Uważa się za najlepszego trenera na świecie, w czym utwierdzają go słowa Julio Cesara, który stwierdził kiedyś, że ceni go wyżej niż samego Jose Mourinho. Jest przekonany, że posiadł całą taktyczną wiedzę świata. Mają go za prostaka, a swoją pracę tłumaczy za pomocą obrazów Pauli Rego. Potrafił bezwstydnie obrażać matkę trenera Tottenhamu, szarpać się ze służbami porządkowymi i celowo mylić nazwisko Julena Lopeteguiego. W Brazylii miał romans, a w Portugalii opinię mizogina i seksisty. Cierpiał przez klątwę Beli Guttmana. Czuł się większy od Benfiki, w której święcił największe sukcesy i którą stracił w iście judaszowy sposób. Podbił Amerykę Południową jako trener Flamengo. A teraz wraca do Europy i znów chce udowodnić swoją wielkość. Oto portret Jorge Jesusa.
I
Nie jest prostakiem, choć wielu go za takiego uważa.
Jorge Jesus był kiedyś na wystawie portugalskiej malarki Pauli Rego. Jej obrazy są neo-dadaistyczne. Wyblakle łączące ze sobą kolaż i malarstwo. Pełne cierpienia, abstrakcyjnie rozmazanego naturalizmu. To często upiorne i niepokojące wizje traum dzieci, znajdujących się w samym epicentrum swoich sennych koszmarów, choć absolutnie nieprzerażonych, niezlęknionych, a wręcz zaciekawionych otaczającą ich grozą. Ewentualnie, w późniejszym okresie, sceny z kobietami w wyuzdanych pozach, które można przyjmować zarówno jako akt samoświadomej seksualności, jak uchwycenie jakichś dziwacznych wewnętrznych tortur. Trenera Benfiki dzieła Rego urzekły.
W 2014 roku, po zdobyciu Pucharu Portugalii, postanowił za ich pomocą opowiedzieć o swoim fachu.
– Ten zawód staje się coraz bardziej naukowy. W sensie: przykłada się wielką wagę do parametrów i analiz. I tak, to prawda, że dokształcanie się w tym wszystkim jest niezbędne, ale nic nie zastąpi kreatywności. To ona buduje fundamenty pod całą resztę, to ona wszystko napędza. Trener jest jak malarz. Na jednej ze swoich wystaw Paula Rego opowiedziała mi i innym gościom o tym, co chce uchwycić za każdym razem, kiedy maluje Maryję – że ona płacze, ale nikt tego nie widzi, a zarazem doskonale to widać. Za każdym razem w inny sposób, w innym otoczeniu, ale zawsze ten sam przekaz. Identyfikuję się. To szukanie formy. Nikt tego nie widzi, ponieważ trener jest kreatywny. Ponieważ po to jest wiele godzin treningu, aby powtórzyć ruch, cofnąć się, iść do przodu, iść za plecy. Każdy schemat jest moją pracą. Nie wystarczy natchnąć tylko zawodnika do gry – opowiadał natchniony na konferencji prasowej.
LECH SPRAWI NIESPODZIANKĘ I POKONA BENFIKĘ – KURS 9.40 W TOTALBET
To go właśnie wyróżnia. Uważa się za artystę futbolu. Za dotkniętego palcem Bożym i predestynowanego, żeby nauczać innych. Swojego czasu irytowało go, że na ulicach Lizbony za wiele osób rozmawia o piłce. Że w lokalnych kawiarniach toczą się dysputy pomiędzy prawnikami a prawnikami, pomiędzy lekarzami a lekarzami, pomiędzy prawnikami a lekarzami. Czuł, jakby to podważało jego autorytet, jakby profanowana była świętość, którą zajmuje się dwadzieścia cztery godziny na dobę. W końcu on nie mądrzy się ani na temat medycyny, ani na temat prawa, więc dlaczego oni, ze swoimi buciarami i kawiarnianymi dyskusjami, wparowują w jego działkę?
Jest trochę jak dzieci z obrazów Rego. Pozbawiony infantylnej niewinności i naiwności, a zarazem nią przepełniony. I chyba właśnie przez to nieco pyszne zafiksowanie na punkcie futbolu tak wielu uważa go za prostaka.
