Przemysław Macierzyński mając 16 lat i 116 dni zadebiutował w Ekstraklasie jako zawodnik Lechii Gdańsk. Stał się pierwszym chłopakiem z rocznika 1999, który zagrał w polskiej elicie. Ciągu dalszego jednak nie było, a jego kariery wcale nie przyspieszyło pójście do juniorów Benfiki Lizbona. Dziś wciąż dość młody napastnik (21 lat) próbuje się odbić w III lidze w barwach Warty Gorzów Wielkopolski. Opowiada nam o swoich błędach – sodówce, imprezach, naruszeniu nietykalności sędziego, naiwności. Mówi też, kto w Benfice najbardziej mu imponował, a kto sprawiał wręcz odwrotne wrażenie. Zapraszamy.
Komu będziesz kibicował w meczu Lech – Benfica?
Lechowi. Od małego jestem kibicem “Kolejorza”, jako dzieciak jeździłem z tatą i braćmi na jego mecze. Wszytko grzecznie, na sektorach rodzinnych. Mieliśmy 150 kilometrów w jedną stronę, więc od czasu do czasu można było się wybrać. Po wyjechaniu z domu siłą rzeczy zdarzało się to rzadziej.
Jak wspominasz pobyt w Benfice?
Spędziłem w niej półtora roku, z czego grałem przez rok. Pierwszą rundę straciłem, nie zdążyli mnie zgłosić i tylko trenowałem. Potem zacząłem grać, najczęściej chodziło o drużynę U-19. Piękne przeżycie. Zawsze, gdy młodsi pytają, jak tam było, to chwalę sobie tamten okres. Wiele się nauczyłem i nie żałuję tego wyjazdu.
Wyjeżdżałeś głównie po naukę czy od razu celowałeś w pierwszy zespół?
Jechałem z nastawieniem, że kiedyś zagram w pierwszym zespole. Wiedziałem, że trafiam tylko na wypożyczenie, więc tym bardziej byłem zmobilizowany. Wiadomo jednak, jak trudno się przebić w Benfice, konkurencja jest olbrzymia. Pozostała mi satysfakcja, że nieraz trenowałem z seniorami. Kiedyś to sobie liczyłem, wyszło mi około piętnastu takich treningów. Najczęściej chodziło o jakieś zajęcia w niedzielę, gdy w sobotę grała liga. Brali wtedy po 4-5 z akademii i czasami się załapywałem.
LECH SPRAWI NIESPODZIANKĘ I WYGRA Z BENFIKĄ? TOTOLOTEK PŁACI PO KURSIE 6.81
Kto ci najbardziej imponował?
Semedo, który do niedawna był Barcelonie czy nadal grający w Benfice Pizzi. Lindelof na stoperze miał niesamowite wyprowadzenie piłki. Wydawało się, że zaraz musi stracić, a on i tak z tego wychodził i jeszcze dawał celne podania przez dwie linie. Ich przeciwieństwem był Raul Jimenez. Myślałem sobie: – Co to w ogóle jest za gość? Praktycznie nie biegał, wyglądał, jakby miał na wszystko wywalone i nic mu się nie chciało. A teraz chwilami przecieram oczy ze zdumienia, oglądając jego super gole dla Wolverhampton w Premier League.
Gdy już zacząłeś występować w juniorach, to jak ci szło?
Dobrze. Zadebiutowałem tuż przed Bożym Narodzeniem, wreszcie załatwiono wszystkie formalności. Strzeliłem dwa gole, wygraliśmy 5:1. Później wyjechałem na święta do Polski. Pozwolili mi. U nich liga gra praktycznie na okrągło, nie mają normalnej przerwy. Po powrocie musiałem walczyć o skład. Raz wchodziłem z ławki, raz grałem od początku. Nie mogłem złapać serii w pierwszym składzie. Parę bramek jeszcze zdobyłem, łącznie chyba siedem. Szkoda, że nie udało mi się zadebiutować w Młodzieżowej Lidze Mistrzów. Na te mecze często brali gości przebijających się już w pierwszej drużynie i co najwyżej łapałem się do samej osiemnastki.
Jakieś znajomości z portugalskiego epizodu pozostały?
Sporadycznie popiszę na Instagramie z chłopakami z mojego rocznika – na przykład z Florentino, który poszedł teraz do Monaco czy Gedsonem Fernandesem, wypożyczonym z Benfiki do Tottenhamu. Ale żadna trwała znajomość nie pozostała.
