Za Lechem Poznań najniebezpieczniejszy mecz fazy grupowej Ligi Europy. Podkreślam: nie najtrudniejszy, a najniebezpieczniejszy.
Pisałem tydzień temu, że mogą nam się honorowe porażki Lecha znudzić, a nawet obrzydzić, ale jednak, ostatecznie, na każdą potencjalną porażkę Lech będzie miał podkładkę. Bo awansował. Cel nadrzędny zrealizował. Potem rywale znacznie bogatsi. Mocniejsi.
No bo weźmy Standard, który dzisiaj będzie się deprecjonować. Weźmy ich przez pryzmat takiego Ishaka, który jest w Poznaniu piłkarzem, którego trudno nie polubić – strzeli, popracuje dla kolegów, wróci do obrony na siedemnasty metr, pewnie jeszcze atmosferę umie zrobić, a jak trzeba, to dychę pożyczy. Ostatnią. Idealna dziewiątka do nowoczesnego futbolu. Tak wyglądałby Mariusz Ujek, gdyby do osławionej umiejętności gry tyłem do bramki, dołożył również niedocenianą grę przodem do bramki. Ale pytanie:
Ale czy ten piłkarz latem, nawet biorąc pod uwagę obecne kłopoty finansowe Standardu, mógłby wzbudzić zainteresowanie Belgów? Wątpię, nie po takim sezonie, jaki miał ostatnio Szwed. Mogli sięgać z wyższej półki?
Ten mecz ze Standardem i tak był szczególny. Bo jeśli w jakimkolwiek Lech mógł nie tyle uchodzić za faworyta, co można było się połudzić, że za takiego uchodzi, to tylko w tym. Standard, który zebrał już bęcki od Benfiki i Rangersów. Dodatkowo osłabiony kadrowo pandemią. No i Lech grał u siebie. Zaznaczam, że to wciąż jest takie sobie nasze faworyzowanie: w belgijskiej prasie pisano dokładnie to samo, że gdzie jak gdzie, z kim jak z kim, ale Standard w Polsce z jakimś tam Lechem Poznań to już musi zapunktować. I trudno się jakoś szczególnie belgijskiej prasie dziwić.
Niemniej jeśli Lech przegrałby z Belgami, mającymi tyle problemów, defensywę w strzępach, to byłoby smutne. Wciąż, na chłodną, bezlitosną logikę, uzasadnialne. Ale zarazem po ludzku smutne. Smutne, że ta różnica jest tak duża. Że przyjeżdża Standard w takim stanie i wygrywa.
To po tym spotkaniu, nie po Benfice czy Rangersach, ujawniałaby się bolesna przepaść między ambitnym, grającym nowocześnie w pucharach polskim zespołem, a zachodnią klasą średnią.
Ten scenariusz szczęśliwie się nie spełnił. Tak źle nie jest. Lechowi nie grozi już widmo zbierania tylko honorowych porażek, konieczności gadania o zbieraniu doświadczenia, promowaniu zawodników i innych tego typu pierdołach, zganiających gdzieś na zaplecze wynik i sport. Lech był dzisiaj konsekwentny, to wciąż był styl z tego samego pnia, który dał mu awans. Na bogato do przodu, a w tyłach czasem taka elektryka, że można na parę godzin wyłączyć elektrownię w Bełchatowie. Ale jak w eliminacjach, atakowi udało się to przykryć.
Trudno mówić o minimum przyzwoitości w momencie, gdy pamięta się ostatnie nasze notoryczne eurowpierdole, gdzie minimum przyzwoitości to pewnie wykręcił Piast Gliwice. Lech dawno temu zrobił więcej, niż od niego oczekiwano. Ale gdzieś, w pewnym kontekście, jednak tak możemy i tej wygranej ze Standardem powiedzieć.
Dzisiaj, mając w pamięci dyspozycję z Benfiką, dzisiejszy mecz, a także to, że Kolejorz nie został rozjechany na Ibrox, tym bardziej żałuję losowania. Najbardziej nie chciałem, aby Lech trafił do tej grupy, do której trafił. Dziś zastanawiam się: co by było, gdyby trafił do grupy z Cluj i Young Boys. Gdyby trafił do grupy z Molde i Rapidem. Co by było, gdyby trafił do grupy ze Slavią i Hapoelem Beer Sheva. Co by było, gdyby trafił do grupy z Karabachem i Maccabi Tel Awiw. Ja wiem, że Lech już w tym sezonie pokazał niejedno niedowiarkom, ja wiem, że te trzy punkty to zachowanie szans. Ale jednak, po tym co do tej pory widziałem w tej grupie, ciężko mi uwierzyć w wyprzedzenie Benfiki czy Rangersów.
