Jak wyglądał 2020 rok Wojciecha Łobodzińskiego w pigułce? Jednego dnia potrafił być zawodnikiem rezerw, by za chwilę, po boiskowym epizodzie w meczu I ligi, wpaść na imprezę do trenera Ireneusza Kościelniaka. Oczywiście w roli asystenta, którą teraz dalej pełni w sztabie Jarosława Skrobacza. Z Łobodzińskim-trenerem porozmawialiśmy o jego nowych doświadczeniach i początku sezonu w wykonaniu Miedzi Legnica.
Zacznijmy od twoich spostrzeżeń na temat słabej gry Miedzi w defensywie. Gdy patrzy się na reakcje trenera Skrobacza podczas meczów, widać człowieka, który dochodzi do granic cierpliwości.
To jest proces. Kwestia treningu i znalezienia złotego środka. Wiadomo, że pojawia się duża frustracja, kiedy ileś razy w ten sam sposób traci się bramkę, ale moim zdaniem to zbieg okoliczności. Staramy się ciągle nad tym pracować. Trzeba też przyznać, że centymetrów w polu karnym czasami nam po prostu brakuje. Poza dwójką środkowych obrońców i defensywnymi pomocnikami nie mamy zawodników o tak dobrych parametrach fizycznych. Nadrabiamy jednak w innych aspektach.
Miedź Legnica wybrała się na nowy sezon bez środkowych obrońców na odpowiednim poziomie. Co sądzisz o tego rodzaju opiniach?
Przede wszystkim nie mam zamiaru tego komentować, bo nie leży to w moich kompetencjach. Od tego jest pierwszy trener, który ma prawo do oceny. Nie uważam, że jako asystent powinienem to robić. Nie za plecami trenera Skrobacza, bo nie wypada. Poza tym, to problem złożony.
W takim razie na jakim polu twoja rola asystenta jest największa? W kuluarach mówi się, że w pracy z młodzieżą.
Myślę, że tak. Ważne jest to, że część chłopców dobrze znam. Staram się im dużo podpowiadać, żeby konfrontacja z pierwszą ligą była dla nich jak najlżejsza. W tym względzie doskonale rozumiemy się z trenerem Skrobaczem, który zdążył już pokazać we wcześniejszej pracy, że chce stawiać na młodzież. Nie boi się tego i trzeba mu to oddać. Każdy zobaczy w dalszej części sezonu, że młodzi zawodnicy będą dostawali coraz więcej szans.
To ogromna zmiana, jeśli spojrzymy na poprzednie lata. Za kadencji trenera Nowaka młodzież nie dostawała zbyt wielu szans.
Nie było jej wcale.
Kiedy patrzę na rezerwy Miedzi, widzę kolejne ciekawe nazwiska w kolejce do gry w pierwszej lidze. Mówię choćby o Mehdim Lehaire czy Igorze Lewandowskim.
Najważniejsza kwestia – oglądamy wszystkie mecze rezerw. Jeżeli nie uda się na żywo, dostajemy relacje od trenerów. Osobiście przynajmniej raz w tygodniu staram się obejrzeć mecz drugiego zespołu, a poza tym często chodzę na rozgrywki juniorów. Mam przegląd tego, co dzieje się od zespołów juniorskich po pierwszy zespół, tak jak trener Skrobacz. Jeżeli ktoś się wyróżnia, nie przejdzie obojętnie obok naszego nosa. Mamy też sporą rotację zawodników. Zapraszamy kogoś na trening pierwszego zespołu, żeby trochę się tutaj okrzesał, a potem bierzemy następnych. Tak to wygląda. Chcemy, żeby młodzież poczuła smak piłki seniorskiej, ale nie zapominamy, że musi grać. Dlatego jeśli ktoś nie ma szans na grę w pierwszej lidze, wraca do rezerw. Uważam, że ten system się sprawdza. Będziemy go kontynuować, ponieważ widzimy, że zapraszani piłkarze nie odstają na treningach “jedynki”.
Twierdzisz, że nie odstają. W takim razie którzy z nich robią na tobie największe wrażenie, jeśli chodzi o progres z tygodnia na tydzień?
Patrząc na chłopców, którzy przyszli do nas z zewnątrz, niewątpliwie Paweł Tupaj czy Bartosz Bartkowiak. Chciałbym natomiast zwrócić uwagę na kogoś z naszej akademii. Chodzi o Igora Lewandowskiego, który jest już z nami ponad trzy lata i widzę, że robi naprawdę duży postęp. To kwestia czasu nim odpali na dobre i wskoczy na wyższy poziom. Wszystko jest w jego rękach.
