Jaki jest Dariusz Żuraw jako trener? W dzisiejszej prasie szkoleniowiec Lecha tłumaczy, jak zarządza szatnią. – S t a r a m się być szczery, mówić zawsze p r a w d ę prosto w oczy, nikomu nie robić złudnych nadziei. Tym zawsze wygrywałem. W Lechu trudny moment nastał, kiedy objąłem drużynę po trenerze Adamie Nawałce. Kilkunastu zawodników miało pożegnać się z klubem, ale żadnemu nie mydliłem oczu. Każdy wiedział, co go czeka i na co może liczyć – czytamy w “Przeglądzie Sportowym”. Co poza tym? Zarzuty Kucharskiego, rozmowa z Rybusem czy też mecz wzajemnych pretensji na zapleczu Ekstraklasy.
Sport
23 dni przerwy między spotkaniami. To pauza, która czeka piłkarzy Podbeskidzia w związku z koronawirusem w zespołach rywali.
Wczoraj z kolei poinformowano o odwołaniu meczu ligowego pomiędzy tymi zespołami, który miał zostać rozegrany, również na Stadionie Miejskim w Bielsku-Białej 6 listopada. Od razu jednak podano nową datę spotkania, które wyznaczono na 16 listopada. Na razie nie podano, kiedy oba zespoły zmierzą się w „turnieju tysiąca drużyn”, czyli pucharowych rozgrywkach, choć według nieoficjalnych informacji, starcie to może odbyć się 11 listopada. Na razie jednak najbliższy potwierdzony termin meczowy, to 16 listopada, czyli czas, w którym odbywać się będą zgrupowania reprezentacji narodowych. Oznacza to, że licząc od meczu z Wisłą, Podbeskidzie nie rozegra ani jednego spotkania na przestrzeni 23 dni. To z całą pewnością problem, choć z drugiej strony „górale” będą mogli spokojnie popracować, bo wiadomo, że jest nad czym. To też szansa, że część kontuzjowanych zawodników powinna wrócić do pełni sprawności.
Michał Koj wrócił do gry krótko po operacji. Co prawda w masce, ale i tak tempo powrotu na boisko robi wrażenie.
Na zajęciach treningowych w zderzeniu głowami z pozyskanym ledwie kilka dni wcześniej Grekiem Stefanosem Evangelou złamał nos, rozbił wargę i doznał wstrząśnienia mózgu. Z boiska wylądował w szpitalu. Sytuacja była poważna i potrzebna była operacja. Wszystko działo się niewiele ponad dwa tygodnie temu! Teraz piłkarz jak gdyby nigdy nic wrócił do grania. Po boisku biega w specjalnej plastikowej masce. W poniedziałkowym meczu z Wartą Poznań, który zabrzanie rozstrzygnęli na swoją korzyść 1:0 po trafieniu z karnego Jesusa Jimeneza, należał do mocnych punktów swojej drużyny, umiejętnie kierując defensywą. – Gra w masce to kwestia przyzwyczajenia i tak jest zresztą bezpieczniej dla mnie. Wcześniej – przed meczem – odbyłem kilka treningów i nie było tak źle. Wiadomo jednak, że nie jest to pełen komfort grania. W niektórych sytuacjach maska przeszkadza, ale dla mnie w tym momencie najważniejsze jest bezpieczeństwo i w miarę możliwości muszę ochraniać nos – tłumaczył ambitny zawodnik.
Patryk Sokołowski – 52 mecze bez gola. Patryk Lipski – 29. Vida – 18. Milewski – 13. Holoubek – 10. Pomocnicy Piasta Gliwice w lidze nie potrafią trafić do siatki.
