Kultowy niedźwiedź z wieloletnim doświadczeniem w rosyjskich klubach. Albańczyk, który w Belgii przewrócił się na piłkach. Mentor, który wychował tłumy młodych. Romantyczny twórca nowych definicji piłkarskich, który nie nadawał się na trenera. Jego efemeryczny następca. Awanturujący się wagabunda o wdzięcznym pseudonimie Ryszard Lwie Serce. Pan od zapieprzania. Oto poprzednicy Czesława Michniewicza na ławce trenerskiej Legii z ostatnich pięciu lat. Przeanalizowaliśmy ich CV przed przejęciem stołecznej ekipy, żeby porównać je do dorobku 50-letniego szkoleniowca kadry U-21 i zobaczyć, czy da się z tego wysunąć jakieś wnioski.
***
STANISŁAW CZERCZESOW
Kultowy Stasiek Czerczesow.
Niesamowicie specyficzny facet. Indywidualista. Rosyjska dusza.
Największe sukcesy w swojej trenerskiej karierze osiągał i osiąga dalej już po Legii, w reprezentacji Rosji, ale do Warszawy też nie przychodził debiutant, który dopiero zawodu miałby uczyć się na żywym organizmie. Legia zatrudniała trenera z uznaną marką w swojej ojczyźnie. Zaczynał w Austrii, potem prowadził ekipy z Moskwy (Spartak i Dynamo), z Soczi, z Permu czy z Groznego, czyli może nie największych ligowych potentatów, ale średniaków z aspiracjami na coś więcej już jak najbardziej.
Pracował też z zawodnikami nieco większego formatu niż Ekstraklasa. I to „nieco” to uroczy eufemizm.
Balazs Dzsudzsak, Mathieu Valbuena, Kevin Kuranyi, Welliton, Stipe Pletikosa.
To tylko część z nich.
Samo zatrudnienie fachowca z tej półki w polskiej drużynie już można było rozpatrywać w kategoriach sukcesu. W kategoriach takiego samego sukcesu, w jakich należy rozpatrywać samą przygodę Czerczesowa w Legii. Nie było to długo. Raptem osiem miesięcy. Jeden obóz przygotowawczy. Wiele ciężkich treningów. Mistrzostwo i Puchar Polski. Dublet. Zadaniowcem Rosjanin był świetnym. Nawet jeśli słuszne były narzekania na styl, na dysproporcję między wynikami u siebie a wynikami na wyjazdach. On po prostu spełnił swoją rolę i z Polski wyjechał.
Wniosek? Jego CV zapowiadało to, co zobaczyliśmy, zero zawodu, zero zakłamania.
BESNIK HASI
Jego CV nie było powalające, ale w sumie przyzwoite i na pewno obiecujące. Po zakończeniu kariery dostał propozycję kontynuowania pracy w Anderlechcie i uczenia się fachu trenera. Zaczął od asystowania przy drużynie U-19. Szybko przesunięty go do pierwszej drużyny, gdzie pomagał Arielowi Jacobsowi i Jon van den Bromowi. Podpatrywał, analizował, zdobywał wiedzę, żeby w 2014 roku samemu usiąść za sterami największego belgijskiego klubu.
Jak mu poszło? W pierwszym sezonie pracy zdobył mistrzostwo i superpuchar. Odebrał wtedy nawet statuetkę dla najlepszego szkoleniowca Jupiler Ligi. Czyli dobry start. Przyszło mu też prowadzić paru naprawdę fajnych grajków. Ot, na przykład Youriego Tielemansa, Dennisa Praeta, Aleksandra Mitrovicia czy Stevena Defoura. Dawał radę.
Inna sprawa, że w dwóch kolejnych sezonach nie było już tak błogo, choć obyło się bez kompromitacji. Przygoda w Lidze Mistrzów? Dwie porażki i dwa remisy z Arsenalem i BVB, zwycięstwo i remis z Galatasaray, trzecie miejsce i zejście do Ligi Europy. Liga Europy? Odpadnięcie z Dynamem Moskwa. Liga? Mistrzostwa zdobyć już się nie udało, kolejno trzecie i drugie miejsce w tabeli.