A David Panka? Mam wrażenie, że to idealny przykład młodego piłkarza, który do szatni pierwszego zespołu wszedł z butami. Widzisz u niego potencjał na regularne i dobre granie?
Oczywiście, że tak, ale trzeba pamiętać, że to chłopak, który nigdy wcześniej nie spotkał się z piłką na takim poziomie. Chodzi o pracę, ciężką pracę. David błyszczał w amatorskich zespołach i teraz musi przystosowywać się do pełnego profesjonalizmu. Musi uczyć się w futbolu, w czym mu pomagamy. Widzimy, że robi postępy. Potencjał ma ogromny.
Myślisz, że współpraca z młodzieżą może być twoim charakterystycznym atutem? Ponoć to masz. Marcin Garuch wspominał mi kiedyś, że jeszcze jako zawodnik byłeś bardzo ważną postacią w integracji młodzieży ze starszyzną.
Wielu młodych chłopaków ma tak, że potrzebuje kogoś, kto wskaże im drogę. Sam kiedyś byłem młody i bardzo szybko debiutowałem na poziomie ekstraklasy, więc mam świadomość, jak pomoc starszych jest potrzebna. Osobiście jej nie miałem. Musiałem radzić sobie sam. Po wielu doświadczeniach doskonale zdaję sobie sprawę, że wsparcie trenera z jakiekolwiek strony jest niezwykle ważne. Oczywiście młody piłkarz musi mieć odpowiednie umiejętności. Bez tego nic nie osiągnie. Zaangażowanie nie wystarczy.
Zdarza ci się dać młodemu solidną burę? Czy czujesz, że w roli trenera już nie wypada?
Nie no, jeszcze jako zawodnik rezerw dawałem im trochę popalić! Były oczywiście krzyki i reprymendy, ale pod wpływem emocji. Bez obrażania. Młodzi muszą wiedzieć, że nie mogą za bardzo się “poczuć”. Wiadomo, jakie panuje teraz życie wśród młodych piłkarzy. Jest swobodne, a w piłce bardzo ważna jest dyscyplina. Bury więc są, ale w granicach rozsądku. Musimy im to wpajać.
Rozumiem, że Wojciech Łobodziński nie myśli już o graniu?
Ten temat jest raczej zamknięty, choć muszę przyznać, że czasami wchodzę w gierki treningowe z zawodnikami. I nie odstaję!. To pozostaje jednak bardziej w ramach zabawy czy treningu wyrównawczego. Jeśli kogoś brakuje, to jeszcze z nimi powalczę, ale młodzi dają mi już w kość.
Pewnie trudne było pogodzenie się z tym faktem.
Nie, ponieważ od dawna się na to przygotowywałem. Pierwsze kursy trenerskie robiłem już w wieku dwudziestu kilku lat, więc miałem świadomość, że pójdę w tym kierunku. Powiem szczerze, że w pewnym momencie nawet bardziej ciągnęło mnie do trenerki niż do grania. To był pewien proces mentalny, z którym nie miałem żadnego problemu. Może dlatego tak szybko po zakończeniu kariery zacząłem pracę trenerską w roli asystenta i dostałem się na kursy UEFA Pro.
Co w takim razie jest dla ciebie najtrudniejsze czy po prostu specyficzne w pracy asystenta?
Przede wszystkim zwróciłbym uwagę na emocje i stres związane z niebyciem na boisku, tylko na ławce. To trudne, jeśli wiesz, że nie masz już takiego wpływu na boiskowe wydarzenia jak dawniej. Jeśli coś nie idzie, czasami czuję niemoc. To dla mnie ciekawe, ale wymagające doświadczenie. Często piłkarzy, którzy stają się trenerami, po prostu nosi na ławce. Już wiem, jak to jest, ale staram się od tego uciekać, nauczyć się. Muszę tonować swoje emocje i pewne sprawy rozwiązywać w sposób merytoryczny. Nie powiem, to jest ciężkie.
To twoja droga na resztę życia?
Tak, ale do końca jeszcze nie wiem, w jakiej formie. Robię kurs, żeby mieć możliwość bycia pierwszym trenerem, ale bardzo interesuję się też motoryką. Dużo czytam i uczę się w tym kierunku. Mam nadzieję, że kiedyś w tej roli będę miał okazję się sprawdzić. Już wcześniej miałem różne rozmowy na ten temat z trenerami. Przyszłość pokaże.
