Mieliśmy trochę obaw. Że będzie sztywno, nudziarsko, bez błysku. Powtarzaliśmy, że to już nie to samo, że era epickich meczów Barcelony z Realem przeminęła i że może czekać nas ciężkostrawne danie dwóch hiszpańskich ekip w przeciętnej formie, tylko reklamowane jako wielki hit. Ale tak się nie stało. I dobrze. W El Clasico nie zabrakło wszystkiego, co w futbolu elektryzujące – były bramki, składne akcje, sztuczki techniczne, kontrowersje, kłótnie, emocje. Było tak, jak za starych dobrych lat.
Najbardziej podobało nam się, że Barca i Real grały w otwarte karty. Nie było mamienia, chowania się za plecami defensyw, murowania, zabijania kreatywności. Nie i już. Jak podczas dobrej ulicznej bitki – stoi dwóch chłopów i okłada się po głowach. Bez wielkiej filozofii. Rzucona piłka, to gramy.
Nieprzypadkowo taka postawa przyniosła za sobą dwie bramki.
Obie po bardzo szybkich akcjach.
Najpierw Królewscy. Nacho do Benzemy, Francuz prostopadle do Valverde, zdobycie jakichś czterdziestu metrów przestrzeni trzema podaniami, spóźniony Pique i Urugwajczyk bez problemu ładujący piłkę do bramki obok bezradnego Neto. Chwilę potem Barcelona. Messi na wolne pole do Alby. Ten, świetnie się z Argentyńczykiem rozumiejący, tylko spojrzał w pole karne i dograł na piąty metr do Ansu Fatiego, który władował futbolówkę do bramki obok równie bezradnego jak jego kolega z przeciwnej strony boiska, Courtoisa.
A, chyba nie musimy tłumaczyć, że Fati to najmłodszy strzelec w historii El Clasico. Nie da się nie uwielbiać tego chłopaka. Luz, ogłada, przebojowość. Oprócz gola powinien mieć też asystę, ale w doskonałej sytuacji po jego dośrodkowaniu przestrzelił Coutinho. Nawet, kiedy Ramos w jednej z akcji bezpardonowo staranował go, wybijając piłkę na rzut rożny, to nie było w poczynaniach doświadczonego stopera żadnej agresji wobec młodszego kolegi z reprezentacji. Wprost przeciwnie. Piątka, przeprosiny, pomoc przy wstawaniu.
Wracając, wspomnieliśmy Neto i Courtoisa. Przy bramkach byli bezradni, ale poza tym rozgrywali naprawdę dobry mecz. Neto obronił setkę Benzemy w pierwszej połowie, a w drugiej dwie setki Kroosa i jedną setkę Ramosa, a Belg genialnie wyjął przede wszystkim sam na sam z Messim, który wcześniej wrzucił na karuzelę Ramosa, w sumie podobnie do tego, jak kiedyś upokorzył Jerome’a Boatenga w półfinale Ligi Mistrzów.
Skoro już mowa o Messim, to od sytuacji z nim w roli głównej zaczęły się sędziowskie kontrowersje. Miejsce zbrodni? Pole karne Realu. Sprawca? Casemiro. Poszkodowany? Właśnie Argentyńczyk. Opis zdarzenia: Leo Messi bezlitośnie kiwnął Brazylijczyka, już się rozpędzał, już wkraczał w pole karne, już miał zrobić coś wielkiego, kiedy Casemiro wrócił za nim, wpakowując się ni to w piłkę, ni to w nogi Messiego. Powinien być karny.
Gwizdek milczał.
VAR też.
Druga kontrowersja przyniosła Realowi bramkę.
Oczywiście, kontrowersja w oczach piłkarzy Barcelony, bo mimo wszystko sytuacja okazała się dosyć klarowna, z czym nikt w ekipie gospodarzy długo nie mógł się pogodzić.
Oto cała sytuacja:
Ramos ewidentnie trzymany przez Lengleta za koszulkę. Ewidentnie. Oczywiście, jego upadek był mocno teatralny, ale jednak trzymanie za trykot było na tyle oczywiste, że dało mocną podstawę do odgwizdania rzutu karnego. Co więcej – dośrodkowanie z rogu szło właśnie do Ramosa. Sędzia pewny nie był i musiał pobiec do VAR-u. Innej decyzji niż jedenastka być nie mogło.
Generalnie tempo meczu nieco siadło już jakoś przed koniec pierwszej połowy, ale dalej widzieliśmy dużo jakości. Asensio pokazał parę sztuczek technicznych. Bardzo mądrze grał Benzema. Długo podobać mógł się Frenkie De Jong, klasowo prezentował się oczywiście Leo Messi. Ale z każdą minutą wychodziła przewaga Realu.
Niby Barca też miała swoje okazje, kilka razy nieźle kotłowało się w polu karnym po akcjach Coutinho, ale ekipie Ronalda Koemana zabrakło świeżej krwi z ławki. Dembele miotał się, ale niewiele z tego wynikało, podobnie Braithwaite, a Griezmann, to się, kurwa, po prostu skompromitował, że tak zacytujemy jednego z złotoustych polskich działaczy piłkarskich.
Dziesięć minut na boisku, jeden kontakt z piłką.
No sorry, to jest gwiazdor?
— Tomasz Szczygieł (@TomekSzczygiel) October 24, 2020
Real organizował sobie grę dużo ciekawiej. Już wspominaliśmy, że gole mogli i powinni strzelić Kroos z Ramosem, ale wyręczył go Luka Modrić. Zabawa z Neto, zabawa z defensorami, mądrość, wyczekanie, precyzyjny strzał.
Po El Clasico.
Naprawdę przyzwoitym El Clasico. Takim, które oglądało się z przyjemnością. Co wygrana oznacza dla Realu, a co przegrana dla Barcelony? Dla pierwszych to, że pierwsza połowa meczu z Szachtarem to jeszcze nie koniec świata, a dla drugich, że jeszcze dużo pracy przed Koemanem, żeby zorganizować w Katalonii jakąś sensowną rewolucję.
FC Barcelona 1:3 Real Madryt
Fati 8′ – Valverde 5′, Ramos 63′ z karnego, Modrić 90′
Fot. Newspix