Czysto życiowo jak sobie poradziłeś?
Rodzice nie chcieli, żebym wyjeżdżał za granicę. Podobne obawy mieli, gdy jako 13-latek przechodziłem do SMS-u Łódź. Sądzili, że jestem za mały, że sobie nie poradzę, ale jakoś ich przekonałem. Powiedziałem: – Mamo, daj szansę, jeśli się sparzę, to najwyżej wrócę. Na szczęście wracać nie musiałem. Co do Benfiki, na początku trenowałem z drugim zespołem, w którym był Paweł Dawidowicz. Złapaliśmy kontakt, ułatwił mi aklimatyzację. Klub załatwił lekcje angielskiego. Po roku się go nauczyłem, a pod koniec pobytu chodziłem już na portugalski. Przydało się, żeby pochwalić się paroma słówkami przed braćmi Paixao, gdy wróciłem do Lechii. Na co dzień rozmawiałem z nimi po polsku, dobrze sobie radzili.
Wróciłeś z konieczności czy z własnego wyboru?
Prezes Mandziara przyjechał po mnie do Lizbony. Porozmawialiśmy z prezydentem Benfiki i zdecydowaliśmy, że lepiej będzie wrócić do kraju. Prezes obiecał, że dostanę poważniejszą szansę w Ekstraklasie i będę zbierał minuty. Pojechaliśmy na obóz do Turcji. Usłyszałem, że jaki kontrakt sobie podczas niego wywalczę, taki dostanę. No i dostałem na trzy i pół roku. Z graniem niestety wyszło inaczej. Raz siedziałem na ławce w meczu ligowym u trenera Owena. Potem przyszedł Piotr Stokowiec i wylądowałem w rezerwach.
To co poszło nie tak? Musiał być jakiś powód, skoro dopiero co klub związał się z tobą na długi czas, a później szybko zostałeś zepchnięty na boczny tor.
Wiązano ze mną wielkie nadzieje, ale… zawsze było mnie pełno. Znajdowałem się w nieodpowiednim czasie w nieodpowiednim miejscu. Żałuję, że nie potrafiłem odpuścić i zostawić kolegów. Za dużo imprezowałem, odbiła mi sodówka i to przeważyło. Nie będę panu ściemniał, że trener ot tak mnie nie lubił czy coś.
Imprezowy tryb życia zaczął się dopiero w Gdańsku czy już w Portugalii?
Bardziej po powrocie do Polski. Nigdy nie miałem do czynienia z większymi pieniędzmi, a po podpisaniu nowej umowy zacząłem fajnie zarabiać i mówiąc wprost, odwaliło mi.
REMIS LECHA Z BENFIKĄ? KURS 4.80 W TOTOLOTKU. WYGRANA BENFIKI – KURS 1.46
I zaczął się twój zjazd.
Różne rzeczy się na siebie nałożyły. Pojechałem na mecz Lechii w CLJ i doznałem poważnej kontuzji. Całą kostkę miałem rozwaloną, rozerwane więzadło i torebka stawowa. Leczenie trwało cztery miesiące. Potem poszedłem do zarządu Lechii i sam poprosiłem o wypożyczenie. Z menadżerem uznaliśmy, że to będzie najlepsze rozwiązanie. Musiałem wreszcie złapać rytm w seniorskim graniu. Po powrocie miałbym znów walczyć o skład w Lechii.
Poszedłeś do drugoligowego Gryfa Wejherowo i nie nagrałeś się.
W pierwszych czterech meczach wystąpiłem. Wszystko się posypało przez czerwoną kartkę z Siarką Tarnobrzeg. Walczyliśmy o utrzymanie, przegrywaliśmy, poniosło mnie. Szarpnąłem sędziego za rękę, więc naruszyłem jego nietykalność cielesną i zostałem wyrzucony z boiska. Dziś pewnie nawet bym się nie odezwał. W drodze powrotnej koledzy nawet nie robili mi złudzeń: będę zawieszony na długo, to nie będą dwa mecze. Skończyło się na sześciu kolejkach pauzy. Poszedłem do Gryfa na jedną rundę, czekało nas 13 spotkań, a ja prawie połowę ominąłem przez tę kartkę… Wtedy doszło do mnie, że jest źle, że coś mnie omija. Siadło mi to na głowę, miałem doła, to był ciężki okres w moim życiu. Czułem, że czeka mnie pożegnanie z Lechią. I tak się stało. Niepowodzenie w Wejherowie przeważyło szalę odnośnie moich losów w Gdańsku. Po tamtej rundzie rozwiązaliśmy kontrakt za porozumieniem stron.
