To nie był najlepszy sposób na spędzenie poniedziałkowego popołudnia. Górnik przyjechał do Grodziska w takim stanie, że nie przypominał swoją postawą nawet samego siebie ze starć przegranych z Rakowem czy Zagłębiem. Warta z kolei zagrała po swojemu – próbowała wytrwać bez straty bramki i liczyła na jakiś stały fragment w ataku. Skończyłoby się pewnie na 0:0, gdyby nie skrajnie nieodpowiedzialne zachowanie Adriana Laskowskiego we własnym polu karnym.
Trochę deprymująca może być ta gra Warty. Dla rywali i dla widzów. Bo tych meczów nie ogląda się z lampką dobrego wina i deską pełną smacznych przekąsek. Raczej z nogami w misce i tanim piwem na podłokietniku. Rozumiemy, że na tym polega w pewnej mierze sztuka wykorzystania własnych atutów. Czyli beniaminek stawia na żelazną defensywę, na przeszkadzanie i wybijanie rywala z rytmu.
Natomiast dziś warciarze pierwszą groźną sytuację stworzyli sobie w 94. minucie meczu. I to po wrzucie z autu. Strzelał Kupczak, sprzed linii bramkowej wybijał Janża. No i to tyle jeśli chodzi o zagrożenie w ataku gospodarzy. Aha, była jeszcze szansa Rodrigueza, gdy za krótko do Chudego zagrywał Koj. Teraz to naprawdę koniec szans Warty.
Przy słabszym rywalu – jak z Wisłą Płock czy Podbeskidziem – można jeszcze liczyć na wykorzystanie jakiegoś błędu, szczęśliwy strzał z dystansu czy wygraną główkę po rzucie rożnym. Ale w innym przypadku trudno liczyć na fajerwerki w ofensywie. “Zieloni” wyróżniają się na tle pozostałych beniaminków tym, że nie odwalają maniany w tyłach, natomiast z drugiej strony są też totalnie niegroźni w ofensywie.
Jimenez się starał, ale nie miał obok siebie egzekutorów
Wydawało się, że Górnik z poprzednich meczów powinien taką Wartę rozpykać. Ale zabrzanom też długo nie wychodziło kreowanie szans strzeleckich. Najlepszych rozgrywającym gości był Janża, który co chwilę posyłał niezłe podania w pole karne, ale niestety posyłał je do Krawczyka. A ten dzisiaj uparł się, że gola nie strzeli. Nie i koniec. Strzelał albo prosto w Lisa, albo tak, że Lisa pokonać było nie sposób. Bo to dobry bramkarz, zatem trzeba uderzyć tak, by bramkarz nic do gadania nie miał. A Krawczyk bardziej głaskał tę piłkę przy uderzeniach niż faktycznie próbował zagrozić Warcie.
I pewnie ten mecz by się tak kulał do ostatniego gwizdka sędziego. Ale wtedy o emocje zadbał Adrian Laskowski. Zamiast gonić za Przemysławem Wiśniewskim, złapał go za koszulkę. Może to pociąganie nie było mocne, może i szwy w koszulce nie pękały, ale pretekst był na tyle wyraźny, że sędzia Szczech po wideoweryfikacji wskazał na wapno. Jimenez zmienił róg, uderzył w lewą stronę bramki i zmylił Lisa. 1:0.
Górnik ograł już wszystkich beniaminków
Moglibyśmy na tym skończyć wypisywanie groźnych sytuacji strzeleckich. Chociaż nie – Sobczyk wskoczył w buty Krawczyka i przy idealnym podaniu Jimeneza wolał wybrać jakieś niezgrabne padolino zamiast ładunku pod ladę w bramkę Warty. Górnik coś tam sobie wypracował po przerwie, miał też po swojej stronie niezgrabnego Ivanova (poznaniacy wyczekują powrotu do składu Kieliby jak dzieciaki wyczekują pierwszej gwiazdki). Jimenez czarował, grał piętkami, ale obok siebie nie miał dziś Angulo (i mieć nie będzie), a Sobczyka i Krawczyka.
Górnik przełamał się po dwóch porażkach i goni w tabeli Raków. To dobra wiadomość dla zabrzan. Zła jest taka, że ekipa trenera Brosza zagrała już przeciwko wszystkich beniaminkom. Dziewięć z szesnastu punktów Górnik zdobył właśnie na nich. A Warta? Nadal nad strefą spadkową, wciąż z dwoma punktami przewagi nad Stalą i Podbeskidziem. Na miejscu “Zielonych” oglądalibyśmy się za plecy właśnie za tą dwójką.