II
Jesus to bowiem typ człowieka, którego obecność na wystawie Pauli Rego szokuje bardziej niż absurdalne wybryki na ławce trenerskiej. I niech nikogo nie zmyli jego dumnie zamyślona poza, artystycznie rozchełstane włosy, świetnie dobrany czarny garnitur i rozpięta na jeden guzik biała koszula. W jednym momencie, w jednej chwili, ten stylowy facet potrafi przemienić się w szaleńca.
Lista jego grzeszków jest dosyć długa.
Rzucił się w wir walki ze służbami porządkowymi, które próbowały złapać i wyprowadzić ze stadionu kibica, który wtargnął na murawę. Serio. Nie ma w tym ni grama przesady. Jorge Jesus, poważny człowiek, szarpał się z policjantami, chybocząc się niepewnie i usiłując utrzymać się na nogach, krzyczał, przeklinał. Odchodził odciągany i wracał do walki, kiedy tylko odchodził od niego wianuszek uspokajających go współpracowników. W końcu żywioł udało się ujarzmić, ale za to zachowanie dostał pozew.
Innym razem zabawił się w prowokowanie Tima Sherwooda. Między panami zaiskrzyło bardzo szybko. Jorge Jesus, jeszcze zanim mecz na dobre się nie rozkręcił, wparował w pole przeznaczone angielskiemu szkoleniowcowi. Ten coś odwarknął. Klasyka materiału, nic specjalnego, ale Portugalczyka to rozjuszyło. Po każdej kolejnej bramce Benfiki wymownie spoglądał w stronę Sherwooda, a kiedy jego zespół strzelił trzeciego gola, niejako przesądzając o losach meczu, Jesus zatańczył lekceważąco, irytująco i w pełni zwycięsko.
W MECZU LECHA Z BENFIKĄ PADNIE MNIEJ NIŻ 2,5 GOLA – KURS 2.99 W EWINNER
Akcja szybko stała się kultowa, a sam prowokator tłumaczył całe zajście z charakterystyczną dla siebie szczerością:
– Ten palant nie miał pojęcia o taktyce. Jego drużyna grała katastrofalny futbol. Postanowiłem, że dam mu nauczkę. Że będę przed nim tańczył, że będę odstawiał szopkę, ten cały spektakl, że będę mu wymachiwał rękoma przed oczami, żeby widział i się denerwował. Kilka razy kazał mi wypierdalać, więc obraziłem mu matkę, ojca, rodzinę i jego samego. Coś za coś.
Kiedy jego Benfica toczyła kultowe w Portugalii boje z Porto, prowadzonym przez Julena Lopeteguiego, on nic nie robił sobie z tej rywalizacji, naigrywając się z nazwiska późniejszego trenera reprezentacji Hiszpanii.
– Lopetegui… Lopetegue… Lopet? Cholera go wie. Czasami dla zabawy zmieniam mu nazwisko. Czepiacie się, ale co z tego, skoro to nikt wielki. Teraz mówię Lopetegue. Kiedyś powiedziałem Lopet, wy to zbieracie, wy to selekcjonujecie, a ja tego nawet nie pamiętam, po prostu sobie tak mówię.
Pozwala sobie więc na bardzo dużo.
III
Choć może lepiej powiedzieć, że pozwala sobie na wszystko.
Niedawno brazylijskie media, gdzie podbijał Amerykę Południową brawurowo prowadząc Flamengo, oskarżyły go o pozamałżeński romans z trzydzieści lat od siebie młodszą Paulą Belinger, która pełniła rolę jego prawniczki. Świat obiegły ich wspólne zdjęcia. Widać, że mieli dobry kontakt, choć wiele pozostaje w domyśle. Wspólne posiłki, wspólne oglądania meczów, wspólne zdjęcia w kancelarii, wspólne zdjęcia w restauracjach, na stadionie, na domowych party. Spekulowano nawet, że we Flamengo pracuje tylko dlatego, żeby móc się z nią regularnie spotykać.