Potem spędziłeś rundę w trzecioligowych rezerwach Miedzi Legnica.
Przez pierwsze mecze nie mogłem grać. Byłem w trakcie rozwiązywania kontraktu, Miedź musiała załatwić, żeby Lechia zrzekła się ekwiwalentu. Później zaliczyłem kilka występów i trafiłem na pewnego agenta, który mówił, że chce mi pomóc pójść wyżej. Wiedziałem, że do pierwszego zespołu Miedzi się nie przedostanę. Słyszałem, że z akademii w ogóle nikogo nie biorą i tak dalej. A ten agent nawinął mi makaron na uszy, zaufałem mu i wyszło tak, że zostałem bez klubu.
Przejście do Warty Gorzów Wielkopolski było aktem desperacji?
W pewnym sensie tak. Lepiej grać dla Warty w III lidze, niż nie grać wcale.
I jak ci idzie?
Rozegrałem siedem meczów, jednego gola strzeliłem. To moje pierwsze występy po pół roku samych treningów indywidualnych. Pojawił się ten koronawirus, niższe szczeble nie funkcjonowały normalnie. Przez miesiąc trenowałem w Starogardzie Gdańskim w III lidze, miałem tam podpisać kontrakt, ale nie dogadaliśmy się. Wróciłem do domu, ćwiczyłem samemu, aż zadzwonili z Gorzowa, że jest możliwość pójścia do nich. Zgodziłem się, innych ofert i tak nie było. Wcześniej mogłem wyjechać do łotewskiej ekstraklasy, ale pensja byłaby taka, że w zasadzie musiałbym jeszcze dokładać, żeby tam wyżyć. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Cały czas pracuję, żeby iść do przodu. Mamy w Warcie super trenera, który ciekawie prowadzi zajęcia i rozumie zawodników. Jestem zadowolony, walczymy na noże w każdym spotkaniu, udało nam się wyjść z dołka.
Wspominałeś o imprezowym trybie życie. To już definitywnie za tobą?
Tak, jestem już świadomy popełnionych błędów. Żałuję niektórych spraw z przeszłości. Wiem, jakim byłem piłkarzem i jakie były oczekiwania. Nie zadbałem o to, żeby je spełnić i jestem tu, gdzie jestem.
Kiedy przyszło opamiętanie?
Gdy rozwiązałem kontrakt z Lechią. Poczułem, że coś zawaliłem, że coś zaczyna mnie omijać. Spędziłem w Lechii pięć lat, zżyłem się z klubem i miastem. Było mi przykro, że musiałem odejść.
Co by się nie działo, w jednym aspekcie do historii przeszedłeś. Zostałeś pierwszym zawodnikiem z rocznika 1999, który zagrał w Ekstraklasie.
To było symboliczne wejście w ostatniej kolejce sezonu 2014/15, Lechia grała z Jagiellonią. Pierwotnie miałem wejść już w przerwie, trener Kalkowski kazał mi się intensywnie rozgrzewać, ale pod koniec pierwszej połowy objęliśmy prowadzenie i może nie chcieli tak szybko rzucać młodziaka na boisko. Było już 2:0 dla nas, skończyło się 2:4 i wreszcie w doliczonym czasie Jerzy Brzęczek mnie wpuścił. Zmieniłem Sebastiana Milę, zaliczyłem trzy kontakty z piłką i cała historia. Mimo to wspomnienie miłe.
Gdyby ktoś ci wówczas powiedział, że pięć lat później będziesz w III lidze, to…
…w życiu bym mu nie uwierzył.
Czyli co, czekać, aż wrócisz? Gdybyś był dziś w Ekstraklasie, miałbyś jeszcze status młodzieżowca.
Tak, liczę, że jeszcze się pokażę. Moje podejście do życia bardzo się zmieniło. Trenuję, pracuję i z roku na rok chcę iść coraz wyżej, aż dotrę do Ekstraklasy.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. FotoPyK/Newspix