Gdy prześledzić listę piłkarzy w ekstraklasie, którzy najdłużej czekają na kolejne lub w ogóle pierwsze trafienie w polskiej lidze, to gliwickich przedstawicieli nie brakuje. W ścisłej czołówce jest Patryk Sokołowski. Ocenić jednoznacznie tego zawodnika bardzo trudno, bo nie jest tak, że zawodzi na całej linii. Wręcz przeciwnie. „Sokół” ma coraz więcej do powiedzenia w ofensywie. (…) w lidze „Lipa” się zablokował. Świadczy o tym niemal 2 tys. minut bez trafienia! Ostatnią bramkę Lipski zdobył jeszcze w barwach Lechii Gdańsk w kwietniu 2019 roku. Ponad tysiąc minut na gola czeka kolejny pomocnik, Sebastian Milewski. Akurat ten gracz może mieć do siebie sporo pretensji, bo okazji na powiększenie dorobku nie brakowało. Słynne stały się z poprzedniego sezonu niewykorzystane sytuacje do tzw. pustaka, gdy wraz z Patrykiem Tuszyńskim postanowili podbić internet i social media (chodziło o mecz z Koroną).
“Sport” wspomina, jak przed laty Górnik Zabrze ograł Rangersów. Tyle że Lechowi ciężko będzie to powtórzyć, bo musi sobie radzić bez podstawowych zawodników.
Trzeba jednak zauważyć, że drużyna Dariusza Żurawa, mimo w większości dobrych opinii, nie wygrała żadnego z trzech ostatnich spotkań. Najpierw uległa w lidze Jagiellonii, później była porażka z Benficą, a w ostatniej kolejce ekstraklasy tylko remis u siebie z Cracovią, po meczu, w którym długo przegrywała, a punkt uratowała w 85 minucie. W tym meczu do składu poznańskiej drużyny wrócił Lubomir Szatka, który nie mógł grać z Benfiką za kartki. To dobra wiadomość, bo właśnie defensywa była ostatnio najsłabszą stroną poznaniaków. Ponadto w starciu z Cracovią trochę odpoczęli inni ważni piłkarze, jak Mikael Ishak – autor dwóch goli z Benficą – czy Jakub Kamiński i Tymoteusz Puchacz, którzy grali w drugiej połowie. Z drugiej jednak strony niepokojące informacje napływają odnośnie stanu zdrowia Pedro Tiby. Portugalczyk, motor napędowy „Kolejorza”, podobnie jak Jakub Kamiński i Djordje Crnomarković narzeka na uraz i cała trójka została w Poznaniu.
Po zaległym meczu 1. ligi sporo narzekania. GKS Tychy źle ocenia murawę w Radomiu, Radomiak ma pretensje do sędziego.
– Było trochę problemów z ostatecznym terminem i miejscem tego spotkania – przypomina prezes GKS-u Tychy Leszek Bartnicki. – W końcu jednak na prośbę radomian zgodziliśmy się zagrać u nich, bo występując niejako w podwójnej roli, także jako wiceprezes Pierwszej Ligi Piłkarskiej uznałem, że warto iść na rękę klubowi, który chce grać. Tyszanie pojechali do Radomia, a po meczu narzekali na jakość murawy, która okazała się sprzymierzeńcem miejscowych. – Murawa pozostawiała wiele do życzenia – twierdzi trener tyszan Artur Derbin. (…) – Uważam, że goście niezasłużenie wywożą ten punkt z Radomia – twierdzi Dariusz Banasik. – Z przebiegu meczu byliśmy zespołem zdecydowanie lepszym i mieliśmy więcej sytuacji. Natomiast straciliśmy gole po stałych fragmentach, a więc po tym czego się najbardziej obawialiśmy. Nie chcę się rozwodzić nad przebiegiem tego meczu, ale zapraszam na dokładne obejrzenie akcji z 24 minuty, kiedy to należał nam się ewidentny rzut karny, a kiedy mieliśmy mecz pod kontrolą i zespół GKS-u nie był w stanie praktycznie nic zrobić, to w 87 minucie mieliśmy rzut karny przeciwko nam, którego w ogóle nie było. Nie wiem dlaczego był podyktowany. Bolejemy nad tym, bo wydawało się nam, że pewnie możemy zainkasować trzy punkty.
Mamy także rozmowę z prezesem Opolskiego ZPN, który odnosi się do plotek o zakończeniu rozgrywek. Czy jest w nich ziarno prawdy?
Jak często słyszy pan pytanie, czy runda jesienna w niższych ligach zostanie dograna?
– Tak często, jak każdego dnia się mówi dzień dobry i do widzenia…
I co pan odpowiada?
– Że nie zależy to od nas, a od decyzji administracji publicznej, czynników związanych z bezpieczeństwem zdrowotnym, liczbą zakażeń czy zachorowań. Każdy rozegrany weekend to dla nas mały krok w dobrą stronę.