A byłbym w stanie uwierzyć, że w niejednej grupie tej jesieni Lech mógłby zrobić sporo.
Punktów tymczasem potrzebuje pilnie – awans to tylko pierwszy krok, jego przyszłoroczny ranking to wciąż raptem 6.000, nie dające praktycznie nic. Przypomina mi się taka rzadko wspominana faza grupowa za Berga, kiedy Legia grała w grupie z Lokeren, Apollonem i Trabzonsporem. Nastukali wtedy piętnaście punktów w grupie, a do rankingu UEFA dzięki temu dołożyli więcej niż w sezonie, w którym zrobili Ligę Mistrzów. Taki sezon bardzo by się Lechowi przydał, żeby ten udział nie był jednostkowym fajerwerkiem, tylko przełożył się w coś trwałego.
***
Tymoteusz Puchacz do kadry.
Przyznam, nie byłem aż tak wielkim zwolennikiem jego talentu, to znaczy – widziałem rozwój. Ale jeszcze w zeszłym sezonie nie umieszczałem go w czołówce najbardziej ekscytujących młodzieżowców ESA, którym bez wątpienia obecnie się stał. Podoba mi się jego bezkompromisowość, brak kompleksów, podoba mi się, że jest to podparte przynajmniej tytaniczną pracą fizyczną, gdzie dzisiaj jak Puchacz w jednej akcji uciekał, to jeden z Belgów już łapał taksówkę.
Tomek Łapiński napisał, że Puchacz popełnia jeszcze wiele błędów w obronie. Możliwe. Łapińskiemu wierzę. Całą karierę w Widzewie pilnował takich piłkarzy jak Puchacz, w sensie – ofensywnie grających bocznych obrońców Widzewa, których rolę starał się zbalansować. Jeśli ktoś dostrzeże błędy w ustawieniu Puchacza jako pierwszy, to Łapa, który pół życia próbował ściągnąć lejce Michalczukowi i innym jemu podobnym Jaskulskim. Wyważyć ich ofensywę tak, by nie zawalali w defensywie. Ale na ten moment na skrzydłach mamy na tyle duży problem, że rozpatrywałbym sprawdzenie Puchacza również w tym kontekście.
Gdzie ten chłopak pójdzie z Lecha – bardzo jestem ciekaw. Przy jego mentalności, za którą skauci wystawiają mu najwyższą notę, przy jego fizyczności, która jest bez najmniejszego zarzutu. Z polskimi piłkarzami jest tak, że zachodni klub patrzy na nich jak na tworzywo, które można ulepić później na swoją modłę. Niech przyjdzie chłopak mający poukładane w głowie, gotowy fizycznie do gry na najwyższym poziomie, a taktyczno-piłkarskie kwestie to my już dokręcimy. Według tego scenariusza, Puchacz jest dla nich wymarzonym wyborem.
***
Sędzia dzisiaj oczywiście przekręcił Lecha, tak jak przekręcił z Benfiką. Tu i tam powinny być czerwone kartki. Jest niestety dość przekonująca teoria, która tłumaczy dlaczego sędziowie częściej mylą się na naszą niekorzyść.
A raczej ogółem na korzyść mocniejszego, jaki zestaw zespołów by nie grał. Skrzywdzisz silniejszego, będzie z tego afera, bo silny jest głośniejszy. Skrzywdzisz słabszego – zawsze mniejsza. A już skrzywdzisz polski klub – no cóż, pokrzyczą o tym w Polsce, a kogo z europejskiej perspektywy to obchodzi.
Wyobraźcie sobie jaki byłby dym w Europie, gdyby to Barcelona została okradziona z gola w 1989, nie Legia. Gdyby to sędzia anulował Panathinaikosowi prawidłową bramkę na wagę awansu do Ligi Mistrzów, a nie Wiśle Kraków. I tak dalej, i tak dalej, przykłady możemy mnożyć.
Jest era VAR, pozmieniało się, ale wciąż, wszystkiego komputer nigdy nie będzie rozstrzygał, ta w dużej mierze podświadoma kwestia jakieś piętno na meczu może odcisnąć. Szczęśliwie i z tym fatum ze Standardem Lech dał sobie radę.
Leszek Milewski
Fot. FotoPyK