„Nie znoście cierpienia w ciszy, porozmawiajcie z ludźmi, kiedy czujecie się ze sobą źle”. Te słowa idealnie oddają nastrój, jaki towarzyszy po śmierci 17-letniego Jeremy’ego Wistena, byłego piłkarza akademii Manchesteru City. Nastolatek odbiera sobie życie. Dlaczego? Nie radzi sobie z marzeniami, które legły w gruzach. Gonił za marzeniem, napotkał problemy, miał przecież wsparcie rodziny. Dlaczego sobie nie poradził?
Czytając informację o śmierci Wistena, nasunęła mi się znów artystyczna pozycja. Upiornie musi brzmieć dziś największy hit Pearl Jam, czyli właśnie „Jeremy”. Właściwie sytuacja wygląda tak, jakby przez chwilę zmienił się w nim podmiot liryczny – właśnie na Wistena. Choć utwór opowiada nieco inną historię, to i tak finał był tak samo smutny. Jedną z historii, która była inspiracją dla Eddiego Veddera jest dramat Jeremy’ego Wade Delle’a, 15-latka z Richardson w Teksasie. Pewnego dnia chłopak wyszedł na forum klasy, po czym strzelił sobie w głowę na oczach kolegów i koleżanek. Jedna z wersji teledysku zawierała coś w rodzaju odwzorowania zdarzeń i trudno się dziwić, dlaczego jest „wersją ocenzurowaną”. O nim też mówiono, że był „cichy”, „smutny”, „wycofany”.
W pogoni za marzeniem
Część z nas wychowała się na filmie „Goal! Living the Dream”. Chyba najlepiej będzie powiedzieć, że urodzony w Malawi Jeremy właśnie za tym chciał podążyć. Nie musimy przesadnie sugerować, że gospodarka ojczyzny rodziny Wistenów należy do jednych z najsłabiej rozwiniętych na świecie. Z Afryki Wschodniej rodzina w 2003 roku przeprowadziła się na Wyspy Brytyjskie, kiedy Jeremy był mały. „Nie mogliśmy prosić o lepszego syna” – mówiła na łamach Manchester Evening News matka chłopaka, Grace Wisten. Ojciec, Manila Wisten dodaje: „Kochał piłkę, jego znajomi zarówno tutaj w Manchestrze oraz w Malawi podziwiali go”.
Nie możemy się pewnie dziwić, dlaczego do tej pory było o nim dosłownie cicho. Cisza przyciąga tego typu smutne historie. Wycofany i grzecznie usposobiony Jeremy rozpoczynał przygodę z piłką w 2016 roku. Był częścią akademii City przez 3 lata. Trenował jako środkowy obrońca z drużyną do lat 13. Marzył o tym, by zostać gwiazdą – w głowie miał zaprogramowany wizerunek Vincenta Kompany’ego. Dla nowego pokolenia Belg stał się gwiazdą Premier League i ikoną Manchesteru City post-2008, czyli nowej, chwalebnej ery klubu. „Captain Fantastic” opuścił Etihad Stadium ledwie rok temu, ale i tak pozostał w pamięci wielu. Wielu też chciało podążyć w jego ślady. Tak jak Jeremy. O nim także napisał jego idol. Ale nie z gratulacjami, tylko z kondolencjami.
Very saddened to hear about the passing of Jeremy Wisten. My thoughts are with his family and friends. This is truly devastating news. RIP, Jeremy. pic.twitter.com/I2jRUscZl1
— Vincent Kompany (@VincentKompany) October 26, 2020
Dołączyli się też do niego Aymeric Laporte i Raheem Sterling.
— Raheem Sterling (@sterling7) October 25, 2020
Horrible news… RIP young man 💙🕊
— Aymeric Laporte (@Laporte) October 25, 2020
Czy jednak o to w ostateczności chodziło? Świat nie zobaczy jego dramatu, zobaczy tylko informację o jego śmierci. A problemy zaczęły się, kiedy klub mu podziękował za współpracę. Miał już na koncie trzy tytuły mistrzowskie zdobywane z drużynami młodzieżowymi „The Citizens”. W procesie rozwoju okazało się, że ma problemy z więzadłami krzyżowymi. O skreśleniu go z listy zdecydował ostatni rok – ten, w którym przez kontuzję kolana stracił najwięcej. „Nie grał, nie zdołał się wykurować na tyle, by szybciej wrócić do gry” – wspomina ojciec piłkarza. Słowo „released” zwykle oznacza w innym kontekście premierę, nadejście czegoś nowego. Tutaj, w akademiach piłkarskich, znaczyło pokazanie drzwi, zakończenie etapu, a także początek koszmaru. Dziś płacze nie tylko jego ojciec i matka, ale także jego starsze siostry. Czy umiemy sobie wyobrazić, co czują? Pochowają brata oraz syna.
