Czy widzieliśmy kiedykolwiek gorszy mecz niż ten w Płocku? No cóż, pewni nie jesteśmy, ale mogło się tak zdarzyć. Legia ma niby wszystko, żeby rozjeżdżać tę ligę walcem – zwłaszcza podczas takich meczów! – a jednak gdyby nie niezbyt wirtuozerska taktyka pod tytułem „wrzutka na Pekharta”, punktów ze stadionu Wisły by dziś nie wywiozła.
Cisnąć za to Legię czy jednak chwalić za konsekwentne korzystanie ze swojego najmocniejszego atutu? To oczywiście pytanie z gatunku retorycznych. Dziś Pekhart był jedynym atutem ofensywnym Legii. Jedynym! Niewątpliwie jest to napastnik, który potrzebuje pół sytuacji bramkowej w powietrzu, a jest w stanie z tego zrobić gola. I właśnie tak było dzisiaj. Czy Mladenović dograł mu idealną piłkę? A skądże. Trzeba było się cofnąć, wielu napastników machnęłoby ręką twierdząc, że i tak nie dało się z tego nic zrobić. Pekhart to ma i znów zrobił przewagę w powietrzu. Znów strzelił gola w sytuacji, która była bardzo trudna. Bardziej powtarzalne w tej lidze są chyba tylko zmiany Parzyszka po godzinie gry.
Na początku meczu wydawało nam się, że Legia będzie się musiała chwilę dobierać płocczanom do skóry, ale zaraz może się rozwiązać ten osławiony worek z bramkami. Wisła zachowywała się wówczas mniej więcej tak, jakby za wszelką cenę chciała kontynuować myśl swojego byłego trenera, którego dziś mamy wątpliwą przyjemność oglądać w meczach reprezentacji. Czytaj – przesuwanie, ganianie za piłką, gra o przetrwanie. Legia nie bardzo wiedziała, jak skorzystać z atutu częstego posiadania piłki przy nodze. Do momentu strzelenia gola zagroziła raz, gdy Martins walnął w poprzeczkę, a dobitka zatrzymała się na Kamińskim. No i waliła wrzuty na Pekharta.
I to by było na tyle. Kante dziś nie istniał. Kapustka po raz kolejny zaliczył anonimowy występ. Karbownik nie dawał zbyt wiele na prawej stronie. Najaktywniejszy był Luquinhas, ale jego szarpanie też na niewiele się zdało. Jeśli mielibyśmy kogoś wyróżnić, to Slisza, ale głównie za harówkę w defensywie.
Powiedzmy sobie to wprost – obejrzeliśmy straszny paździerz. Wisła w pewnym momencie – mniej więcej na początku drugiej połowy – stwierdziła, że z Legią jest coś chyba nie tak i zaczęła coraz śmielej atakować. Legia wyglądała jak drużyna, którą zadowala jednobramkowe prowadzenie na stadionie w Płocku. Jak zauważyło EkstraStats – Legia ostatni strzał w meczu oddała w 38. minucie. I nie chodzi o strzał celny, a o strzał w ogóle. Przecież to aż nie do wiary. Warszawianie mogą dziękować dziękować niebiosom, że to się nie zemściło. A mogło, bo…
- Kocyła ośmieszył w polu karnym Pekharta, po jego podaniu strzelał Sheridan, Slisz musiał wybijać piłkę z linii
- niewiele zabrakło, by Tuszyński trafił głową do siatki (dośrodkowanie z rzutu wolnego, pomylił się bardzo nieznacznie)
Te dwie akcje mogły zakończyć się bramką, ale poza tym – Wisła raczej wpasowała się w klimat. Za nami prawdopodobnie najgorszy mecz kolejki. To smutne, że akurat z udziałem naszej najbardziej eksportowej drużyny. Ale to „Nafciarze” powinni pluć sobie w brodę. A Legii gratulujemy – desperacko walczyła o to, by dowieźć prowadzenie w Płocku. No i udało się! Świetna gra na wynik!
Fot. FotoPyK