Innym razem zarzucano mu seksizm i mizoginię. Wszystko po krótkim pomeczowym wywiadzie z Ritą Latas. Benfica wygrała z Maritimo 2:1, ale w nieprzekonującym stylu, co równie nieprzekonująco wytknęła mu dziennikarka portugalskich mediów.
– Mam inne zdanie. Ale w sumie to nic dziwnego, bo nie masz najmniejszego pojęcia o piłce na najwyższym poziomie, prawda? – odpowiedział z kamienną twarzą, a i ten znak zapytania na końcu spokojnie można wykreślić, bo rzucił to jakby tę prawdę znał od zawsze, od urodzenia.
Wybuchł mini-skandal, który wrócił po informacjach o romansie z Belinger, ale z czasem sprawa przycichła, bo to rozdmuchana historia. Jorge Jesus nie jest ani mizoginem, ani seksistą, jest najzwyczajniej w świecie owładnięty manią wielkości.
IV
Powiedział kiedyś, że jest najlepszym trenerem na świecie. Że nie wierzy, że jest ktoś, kto wie o piłce więcej niż on, że on wie wszystko, że posiadał całą wiedzę, że nic już poza tym, co on wie, nie ma i nie będzie, chyba że on to wymyśli. Ponoć lubi przyrównywać się do Jose Mourinho. I pewnie również dlatego tak bardzo schlebiały mu słowa Julio Cesara. Brazylijskiego bramkarza, który najlepsze lata swojej kariery spędził pracując pod wodzą Mou w Interze, a po średnio udanych przygodach w Queens Park Rangers i w Torino, zakotwiczył na kilka lat w Benfice.
BENFICA ZACHOWA CZYSTE KONTO – KURS 2.22 W EWINNER
– Może kogoś zaszokuję, ale jeśli miałbym wybierać z dwójki Mourinho-Jesus, to wybrałbym Jesusa. Bez dwóch zdań. Uwielbiam jego pracę, jego mądrość, jego przenikliwość. Ma w sobie ten element ekstra, który zawsze będzie czynić go lepszym niż reszta. Jego taktyczne przygotowanie jest na absurdalnym poziomie. Niezrozumiałym dla normalnego człowieka. Oddycha tym cały dzień, każdą minutę, każdą sekundę – opowiadał wyraźnie zafascynowany kunsztem swojego byłego trenera Julio Cesar podczas Caioba Game Show.
Jorge Jesus lubi mawiać, że wszyscy grają w piłkę, ale tylko niewielu ją rozumie. A on w tym gronie uważa samego siebie za najwybitniejszego. Choć jest coś jeszcze, co nie pozwala mu powiedzieć tego z pełnym przekonaniem.
– Wiecie, myślę, że jestem najlepszym trenerem na świecie, ale żeby powiedzieć to z pełnym przekonaniem musiałbym wygrać Ligę Mistrzów. Bo teraz jest tak, że wielu trenerów, którzy osiągnęli znacznie mniej ode mnie i są znacznie gorsi ode mnie, ale mają ten triumf na koncie, znajduje swoje nazwiska na liście dziesięciu najlepszych trenerów Europy, a mnie tak konsekwentnie pomijają – złorzeczył pewnego razu.
V
Jorge Jesus nie wygrał nigdy nie tylko Ligi Mistrzów, ale też Ligi Europy, choć dwukrotnie był tego bardzo bliski. Niektórzy mówią, że zadziała klątwa Beli Guttmana, odkrywcy talentu Eusebio, który po dwóch zwycięstwach w Pucharze Europy, poprosił władze Benfiki o podwyżkę, ale spotkał się z kategoryczną odmową, więc uniósł się honorem, złożył wypowiedzenie i zapowiedział, że klub przez najbliższe sto lat nie zdobędzie żadnego europejskiego trofeum. I trudno nie doszukiwać się chociaż metafizycznego wpływu tej groźby na klęski, które ekipa Jesusa ponosiła w finałach Ligi Europy.
W 2013 roku sekundy dzieliły Benfikę od dogrywki z Chelsea. Dosłownie sekundy, bo w doliczonym czasie gry bramkę na wagę zwycięstwa strzelił Bronislav Ivanović i skończyło się tylko na smutnych minach. Rok później, w meczu z Sevillą, do dogrywki doszło, ale pechowe okazały się karne, w których swoje jedenastki marnowali zazwyczaj skuteczni Rodrigo Moreno i Oscar Cardozo.
