Z dużym zadowoleniem przyjęliśmy fakt, że wreszcie możemy napisać coś pozytywnego o mieście Łodzi, i to w kontekście piłki nożnej. Otóż ŁKS, szukając różnych sposobów odbicia się od dna, nawiązał współpracę z Kolegium Towaroznawstwa Politechniki Łódzkiej. Skoro więc w klubie brakuje pieniędzy na marketing, za (od)budowę marki ŁKS wezmą się studenci. Rzecz jasna pro bono, ale z ich perspektywy korzyść też jest duża – zamiast przykładów fikcyjnych i wkuwania teorii, mają praktykę. I roboty od zajebania.
Dlaczego o tym piszemy? Ponieważ w wielu polskich klubach – ekstraklasowych również – budowanie marki nie istnieje. Marka to jest samochodu piłkarza. Marka to są fajki na biurku. Sami wiecie, jak to wszystko u nas wygląda. Z jednej strony płacz: – Nie możemy znaleźć sponsora, ludzie nie chcą się identyfikować z piłką nożną! – utyskują niezbyt sprytni działacze. Niestety, prawie nikt nie chce zauważyć prostej i logicznej zależności: przede wszystkim ów sponsor nie chce się identyfikować z bajzlem, jaki niechybnie zastanie w klubie.
W Łodzi ma być stadion, no i prędzej czy później znów wróci najwyższy szczebel. Oczywiście marketing i budowanie marki same nie podniosą tego kolosa na glinianych nogach, lecz z pewnością popchną go we właściwym kierunku. Tak, symbioza z uczelnią to świetny pomysł, do którego – korzystając z okazji – zachęcamy również inne kluby. To żaden wstyd, głupio z kolei siedzieć i nic nie robić, serio.
W ogóle ŁKS przygotował fajny plan. Studenci pomagają budować markę, dzięki współpracy z gimnazjami i podstawówkami dwukrotnie zwiększono liczebność grup młodzieżowych, a w najbliższych planach – jak informuje „Dziennik Łódzki” – wykombinują coś dla przedszkolaków. Trzymamy kciuki, byle tylko nie okazało się, że w Kolegium Towaroznawstwa aktywnością przeważają zwolennicy Widzewa…