O zawieszeniu niższych lig mówi się w ostatnich dniach najmocniej od dawna. Wie pan coś więcej niż przeciętny kibic?
– Nie wiem, ale jest pewien niepokój, bo słyszy się, że w czwartek rząd będzie analizował wariant większych obostrzeń. Pamiętajmy, że nasz system ochrony zdrowia nie jest gąbką i nie wchłonie wszystkiego. Jeśli codziennie przybywa kilkuset pacjentów wymagających hospitalizacji, to wkrótce zapełniać się będą nawet szpitale polowe. Trzeba patrzeć na rzeczywistość przez pryzmat wysiłku ponoszonego przez służbę zdrowia. To priorytet.
Od czwartku do weekendu droga niedaleka.
– Dlatego oczywiście jesteśmy przygotowani na każdy wariant, w tym oczywiście na rozegranie najbliższej kolejki w lidze III, IV i „okręgówkach”. Jeśli jednak będziemy czuli, że bezpieczeństwo zawodników i pracowników klubów jest coraz bardziej narażone, a administracja publiczna, tak jak w Czechach, podejmie decyzję o zawieszeniu rozgrywek, to nie będę protestował. Najważniejsze jest zdrowie.
Super Express
Rozmówka z Jakubem Kamińskim z Lecha Poznań, który widzi szansę, żeby pojechać na Mistrzostwa Europy w 2021 roku.
„Super Express”: – Przed sezonem za cel stawiałeś sobie wywalczenie miejsca w składzie i walkę o mistrzostwo. Dziś grasz w fazie grupowej LE i masz powołanie na zgrupowanie kadry. Spodziewałeś się takiego przyspieszenia?
Jakub Kamiński: – Oczywiście, że nie. Wiedziałem, że przy mojej dobrej grze mogę być dostrzeżony przez selekcjonera. Powołanie do pierwszej reprezentacji jest spełnieniem marzeń i cieszę się z tego wyróżnienia. Podchodzę do tego spokojnie. Nie czuję presji i nie ma powodów, żeby mi „odbiło”. Chcę pracować i dalej się rozwijać.
– Od początku sezonu w ciągu 70 dni zagrałeś łącznie w 17 meczach, wybiegasz na boisko co cztery dni. Jak wytrzymuje to organizm 18-latka?
– Przy takiej liczbie meczów pojawi się zmęczenie. Mój organizm nie jest jeszcze przyzwyczajony, żeby grać co cztery dni. Grając w LE, mamy co najmniej 10 meczów więcej, a doszły też mecze w kadrze. Trener rotuje składem, bo trudno będzie wytrzymać te obciążeni.
– Piłkarze grający na twojej pozycji w kadrze mają wiele problemów z regularną grą. Uważasz, że masz szansę pojechać na finały Euro?
– Oczywiście, że jest taka szansa, ale warunkiem są regularne występy w klubie i gra na wysokim poziomie. Na pewno pomagają mi mecze w Lidze Europy, gdzie mogę pokazać się na tle dobrych drużyn. Selekcjoner w rozmowie przed powołaniem powiedział, że zaimponowałem mu swoją postawą meczami w klubie i że chciałby mnie poznać, bo wcześniej nie było takiej okazji. Zrobię wszystko, żeby pokazać się z jak najlepszej strony, jeśli zagram w meczu z Ukrainą.
Poza tym jeszcze zarzuty wobec Kucharskiego czy szokująca passa Lewandowskiego – 300 minut bez gola. Darujemy sobie.
Przegląd Sportowy
Spora rozmowa z Dariuszem Żurawiem – to zapowiedź meczu Rangersów z Lechem Poznań. Jak radzi sobie z zarządzaniem szatnią?
W jaki sposób pan sobie z tym radzi?
S t a r a m się być szczery, mówić zawsze p r a w d ę prosto w oczy, nikomu nie robić złudnych nadziei. Tym zawsze wygrywałem. W Lechu trudny moment nastał, kiedy objąłem drużynę po trenerze Adamie Nawałce. Kilkunastu zawodników miało pożegnać się z klubem, ale żadnemu nie mydliłem oczu. Każdy wiedział, co go czeka i na co może liczyć. I na koniec z każdym podałem sobie rękę. Przecież wówczas nasze drogi się rozeszły, ale zawsze mogą ponownie się skrzyżować, prawda?
