Reklama

W Warszawie da się biegać, czyli jak zorganizowano cztery maratony w… dwa dni

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

28 września 2020, 21:32 • 3 min czytania 2 komentarze

Koronawirus, rzęsisty deszcz i porywisty wiatr – to wszystko nie zatrzymało uczestników 42. PZU Orlen Maratonu Warszawskiego. Impreza, która odbywała się w miniony weekend w stolicy, okazała się równie oryginalna, co udana.

W Warszawie da się biegać, czyli jak zorganizowano cztery maratony w… dwa dni

Cztery serie po 250 biegaczy. Pierwsza startująca w sobotę o 16, ostatnia w niedzielę o 13. Pomiędzy nimi elita biegnąca o 8 rano, a wcześniej grupa śmiałków, która odważyła się wystartować o północy. Właśnie wtedy, gdy wiatr i deszcz dawały się najbardziej we znaki.

– Niebiosa się wówczas rozerwały. Na trasie zostali tylko wolontariusze i biegacze. Poza nimi nie było nikogo, nawet często widywanych o tej porze w centrum miasta, wracających do domu imprezowiczów – opowiada nam dyrektor biegu Marek Tronina.

Kiepskie warunki nie złamały nie tylko dzielnych maratończyków-amatorów, ale i tych bardziej doświadczonych, walczących o końcowy triumf.

– Pierwsza trójka pobiegła doskonale. Każdy z tych chłopaków, mimo niesprzyjającej pogody i nawrotów na ośmiu pętlach, pobił rekord życiowy! – dopowiada Tronina.

Reklama

Najlepszy na trasie okazał się Paweł Kosek, któremu do wygranej wystarczył czas 2:23:14. W „normalnych” warunkach z takim wynikiem nie otarłby się o podium, ale że w 42. PZU Orlen Maratonie Warszawskim startowała tylko garstka obcokrajowców, a żaden z nich nie był profesjonalistą, udało mu się wygrać.

Tyszanin to niezły oryginał. Na swojej stronie internetowej pisze, że „do wszystkich dotychczasowych wyników doszedłem sam, gdzie większość osób nie dociera samemu do takich wyników bez pomocy trenera. Doszedłem metodą prób i błędów, analiz własnych treningów, analiz treningów innych osób, wielu przeczytanych artykułów, wielu uzyskanych porad w swoim życiu sportowym budując z roku na rok swoje doświadczenie, budując je nadal i pracując nad sobą i własnym rozwojem.”

19 sekund za nim na metę wpadł Łukasz Oskierko. Tronina:

– Jakiś czas temu zadzwoniłem do niego i spytałem, czy chce biec. Wspominał, że jest po kontuzji i w normalnej sytuacji by odmówił, ale że sytuacja normalna nie jest, to chętnie spróbuje. No i proszę – wypadł znakomicie! W ogóle jestem zbudowany postawą zawodników z czołówki. Siedmiu najszybszych biegło ze sobą przez dłuższy czas. Nie było między nimi złej chemii, cały czas współpracowali, dawali idealne zmiany, pracowali jak jeden organizm. Taka postawa pomogła chłopakom osiągnąć znakomite jak na nich wyniki.

U pań numerem jeden była faworytka, a więc Dominika Stelmach-Stawczyk (2:41:57). To maratońska mistrzyni Polski sprzed trzech lat, kiedy to wygrała też światową edycję Wings for Life.

Równie wielkie brawa co ona dostało 10 zawodników, którzy przebiegli wszystkie dotychczasowe edycje biegu (jedenasty nie dotarł na start z powodu przebytego niedawno wylewu). Niestety, jeden z nich poczuł się na trasie gorzej i musiał z niej zejść.

Reklama

Zdecydowana większość biegaczy zameldowała się jednak na mecie. 

– Tylu podziękowań, co po tych zawodach, to jeszcze nie dostałem. Ludzie cieszyli się, że się nie poddaliśmy i doprowadziliśmy sprawę do końca. W tym miejscu dziękuję naszym tytularnym sponsorom i miastu. Ich wspaniałe podejście naprawdę pomogło nam w tym, żeby maraton się odbył. Czego nauczył mnie ten weekend? Żeby nigdy niczego nie wykluczać. Gdyby rok temu ktoś powiedział mi, że zamiast jednego biegu, zorganizujemy cztery, nakryłbym się nogami ze śmiechu. A tu proszę – życie niesamowicie nas zaskoczyło, w efekcie musieliśmy zorganizować coś wyjątkowego. Mam jednak nadzieję, że w 2021 wrócimy do normalności – podsumowuje Tronina.

Fot. Materiały prasowe

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

2 komentarze

Loading...