Czyli taka czwórka w skali szkolnej.
W tym czasie powstał też film, który nigdy się nie nudzi. Co za wspaniała zapowiedź jego podbojów w stolicy Polski.
Do Warszawy przychodził więc gość, który wiedział, z czym je się pracę w największym klubie w kraju. Tylko, że to nic nie dało. Hasi w Legii nie zabawił długo, okazując się całkowicie nietrafionym wyborem. Przerżnął Superpuchar Polski. Kiepsko rozpoczął sezon ligowy. Gadał głupoty, że jest zadowolony z gry swojej drużyny po meczach, w których Legia totalnie się kompromitowała (chociażby ten w Niecieczy) i generalnie z każdym dniem dawał coraz mniej powodów, żeby bronić decyzję o jego zatrudnieniu. Aż w końcu, w którymś momencie, napisaliśmy tekst, w którym wymieniliśmy wszystkie argumenty za tym, że powinien utrzymać stanowisko.
Jeśli ktoś nie pamięta i nie chce mu się kliknąć w link: nie było ani jednego takiego argumentu.
To aż zabawne, że to z nim u sterów Legia przełamała wieloletnią niemoc polskich klubów i dostała się do fazy grupowej Ligi Mistrzów. I choć początkowo bagatelizowaliśmy trochę ten sukces (na dzień dobry w fazie grupowej dostali w papę 0:6 od BVB), bo w eliminacjach Legia sklepała słabeuszy i frajerów, to przyszłość pokazała, że trzeba było się cieszyć, że znajdowała się po stronie klepiących, a nie klepanych.
Tak czy inaczej, przyzwoite CV niewiele mu dało.
JACEK MAGIERA
Wybór spod znaku: zna ten klub od podszewki, zapracował w nim na szansę, więc niech przemówi tożsamość legionisty.
Trudno zliczyć, ilu młodych piłkarzy, którzy przebili się później do wielkiej piłki, wprowadzał do pierwszej drużyny Legii. Na pewno wielu. Świetna ręka do młodzieży. Wychowywał ich, prowadził, edukował, uczył profesjonalizmu. Samodzielną pracę też rozpoczął świetnie. Jego Zagłębie Sosnowiec grało futbol nowoczesny, ofensywny i za czasów jego kadencji nie przegrało ani jednego meczu w I lidze.
Nic dziwnego, że kiedy Legia zwolniła Hasiego chciała zatrudnić kogoś, kto nie będzie spoza, kto nie będzie musiał się wszystkiego od zera, tylko wejdzie do szatni, jak po swoje.
I tak się właśnie stało.
Magiera przywrócił Legii tożsamość. W ogóle nie widać było po nim, że to jego największe dotychczasowe doświadczenie w karierze. Legioniści grali jak równy z równym z Realem, z Borussią Dortmund, pokonali Sporting, nie skompromitowali się w Lidze Europy, wygrali mistrzostwo Polski.
Potem się zepsuło. Magiera przegrał Superpuchar. Odpadł z europejskich pucharów. I ten trener na lata został zastąpiony chorwackim eksperymentem. Ale prawie rok na stanowisku pierwszego trenera wytrwał. Został zwolniony i wrócił do pracy z młodzieżą.
ROMEO JOZAK
Dyrektorem sportowym mógłby być wybitnym.
Leszek Milewski pisał o nim tak:
Nieco upraszczając, wszystko co dobre w Dinamie ma związek z Romeo Jozakiem, a wszystko co złe, ze Zdravko Mamiciem. To drugie nazwisko powinniście kojarzyć, w końcu byle kogo nie określa mianem najbardziej szalonego człowieka futbolu. Jozak może być dla was postacią anonimową, ale spokojnie. Istnieje szansa, że niedługo będziecie mieli o nim wyrazistą, podobną do mojej opinię.
Ja natomiast uważam, że Jozak to geniusz.