Wyobrażam sobie, że to niełatwe rozmowy.
Różnie bywa. Muszę być gotowy, że także mogę usłyszeć niekoniecznie tylko miłe słowa od piłkarza.
Zdarzało się tak?
Tak, sytuacje są bardzo różne, czasem frustracja jest bardzo duża. Ale mimo to unikam fałszywych obietnic, wciąż wolę prawdę. Choćby sytuacja z Joao Amaralem. Poszedł na wypożyczenie do Portugalii ze względu na sprawy rodzinne, prosił kilka razy o to i zgodziliśmy się. A następnie udzielił wywiadu, w którym stwierdził, że to z mojego powodu opuścił klub. Po czym wrócił i nie miałem żadnego kłopotu, by z nim o tym porozmawiać. Powiedzieć, co mi nie pasuje i dlaczego było tak, a nie inaczej. Byłem szczery, bez kombinowania. I rozstaliśmy się w zgodzie. Gdy występują kłopoty, robię co można, by je rozwiązać. Najpierw spotykam się indywidualnie z piłkarzem, ale jeżeli widzę, że nasze rozmowy nie przynoszą skutku, zwracam mu uwagę przy grupie. A jeśli dalej nie ma efektów, musimy się pożegnać. Przy czym moje drzwi są zawsze otwarte. Kiedy ktoś potrzebuje pogadać, nie odmawiam.
Mamy także krótką, ale treściwą wiadomość o zarzutach wobec Cezarego Kucharskiego.
Kucharski, który jest byłym posłem, ma też zakaz opuszczania kraju. Z tego powodu zatrzymano mu paszport. Zastosowano wobec niego również dozór policyjny. Prokuratura zarzuca Kucharskiemu, że od września 2019 roku do września bieżącego roku kilka razy miał szantażować Lewandowskiego, sugerując, że rozpowszechni informacje na temat rzekomych nieprawidłowości podatkowych piłkarza. Podstawą do wszczęcia postępowania są według relacji prokuratury zeznania reprezentanta Polski oraz innych świadków. Koronnym dowodem mają być zapisy „bezpośrednich rozmów”. Odbywały się one w restauracjach w Warszawie i Monachium. Potwierdzać groźby mają również SMS-y. „Jak wynika z zarejestrowanych treści, Cezary K., żądając od pokrzywdzonego kwoty 20 milionów euro wyraźnie wskazał, że „czuje, że tyle jest warty spokój pokrzywdzonego”, zaś na pytanie dodatkowe piłkarza „za co naprawdę chce te pieniądze?” podejrzany oświadczył, że „za to, że będzie krył do końca życia, że on i jego żona są oszustami podatkowymi”.
Kolejna rozmowa, tym razem z reprezentantem Polski. Maciej Rybus ma za sobą udane tygodnie w Lokomotiwie, który mocno postraszył Bayern Lewandowskiego.
Ostatnio bardziej zmęczony jestem… przed meczem niż po. To efekt kwarantanny. Ćwiczenia w hotelowym pokoju, m.in. rowerek, które miałem podczas izolacji na niedawnym zgrupowaniu reprezentacji, są zupełnie inną bajką, niż zajęcia na boisku – z piłką przy nodze, ze sprintami, zwrotami. Już po pierwszych przebieżkach po zakończeniu kwarantanny czułem, że mięśnie inaczej pracują, zachowują się nie tak, jak zwykle. Szczególnie łydki. Gramy co chwila, lecz daję radę, chociaż nie ukrywam – lekko nie jest. Czuję zmęczenie, przerwa dała się we znaki. A mięśnie najbardziej dokuczają mi dwa dni po spotkaniu.
Remis z Bayernem był blisko.
Po meczu wróciliśmy do ośrodka treningowego i z kilkoma chłopakami oraz asystentami trenera na luzie, przy piwku obejrzeliśmy drugą połowę meczu. Każdy z nas czuł niedosyt, nawet nie trzeba było o tym mówić. Przy stanie 1:1 mieliśmy sytuacje, mogliśmy je lepiej rozegrać. Po bramce Bayernu na 1:2 stworzyliśmy okazje do wyrównania, niestety nie zakończyły się powodzeniem. Podkreślam: niedosyt jest.