A wszystko przez to, w jaki ślepy zaułek zabrnęła jego psychika. To wszystko dzieje ledwie miesiąc po tym, jak jego rówieśnik Liam Delap, kolega Wistena z drużyny w akademii, zadebiutował w pierwszym zespole „The Citizens”. Dla odrzuconego przez klub oglądanie w telewizji sukcesu kolegi nie jest wcale powodem do zadowolenia. Odczuwa on coraz większy niepokój, ma poczucie utraconej szansy, uważa, że zawalił. „Ważne jest, aby pozwolić pewnym rzeczom odejść”. On tego nie potrafił zrobić.
Trybik, który wypadł z wielkiej machiny
Wszystko rozpoczyna się od samej góry i narzuconego tempa rozwoju całej dyscypliny sportu. Nie dalej niż w niedzielę redaktor Andrzej Janisz wprost mówi w programie „Wysoki Pressing” w Canal+ o tym, jak światowe organizacje sportowe pędzą do przodu za niczym innym, tylko za pieniądzem. Kluby nie są wyjątkami, szczególnie te największe. Wymagają coraz większych umiejętności, chcą oglądać najlepszych, najbardziej wyszkolonych, utalentowanych, a ci, którzy są słabi – odpadają. Jeremy Witsen nie poradził sobie w tych realiach – być może dlatego w Internecie przeczytacie o nim dopiero teraz, kiedy nie ma go wśród nas. Zatracił się w świecie, w którym najważniejsza jest tylko rubryka na Transfermarkcie, a miarą wielkości jest to, co tam do niej dorzucisz. Nastolatek ma inny stopień wrażliwości i bez odpowiedniego wsparcia po prostu nie da rady, jeśli powinie mu się noga, a nikt nie udzieli mu pomocy. Pułapka braku alternatywy, klapki na oczach, świat, który się wali – świat kazał temu chłopakowi zrezygnować z marzeń. Po raz kolejny ktoś nie zobaczył, że ma problem. Poważny. Jakby chciał powiedzieć: „To jest, stary, wszystko, co ja mam na świecie”.
Wythenshawe, czyli dzielnica, w której mieszkają Wistenowie ma już dwóch znanych mieszkańców – jednym jest Tyson Fury, a drugim – Marcus Rashford. Ten pierwszy przyznał się wręcz do maniakalnych stanów depresyjnych, w jakie wpędził się w trakcie swojej kariery bokserskiej. Drugiemu życie uratowała piłka i teraz sam chce spłacić dług wdzięczności względem życia. Melanie Rashford to przecież samotna matka, Marcus jest jednym z pięciorga dzieci – a kiedy mu się już udaje osiągnąć sukces, odzywa się w nim cała wrażliwość. Dziś obaj przeszli przez piekło na odrębnych etapach życia – Fury został ikoną boksu zawodowego, a Rashford zaangażował się poza boiskiem w walkę z niedożywieniem i przyspieszył wdrożenie publicznego programu ds. darmowych posiłków dla dzieci w angielskich szkołach. Im się udało wygrać z przeciwności losu, jeden nawet swój dług spłacił.
Wisten nie miał nawet kiedy tego zrobić.
Od czasu, kiedy do chorowania na depresję przyznał się także Anthony Knockaert grający dziś w Nottingham Forest, problem przynajmniej znów zagościł na angielski tapet. A przecież to nie jest tylko problem tamtejszych piłkarzy. Rzecz nie dla wszystkich oczywistą, ale jednak potrzebną wygłosiła zresztą w reportażu Jakuba Białka Teresa Enke, żona Roberta Enke, zmarłego w wyniku samobójstwa w 2009 roku.
Temat depresji musi być obecny w opinii publicznej. Ludzie muszą wiedzieć, czym jest ta choroba. (…) Poszliśmy z tym problemem do ludzi: na wykładach, w wywiadach w prasie, goszcząc regularnie na stadionach. Trzeba otworzyć głowy i uświadomić sobie coś raz na zawsze – DEPRESJA TO CHOROBA. To nie jest żadna słabość, a coś, co może spotkać każdego z nas, czasami nawet bez żadnego konkretnego powodu. Mówi się, że w Niemczech z powodu depresji cierpiało raz w życiu około 20% społeczeństwa, a dziesięć tysięcy chorych rocznie popełnia samobójstwo. To o wiele większa liczba niż śmierć po wypadkach drogowych.
W samej Polsce mężczyźni popełniają samobójstwa 6 razy częściej niż kobiety.