Byle kogo nie próbuje ściągnąć do siebie Arsenal. A już na pewno nie na stanowisko szefa akademii „Kanonierów”, tymczasem taką ofertę dostał Jozak. FIFA ostatnio podsumowywała klasę szkółek piłkarskich, a za najlepiej pracujące z młodzieżą uznano Ajax, Sporting, Inter, Barcelonę, Arsenal oraz Dinamo. Warto zwrócić tu uwagę na jedną rzecz: „Kanonierzy” mają absolutnie topową akademię, co pokazuje choćby ten ranking, a i tak chcieli zmienić jej głównodowodzącego. Widzieli w Jozaku fachowca, który sprawi, że wskoczą jeszcze o poziom wyżej, choć już są na samym szczycie. Wierzą w gościa, co?
Problem w tym, że do Legii przychodził jako trener.
A w tym fachu doświadczenia nie miał żadnego. Asystent w Osijek, młodzieżówka Libii, zespoły juniorskie. Nuda. Z takim dorobkiem dziwilibyśmy się, jeśli dostałby pracę w II lidze, a co dopiero w Ekstraklasie. No ale dostał. Czy wyszło? Bez jaj.
Zepsuł wszystko, co mógł zepsuć. Jego Legia przegrywała, nie potrafiła dominować, nie potrafiła wykreować sobie jakiejkolwiek tożsamości. Wszystko, co zostało zbudowane przez Jacka Magierę i zaczęło rdzewieć w nowym sezonie, za Jozaka dodatkowo okryło się pleśnią. Chorwat nie potrafił zarządzać ludźmi. Kucharczyka i Radovicia raz odstawiał do rezerw, żeby zaraz przywrócić do pierwszego składu, a potem ruch powtarzał, i powtarzał, i powtarzał. Nie miało to sensu. No i przegrywał. Dosyć często. Dużo za często. Sezon trzeba było ratować zwalniając go w cholerę.
I że gość, który nigdy nie był trenerem nie sprawdził się jako trener? Szok.
DEAN KLAFURIĆ
Kometa. Efemeryda. Gość ma piękne CV, ale dopiero po epizodzie w Legii.
W Warszawie zdobył dublet. Dwa medale. Nie spieprzył sprawy po Jozaku. Nie przegrał ani jednego z ostatnich ośmiu meczów sezonu 2017/18 i właściwie pierwszych ośmiu w poważniejszej piłce jako osoba pełniąca funkcje trenera, bo trenerem na pełen etat go nie nazwiemy. Nudziarz. Pozorant. Zwykła ciekawostka. Szybko i słusznie pogoniony po słabym starcie nowej kampanii.
Gość nie miał wcześniej w CV absolutnie nic ciekawego. Znaczy, no, w piłce kobiecej szło mu nawet fajnie, a w męskiej nie mógł się poszczycić dosłownie niczym. Ot, młodzieżówki i parę dobrych wyników w drugiej lidze chorwackiej. A potem ta Legia.
Doskonały przykład, jakich ludzi w Warszawie nie zatrudniać.
RICARDO SA PINTO
Zdecydowanie ciekawszy piłkarz niż trener.
Jego CV alarmowało, że coś może być z nim nie tak. Niby prowadził spore marki w Europie, ale nigdzie nie zagrzał miejsca dłużej i oprócz Pucharu Belgii jego gablota z pucharami świeci pustkami. Zaczynał w Sportingu, gdzie kibice absolutnie go uwielbiali – był charakterny, wygadany, impulsywny, a takich fani potrafią pokochać. Zadebiutowałem dwumeczem w Lidze Europy z Legią. Wygranym. Ale jego Sporting grał nierówno, wygrywał zazwyczaj nieprzekonująco, więc po zwolnieniu ruszył w tour po Europie.
W momencie zatrudnienia go przy Łazienkowskiej pisaliśmy o nim tak:
Serbia, kluby greckie, powrót do ojczyzny, znowu Grecja. Ostatnio powadził belgijski Standard Liege, gdzie spędził jeden sezon, od deski do deski. Właściwie nigdy wcześniej mu się to nie zdarzyło. To też sugeruje, jak trudno układa się z nim współpraca.