Jesus był załamany. Zresztą zawsze teatralnie reagował na porażki. Szczególnie te dramatyczne. Kiedy Benfica przegrała ligowy mecz z Porto 1:2, po golu Kelvina w doliczonym czasie gry, portugalski trener padł na kolana i rozpaczał niezwykle obrazowo. Niewiele rzeczy w piłce robi na pół gwizdka. Jeśli w ogóle cokolwiek.
VI
Jorge Jesus jest najlepszym, co przydarzyło się Benfice w XXI wieku. Wygrał dla niej trzy mistrzostwa. Jeden Puchar Portugalii. Cztery Puchary Ligi Portugalskiej. Jeden Superpuchar Portugalii. No i dwa razy doszedł do finału Ligi Europy, a to coś, nawet jeśli klątwa Guttmana pokrzyżowała szyki. Jego Benfika wyszła z przeciętności i zaczęła elektryzować. Grała dominująco, ultra-ofensywnie, nowocześnie, zdobywała przestrzeń wszędzie – w środku, na skrzydłach, w tyłach, w przodzie, na całym boisku.
Mnóstwo meczów z jej udziałem kończyło się wysokimi wynikami. Jesus chciał, żeby słabsi rywale nie mieli w starciach z jego zespołem nic do powiedzenia, żeby byli nokautowani, tłamszeni, rozwalcowywani. I tak zazwyczaj było. Przynajmniej, kiedy piłkarze wykonywali jego plan taktyczny. A przy tym nie można mu zarzucić, że był niewolnikiem stylu. To za mądry trener. Wiele spotkań ze Sportingiem, z Porto, z Bragą, z lepszymi europejskimi rywalami przemieniało się w piłkarskie szachy, które często Jesus wygrywał.
Wielu zawodników ukształtował, odkrył, zbudował. Lista zachwycających się nim byłych podopiecznych wygląda cholernie bogato: Angel di Maria, David Luiz, Nemanja Matić, Ramires, Fabio Coentrao, Axsel Witsel i dalej można byłoby tę wyliczankę ciągnąć, ale te nazwiska przemawiają do ogólnej świadomości najlepiej.
Tylko, że nikt nie wiedział, iż w tym wszystkim, w czasie całej sześcioletniej pracy Jesusa w Benfice, zjada go pycha. Czuł się większy niż klub. Aż w końcu, już za czasów pracy w Sportingu, wypalił:
– Czym była Benfica przede mną? No, czym?
VII
Historia jego odejścia z Benfiki do Sportingu wstrząsnęła Portugalią. To było najbardziej judaszowe zagranie Jesusa, jakie można sobie wyobrazić, to była zdrada, oszustwo, wolta na wielką skalę. Tak naprawdę nigdy nie dowiemy się, co nim kierowało. Dlaczego tak fanatyczny gość, tak związany z dziedzictwem Benfiki. zamienił Estadio da Luz na Jose Alvalade Stadium?
Na pewno wielką rolę odegrały pieniądze, bo w Sportingu dostał stuprocentową podwyżkę – z trzech milionów euro do sześciu milionów euro rocznie. Pewnie też swoje zrobiła ambicja i chęć wygrywanie wszystkiego w Portugalii, niezależnie od pracodawcy, co ostatecznie utwierdziłoby go w przekonaniu, że to on, a nie kluby, jest największy w tej części Półwyspu Iberyjskiego. Ale czy to aby na pewno wystarczające i jedyne argumenty?
Nie.
Cała kalkulacja rozgrywała się w jego głowie.
Okazało się bowiem, że ten, który zawsze przekonywał, że w futbolu pieniądze nie są najważniejsze i ten, który butnie widział w sobie niezrównanego mistrza myśli szkoleniowej pali na stosie wszystkie swoje wartości. Pali krzycząc w czasie swojej prezentacji, że trzeba obudzić potwora, pali bezpardonowo atakując swojego następcę Ruiego Vitorię, którego nigdy nie uważał za trenera, i przy każdej możliwej okazji uderzając w prezesa byłego pracodawcy, Luisa Filipe Vieirę.