Młodzi mężczyźni. Depresja jest u nich trudno dostrzegalna – wynika z braku rozmowy, ukrywania jej, wstydu, strachu przed napiętnowaniem, strachu przed wyśmianiem. Przecież dzisiaj jedynym kanonem siły są właśnie gwiazdy, które zgodnie z tym, co trafia do medialnego obiegu ze wszystkim sobie w życiu poradziły i to ich podziwia cały świat. Bohater z plakatu staje się twoim jedynym punktem odniesienia – masz klapki na oczach i widzisz tylko jego, drogą bohatera chcesz iść. A tym gorzej jest, kiedy trafiasz do miejsca, gdzie rywalizujesz o swoją karierę. Od jednego trenerów akademii – nazwisko pozostawię dla siebie – usłyszałem kiedyś, że ma przynajmniej nadzieję, że ich wychowankowie, którzy będą za słabi, by grać przynajmniej wyrosną na porządnych ludzi. „Ci, którzy sobie nie poradzą w akademii przynajmniej nabędą dyscypliny. Nabędą cech, które ukształtują ich postawy życiowe – nauczą się”. Problem zaczyna się wtedy, gdy dochodzi do tego samotność i z problemem nikt nie umie sobie poradzić. Bo czuje, że jest pozostawiony z tym zupełnie, straszliwie sam. A rodzina, która nie zna specyfiki środowiska piłkarskiego oraz jego realiów, a widzi jedynie te śladowe momenty radości i małe kroki w postaci pucharów, nie zauważy, że tobie chodzi o coś więcej. – To kluby muszą wziąć na siebie odpowiedzialność i troszczyć się nie tylko o zawodników, którzy zasłużą na kontrakt, ale także o tych, którzy nie zdołają go sobie wywalczyć – mówi dziś David Cotterill z DC Foundation, brytyjski konsultant ds. zdrowia mentalnego.
-Zdarzają się w naszej praktyce przypadki, że mamy do czynienia ze sportowcami, którzy przechodzą problemy adaptacyjne. Często właśnie kontuzje utrudniające rozwój sportowca powodują pojawienie się bardzo dużych emocji i napięcia. Dochodzi do rozchwiania nastrojów. Potwierdzają to nawet badania naukowe: właśnie urazy i kontuzje u sportowców są czynnikami, które mocno zwiększają ryzyko wystąpienia stanów depresyjnych – mówi nam Daria Abramowicz, psycholog sportu, członkini sztabu szkoleniowego Igi Świątek. – Idąc dalej – potwierdzam, zdarzają się też przypadki kliniczne, gdzie także pojawiają się nawet zamiary odebrania sobie życia. Sportowiec to jest człowiek. Dla niego sport jest osią, rdzeniem życia. Odrzucenie przez grupę, klub lub akademię jest istotnie jednym z najcięższych przeżyć dla sportowca.
-Sprawami, o której mowa, najczęściej zajmują się już specjaliści-terapeuci. Presja nakładana na zawodników jest dzisiaj duża – zarówno ze strony rodziców, jak i klubów, a nakładają ją też na siebie sami zawodnicy – tłumaczy z kolei Paweł Habrat, psycholog sportu współpracujący z Lechią Gdańsk, gdzie do swojego sztabu włączył go Piotr Stokowiec. – To są małe sygnały, nieraz bagatelizowane przez otoczenie. Często te małe sygnały przeradzają się w wielkie traumy. Zawodnicy, szczególnie młodzi, miewają chwiejne nastroje i stany emocjonalne. W przypadkach, kiedy już jednak wiemy, że może to być nawet stan depresyjny, kierujemy takie osoby do terapeutów. Przypadków wszelakich problemów jest dużo. A przyczyn jest wiele – zły wynik, oddzielenie od rodziny, nieumiejętność radzenia sobie z oczekiwaniami.
Jak sami widzicie, o temacie trzeba mówić głośno. Jeremy’emu zabrakło być może odpowiedniego podejścia do sprawy, być może nawet terapii. Mógł zacząć od rozmowy o problemie. Dziś z kłopotem zostali pozostawieni rodzice, którzy sami mówią, że nawet im potrzebna jest obecnie pomoc psychologa. „Kluby powinny także zaopiekować się rodzicom, którzy mierzą się z tym się zmierzyć” – mówi Manila Wisten.
Dziś zostały tylko tweety z wyrazami wsparcia, kiedy jest już za późno.
Zresztą spójrzmy na tę sprawę w szerszym aspekcie. Trwa pandemia koronawirusa, ludzie tracą i będą tracić pracę, więc kiedy ktoś ląduje w takiej sytuacji i nie może znaleźć dla siebie niczego innego, choć bardzo chce, to gospodarka mówi „nie”. Osoby, które goniły za marzeniami, ale jeszcze go nie dosięgły wylądują w miejscu, w którym być nie chcą. „Sprzedawcy marzeń” zawiedli – i nie chodzi tutaj o konkretny przykład City, bo jeśli uważacie, że wasze ukochane kluby nie są korporacjami, które interesuje tylko wynik, to przestańcie się okłamywać.
A poza tym nie chodzi tylko nawet o same kluby – chodzi po prostu o coś więcej. O zmasakrowane marzenia, które mogą się zawalić także w innych aspektach życia niż tylko sama piłka. „Leć wysoko, mój bracie, odpoczywaj w raju” – napisał Cole Palmer, były kolega Wistena z akademii City.
Tylko czy droga do raju naprawdę musi być obrana już w wieku siedemnastu lat?