Czyli w grę wchodzi tak zwany wieczny asystent. Swoją drogą kojarzy mi się z tym określeniem trener Barylski.
Myślę, że gdyby trener Barylski był trochę odważniejszy w swoich decyzjach, na pewno znalazłby pracę w roli pierwszego trenera. Myślę jednak, że spełnia się w tym, co robi, a że miałem okazję z nim współpracować, wiem, że to fachowiec pierwsza klasa. Jeśli chodzi o przygotowanie motoryczne, bardzo wiele nauczyłem się właśnie od trenera Barylskiego. Mógłbym się o nim wypowiadać w samych superlatywach. Wiem, że niektórzy nie mają takich ambicji, żeby koniecznie zostać pierwszym trenerem. Potrafię to zrozumieć i muszę przyznać, że póki co sam też nie czuję w tej kwestii żadnego parcia.
To załóżmy hipotetycznie, że trener Skrobacz zostaje zwolniony. Jesteś już po kursie…
Na to pytanie odpowiem. Nie pytaj dalej!
Muszę! Chciałem zapytać, czy Wojciech Łobodziński po otrzymaniu konkretnej propozycji podjąłby rękawice czy powiedział “Nie jestem jeszcze gotowy”?
Odpowiedziałbym wprost: nie jestem gotowy. Uczę się nowych rzeczy przy każdym trenerze, tak jak teraz przy trenerze Skrobaczu. Staram się chłonąć różne doświadczenia, żeby móc za jakiś czas sobie powiedzieć, że dam radę. Ale na tę chwilę uważam, że nie.
Tak na koniec. Jakie są twoje spostrzeżenia na temat polskiej piłki? Co ci się nie podoba? Trochę lat w tym światku przeżyłeś, więc wiele widziałeś.
Przede wszystkim brakuje pracy długofalowej. Od kilkunastu lat widzę, że liczy się wynik tu i teraz. To przerażające. To największy problem polskiej piłki. Myślę, że Raków Częstochowa pokazał, że da się pójść w stronę normalności. Dzisiaj trenerzy boją się szybkiego zwolnienia, ale to nie bierze się znikąd. Gdybyśmy wprowadzali plan opierający się na przykład na wprowadzaniu młodzieży z akademii, ze zmianą wewnętrznych struktur, z myślą o pierwszym zespole, efektów można by wtedy oczekiwać. One prędzej czy później miałyby miejsce. A tak, działamy impulsywnie, czego doskonałym przykładem jest Legia Warszawa. W najlepszym klubie w Polsce trenerzy zmieniani są tak często, że nie ma mowy o budowaniu żadnego projektu. Jeśli to się nie zmieni, będziemy tkwić w miejscu. Trenera Vukovicia znam akurat dość dobrze i uważam, że ma ogromny potencjał, ale ktoś nie dał mu szansy na rozwój do końca.
Myślisz, że Miedź Legnica też pójdzie w tym kierunku? Bo z wizją długofalową bywało tutaj różnie. Szczególną uwagę zwracał zawsze ogromny przemiał zawodników. Za kadencji trenera Nowaka średnio połowa kadry ulegała wymianie co pół roku.
Nie oszukujmy się. Chcieliśmy awansować do Ekstraklasy. To był nasz cel. Właściciela, piłkarzy, wszystkich. Z grupą doświadczonych piłkarzy dążyliśmy do tego, bo chcieliśmy spełniać swoje marzenia. Na dzień dzisiejszy raczej nie widzę takich możliwości, żeby ten sukces powtórzyć. Nie mamy już takich piłkarzy jak Marquitos czy Santana, którzy potrafili zmieniać losy meczu. Oczywiście zaznaczając, że to piłkarze drodzy w utrzymaniu. Młodymi piłkarzami nie da się wygrywać awansów czy trofeów. Pokazują to Szymon Matuszek czy Kamil Zapolnik, którzy pod względem wolicjonalnym czy zaangażowaniem w treningu są dla młodzieży wzorem do naśladowania. Uważam jednak, że i tak nieźle to wygląda. Wprowadzamy młodych piłkarzy, ale łączymy młodość z doświadczeniem. Szukamy balansu.
Mamy teraz tyle punktów w tabeli, ile mamy, co nie jest naszym szczytem możliwości, ale uważam, że nowa koncepcja jest dobra. Tego się trzymajmy. Dajmy sobie trochę czasu i będzie coraz lepiej. Potrzebujemy jedynie wyrozumiałości i cierpliwości. Będzie spoko.
rozmawiał KAMIL WARZOCHA
fot. 400mm.pl