmy w Polsce, ale z tego co słyszałem, nie wszędzie trafi się na tak świetną szatnię, jak nasza w Gliwicach. Zobaczymy, życie napisze swój scenariusz.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. FotoPyK/Newspix