W Liege głośnym echem odbiła się sytuacja, gdy Sa Pinto udawał, że oberwał plastikowym kubkiem rzuconym z trybun. Portugalczyk dorobił się tam reputacji wariata i kłótliwego faceta, ale wynik sportowy jednak jakiś tam ugrał – zdobył Puchar Belgii, po drodze do trofeum eliminując choćby Genk, Club Brugge czy Anderlecht. To do tej pory jego największy sukces w roli szkoleniowca. Końcówkę w Liege w ogóle miał niezłą – udało mu się ogolić kilku potentatów i to w zacnym stylu.
Pinto to kolejny nieoczywisty wybór Dariusza Mioduskiego. Dobre jednak chociaż to, że Legia wreszcie powraca do modelu, w którym pierwszą drużynę prowadzi TRENER. Nie tymczasowy asystent, nie specjalista od futbolu kobiet, nie dyrektor. Trener i to z zamiłowaniem do twardych reguł i manier. Na dłuższą metę pewnie to w Legii nie wypali, ale w kontekście sierpniowych starć? Kto wie. Może taki kopniak w tyłek od człowieka spoza warszawskich realiów zadziała na drużynę Legii oczyszczająco.
A kiedy odchodził tak:
Portugalczyk jednak okazał się nie być wymarzoną opcją na kolejne trzy lata. Okazał się narwanym i odklejonym od rzeczywistości szaleńcem, z którym nie da się pracować.
Pinto poprowadził Legię w 28 meczach. Jego bilans gier wynosi 16 zwycięstw, 6 remisów, 6 porażek.
Zawsze znalazł wymówkę. Zawsze wykręcił kota ogonem tak, by to nie on był winny. Za każdym razem potrafił znaleźć jakieś „ale” po zarzutach pod jego adresem. Czekaliśmy na to czy to Mioduski zwolni Mioduskiego, czy Pinto zwolni Mioduskiego. Panu Darkowi udało się wyprzedzić trenera, doceniamy refleks.
Nie będziemy krytykować tej decyzji o zwolnieniu. Już tyle razy drwiliśmy i obśmiewaliśmy samo zatrudnienie tego oszołoma przy Łazienkowskiej, że krytyka odsunięcia go od zespołu byłaby hipokryzją.
Błąd Legia popełniła w dniu zatrudnienia Pinto, a nie w dniu zwolnienia.
Wniosek? Jego CV nie dość, że szczególnie nie imponowało, to jeszcze dosyć dużo o nim mówiło.
ALEKSANDAR VUKOVIĆ
Trochę casus Magiery, nie?
Ale tylko trochę.
Bo zamiast doświadczonego trenera, który miał dobrą rękę do młodzieży, Legia postawiła na gościa, który miał wskrzesić żar w oczach piłkarzy Legii. U niego wszyscy mieli zapieprzać. Był asystentem u Czerczesowa, Hasiego, Magiery, Jozaka, Klaufuricia, Sa Pinto, więc mógł uczyć się na ich błędach. Kiedy zmieniali się trenerzy, pełnił funkcję tymczasowego. Wtedy dostał najpoważniejszą szansę w karierze.
Czy ją wykorzystał?
Trudno powiedzieć.
Wiosną 2019 roku przegrał mistrzostwo. Latem eliminacje do Ligi Europy. Potem jednak przetrwał kryzys i zbudował drużynę, która wiosną 2020 grała jedną z najlepszych mistrzowskich piłek polskiej ekipy od lat. Tylko, że nie dość, iż po lockdownie koncepcja trochę się wypaliła (gorsze wyniki w lidze, słaby styl, przegrany półfinału Pucharu Polski), to nowy sezon też zaczął się kiepsko.
Vuković nie potrafił wykorzystać świetnych wzmocnień, spieprzył eliminacje do Ligi Mistrzów i wpadł w drugi kryzys w roli pierwszego szkoleniowca Legii. Czy dałby radę z niego wyjść? Nigdy się nie dowiemy.