Tym bardziej że przed meczem nikt nie dawał wam szans.
I to żadnych. W całej Rosji zainteresowani piłką bardziej zastanawiali się, ile oberwiemy, a nie czy jesteśmy w stanie postawić się najlepszej drużynie Europy.
Pewnie nie tylko Europy, ale i świata.
Dokładnie. Skazywano nas na ciężkie baty. „Ciekawe, czy dostaną więcej niż 0:3, ile Lokomotiw wyłapie do zera, czy wyjdzie z własnej połowy?” – mówiono i pisano. Ale nie daliśmy się zamknąć Bayernowi na swojej części boiska. Jasne, każdą dyskusję zamyka wynik, a ten jest niekorzystny, jednak pokazaliśmy się z dobrej strony. To spotkanie było podobne do tego sprzed roku z Juventusem. Przegraliśmy 1:2, a też zagraliśmy fajnie, drugą bramkę straciliśmy dopiero w doliczonym czasie. Klasa rywali z tej półki polega m.in. na tym, że to, co mają, bezlitośnie wykorzystają.
Wisła Płock rozłożona przez COVID. “Nafciarze” mają w swoich szeregach 12 zakażonych osób.
Pojedynczy przypadek SARS-CoV-2 wśród Nafciarzy stwierdzono już w sobotę. Objawy zakażenia zgłaszał wówczas jeden z zawodników. Po przeprowadzeniu testu okazało się, że dał on wynik pozytywny. Piłkarz został wtedy odizolowany od drużyny, a pozostali gracze pierwszego i drugiego zespołu Wisły Płock natychmiast przeszli badania na obecność koronawirusa. W środę po południu do klubu spłynęły wyniki, które wykazały, że zakażonych jest siedmiu kolejnych zawodników oraz trzech członków sztabu szkoleniowego. Jednym z nich jest trener Radosław Sobolewski, o czym Wisła poinformowała w oświadczeniu. Wszyscy zostali niezwłocznie poddani kwarantannie.
Gazeta Wyborcza
Zapowiedź meczu Lecha Poznań z Rangersami. Czyli z maszyną, którą stworzył Steven Gerrard.
Benfica przed meczem z Lechem była niepokonana w lidze, a potknięcie zaliczyła jedynie w walce o Ligę Mistrzów z PAOK Saloniki. Glasgow Rangers takiej szansy nie miał, bo z ligi szkockiej o Ligę Mistrzów walczy tylko mistrz, czyli Celtic. Rangersi jednak mają znakomitą passę 16 meczów bez porażki w tym sezonie, z czego zremisowali zaledwie dwa – 0:0 z Livingston FC w połowie sierpnia oraz 2:2 z Hibernianem Edynburg pod koniec września, obydwa wyjazdowe. Na Ibrox Park szkocki potentat stracił tylko jednego gola – w wygranym 2:1 meczu z Galatasaray Stambuł w walce o Ligę Europy. W pierwszym meczu fazy grupowej Szkoci wygrali na wyjeździe ze Standardem Liège 2:0 m.in. po fenomenalnym golu z ponad połowy boiska, którego zdobył ich nowy nabytek – jamajski napastnik Kemar Roofe pozyskany z Anderlechtu za 4,5 miliona funtów. Inaczej mówiąc, Lech poważnie osłabiony musi się zetrzeć z dobrze działającą maszyną do wygrywania, którą brytyjscy dziennikarze nazywają „bestią stworzoną przez Stevena Gerrarda”. Nie ma dzisiaj żadnego porównania między obecnym Glasgow Rangers a tym sprzed roku w trakcie przebudowy, gdy eliminował z europejskich pucharów Legię Warszawa na progu wejścia do fazy grupowej Ligi Europy. Dzisiaj Rangersi mogą zajść w tych rozgrywkach bardzo daleko. Nie uważa się ich za kandydata do zdobycia trofeum jak Benficę (chociaż kto wie), ale moc drużyny Gerrada jest bardzo duża.
Fot. Newspix