Najwyraźniej Jesus, na tamtym etapie życia, niczego nie potrzebował tak, jak przepoczwarzenia się w Judasza.
VIII
W Sportingu nigdy nie poszło mu tak, jak sam by tego chciał. Choć w pierwszym sezonie pobił klubowy rekord zdobytych punktów, to Benfica zdobyła o dwa punkty więcej i to ona wygrała mistrzostwo. A potem było już tylko gorzej. W Lidze Mistrzów przegrał nie tylko z Realem i BVB, ale też z Legią. Dwie kolejne ligowe kampanie? Dwa trzecie miejsca.
Gryzł się ze wszystkimi dookoła. Z kibicami, których irytował i którzy zaatakowali go sporą grupą podczas jednego z treningów. Ale to jedno, bo Jesus nie mógł dogadać się przede wszystkim z prezydentem klubu, Bruno de Carvalho. Ten miał wobec niego wielkiego oczekiwania. Oczekiwania, które nigdy nie znalazły potwierdzenia w rzeczywistości. Im bardziej się Bruno de Carvalho frustrował, tym bardziej wtarabaniał się doświadczonemu Portugalczykowi w jego kompetencje.
Pewnego razu Jesus nie wytrzymał.
– Na ławce ja jestem bossem. Rządzę wszystkim. Prezes może się tylko napinać.
Nie wytrzymał. Stracił pracę, wygrawszy tylko Puchar Ligi Portugalskiej i Superpuchar Portugalii.
IX
Ten okres był jakimś całkowitym zaćmieniem. Czarną kartą historii. Rozdziałem do wyrwania. Wraz z odejściem ze Sportingu, Jesus nagle odżył i wrócił do głoszenia swoich romantycznych wizji. Niby podjął pracę za wielką kasę w Arabii Saudyjskiej, ale szybko z niej zrezygnował.
– Mówicie, że chodzi mi w życiu tylko o pieniądze? Gdyby tak było, to zostałbym w Al-Hilal. Tam miałem taki kontrakt, że głowa mała. Mój agent nie chciał, żebym jechał do Brazylii. Ale pojechałem. Pojechałem, bo chciałem czegoś więcej – opowiadał.
I to więcej w Brazylii odnalazł.
X
We Flamengo dostał zadanie okiełznania smoka. Klub, choć od dekady nie wygrał ani mistrzostwa, ani Copa Libertadores, a półka z trofeami zdążył się mocno zakurzyć, to jego przyjście wzbudziło ogromnie oczekiwania. Wśród kibiców Flamengo zapanował szał. Wszyscy czekali na to, co wymyśli Jorge Jesus, romantyk futbolu, człowiek, który na konferencjach prasowych tyle razy zdążył okrzyknąć się geniusze trenerki na Starym Kontynencie.
Dla Jesusa to była woda na młyn.
Miał na ten zespół pomysł. Wiedział, jak znów uczynić go wielkim. W składzie parę znanych nazwisk: Filipe Luis, Rafinh,, Pablo Mari, Diego Alves, Gabigol, Everton Ribeiro. Było kim grać. Jak to się skończyło? Ano cudownie, bo mistrzostwem Brazylii wywalczonym w wielki sposób i zdobyciem Copa Libertadores.
Jorge Jesus znów był na szczycie. I wtedy zamarzyła mu się Europa. W swoim kontrakcie z Flamengo miał zapis, że pod pewnymi warunkami będzie mógł rozwiązać kontrakt. Tak właśnie zrobił. Chwilę później był już w Benfice. W domu, który kiedyś zdradził, ale też w domu, który przyjął go z otwartymi rękami. Zaczął od porażki w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Ale to nic. Na Estadio da Luz cieszy się zaufaniem. Sam twierdził, że za jego czasów Benfica była hegemonem portugalskiej piłki. A powrotu tych czasów chcą wszyscy w stołecznym klubie.
XI
Dla mnie nie ma ani przeszłości, ani przeszłości. Jest tylko teraźniejszość. A w niej jestem najlepszy.
Jorge Jesus
JAN MAZUREK
Fot. Newspix