CZESŁAW MICHNIEWICZ
A wtedy wszedł on. Cały na biało.
Jak wygląda jego CV? Chyba najbardziej przekonująco od czasów Stanisława Czerczesowa. Nie będziemy się specjalnie podniecać, pisać hagiografii, bo to nikomu niepotrzebne, ale coś już się rzuca w oczy. Michniewicz zna polską ligę. Zna jej specyfikę, zna ją od wewnątrz, od środka, od samego epicentrum i potrafi się w niej poruszać. Nie jest też ot takim, zwykłym, przeciętniakiem, który nigdy tu nic nie wygrał. Nie.
W przeciwieństwie do swoich poprzedników może pochwalić się tytułami. Nie jest żadnym zero tituli. Z Lechem zdobywał Puchar Polski i Superpuchar Polski, a z Zagłębiem Lubin mistrzostwo kraju. Wtedy wydawało się, że może być topowym ligowym trenerem na dłużej, ale potem chyba zbyt często błądził w przeciętnych projektach. Pisaliśmy o tym tak:
Jego kariera może nie stanęła w miejscu, natomiast samo CV nie imponowało. Prowadził Arkę, Widzew, Jagiellonię, Polonię, Podbeskidzie, Pogoń i Bruk-Bet. Czasem były to więc kluby z większymi ambicjami, ale w zasadzie nigdy takie, które miałyby szansę doskoczyć na dłużej do rodzimej czołówki. Z różnych względów: właścicielskich, potencjału sportowego, potencjału finansowego i tak dalej.
Zawodowy życiorys Michniewicza nie mógł więc wzbudzać ekscytacji.
Oczywiście inną sprawą są wyniki, jakie Michniewicz w kolejnych klubach osiągał. Te były często po prostu dobre. Utrzymał Podbeskidzie. Pogoń Szczecin dwukrotnie wprowadził do górnej ósemki, a pamiętajmy, że w tamtych latach nie był to zespół z takim składem i ambicjami jak teraz. Bruk-Bet był po 1/3 sezonu na podium Ekstraklasy. I właśnie: często padał ofiarą wyników ponad stan. W Niecieczy – można powiedzieć – oszaleli, sądząc, że takie rezultaty są normalne, powinny być codziennością, więc gdy przyszedł kryzys, to Michniewicza zwolnili. Dziś bardzo by chcieli wrócić do elity, ale od paru lat coś nie idzie.
Spalonych ziemi szkoleniowiec po sobie nie zostawiał, to komuś wyżej brakowało cierpliwości, a nie jemu umiejętności.
Doskonale pokazała to jego praca w młodzieżówce. Wielu zawodników bardzo się przy nim rozwinęło. Potrafił wygrywać wielkie mecze, jak te z Włochami, z Belgią, czy Portugalią. Dostosowuje styl do możliwości swoich drużyn.
To właśnie pokazuje jego CV. W Legii powinien sobie poradzić. Ma w szatni zawodników z niemałym ego, ale umie nim zarządzać. W końcu dostanie klub z utalentowanymi piłkarzami, których trzeba zbudować lub odbudować, a on to umie. Powinien sobie poradzić.
***
Ostatnie pięć lat Legii to ośmiu trenerów z ośmioma różnymi CV. Stawiano na takich z sercem w kształcie litery L (Magiera, Vuković), obiecujących ludzi ze średnim zagranicznym CV (Sa Pinto, Hasi) i gości bez żadnego poważnego trenerskiego doświadczenia (Jozak, Klafurić). Od czasów Stanisława Czerczesowa właściwie nie było nikogo, o kim powiedzielibyśmy, że jesteśmy w mocno przekonani, że ten człowiek wpisze się w stołeczny projekt. Teraz podobny do niego wydaje się Czesław Michniewicz.
Przynajmniej, kiedy popatrzymy na jego CV.
Bo ono prawdę powie, prawda?
Prawda?
Fot. Newspix