Wizerunek publiczny Kamila Grosickiego to jakaś zagubiona scena z Twin Peaks.
Młodzi piłkarze powinni casus wizerunku Grosickiego przeanalizować dla swojego pożytku jak dietę Lewandowskiego.
Grosicki, siedemdziesięciopięciokrotny reprezentant Polski, ćwierćfinalista Euro, na pewno nie statystujący w drodze po ten ćwierćfinał, równolegle do boiska zdążył trafić do serialu “Blok Ekipa” Bartosza Walaszka, gdzie siedzi w klubie Speluno, pali tam szlugi i donosi wódkę w ramach promocji, w której za stówę klient może pić do urwania filmu. I jakkolwiek uważam, że bycie wziętym przez szanownego Walaszka na widelec to pewien specyficzny, ale zaszczyt, niemniej nie wiem, czy sportowiec chciałby być w takim kontekście kojarzony.
Coś w tym wizerunku bardzo poszło nie tak.
Publiczna marka Grosickiego to przypadkowy zlepek różnych spraw. Disco polo, Zenek Martyniuk, “Przez twe oczy zielone”. Od czego Grosicki próbuje się dość intensywnie w wywiadach odciąć, w symboliczny sposób walcząc z własną reputacją. Na pewno to przegra. Będzie się z disco polo kojarzyć zawsze, czego by nie powiedział. Jaką pochwałą Rachmaninowa w najbliższym wywiadzie nie rzucił.
Pojawiają się też czasem, przebijające z dawnych lat, wspomnienia błędów młodości Grosickiego. Umówmy się, były – Jacek Magiera w Legii był oddelegowany do pilnowania Kamila. Do kotła dorzućmy kilka już znacznie późniejszych, nieprzemyślanych wypowiedzi, wpisów, zachowań. Przykładowo, bardziej niż o bramce z trzydziestu metrów w Anglii pamięta się o tym, że zrobił po niej cieszynkę w stylu Ronaldo. Z miejsca całe zasługi piłkarskie tamtego momentu w sumie przekreślając. W Polskę, zamiast docenienia “o, fajnie kopnął rodak nasz”, poszła uzasadniona szydera z nieadekwatnej cieszynki.
Internet działa tak, że nawet wspólne zdjęcie ze Sławomirem Peszką i Tomaszem Hajtą z wczasów na Ibizie, szczególnie przy obecnym klimacie zarówno wokół Peszki jak i Hajty, nie pomaga. To może komuś wydać się śmieszne, bo ot, zrobił sobie zdjęcie ze znajomymi czy tam przyjaciółmi. Ale takie rzeczy znowu szufladkują w określony sposób. Tak to działa. Pamiętam ile było po tym zdjęciu żartów, i znowu: zależy kto w roli głównej. Przecież nad bliską, serdeczną przyjaźnią Peszkina z Lewandowskim, debaty nie ma.
Udział w filmie Vegi – z jednej strony przygoda. Z drugiej, filmy Vegi też mają określoną reputację. Znowu, jak gdzieś poszukać wspólnego mianownika, uderzanie w ten sam bęben.
Przylepiają się do Grosickiego notorycznie różne dziwne sprawy. Wszyscy mamy takich znajomych, którzy mają smykałkę i nawet jak nie są niczemu winni, to znów są w głównej roli jakiejś osobliwej historii. Nawet jak ta nieszczęsna udawana kontuzja w końcówce z Japonią, choć tu przecież wykonywał arcyzaszczytne polecenie Nawałki.
Mogło się zdarzyć każdemu, zdarzyło się znowu jemu. I znów Grosicki podsyca swój status piłkarza memicznego.
Na pewno “posiadanie” piłki w sieci, na różnych prześmiewczych stronach, Grosicki ma dużo powyżej stanu, jaki chciałby mieć. W pewnym momencie puszczona w ruch spirala sama zaczyna się nakręcać. Stanowi furtkę do kolejnych żartów. To, że Grosicki zostaje uchwycony na gifie mówiąc “ja pierdolę”, ma wyrazistszą wymowę niż gdyby powiedział to kto inny.
Linia energetyków, którą w pewnym momencie miał, najlepiej pokazuje jak w pewnym momencie za Nawałki urósł Grosicki. Żeby mieć swój produkt w każdym sklepie, trzeba wspiąć się na wyżyny rozpoznawalności w Polsce. Rozpoznawalność, jak sam przykład pokazuje, otwiera drzwi, które nie są otwarte dla wielu. Ale i taka rozpoznawalność jest trudna do udźwignięcia, utrzymania, wręcz: uzasadnienia. Lewandowski nie tyle uzasadni to, że wyskakuje czasem z każdej lodówki, co będzie to postrzegane jako naturalne. Jest jednym z największych sportowców w naszej historii. Ba, jednym z bardziej znanych obecnie ambasadorów Polski na świecie.
Grosicki, no, kimś takim nie jest.
Gdy wyskakiwał w pewnym momencie z każdej lodówki, zaczęło się to błyskawicznie ludziom przejadać. Potem obracać przeciw niemu. Zaczęło być postrzegane jako przepompowany balonik.
To jest zupełnie poważnie praca do gruntownego przeanalizowania przez specjalistów tematu, czytałbym taką analizę jak zły. Grosicki dorobił się wizerunkowo sytuacji, gdy po tylu latach gry w kadrze, i jak na polskiego piłkarza przyzwoitej karierze klubowej, przywalić mu niezmiernie łatwo. Ba, przywalić mu jest w dobrym tonie. Nie mam wątpliwości, samą grą, nawet jak słabszą, tego sobie na głowę nie ściągnął.
Grosicki, pod kątem piłkarskiego warsztatu, kojarzony jest jako biegacz, wiatrak, jeździec bez głowy. Raczej nie analizuje się ile zagra podań w kluczową strefę. Jakie ma xG. No, robi chaos, a czasem się z tego chaosu coś urodzi.
To przydatna gra. Ktoś taki jest też potrzebny. Ale nie ma w tym takiego sznytu elegancji, który ludzie by bardziej cenili, który chcieliby oglądać.
Obecnie Grosicki ma trzydzieści dwa lata. Na Euro, pod kątem wieku, szczególnie jak na skrzydłowego, bazującego również w dużym stopniu na szybkości, będzie piłkarzem zaawansowanym wiekowo. Myślę, że jego widok, powiedzmy, w wyjściowej jedenastce, działa trochę jak wyrzut. Jeśli w 2020 dalej na skrzydle musimy grać Kamilem Grosickim, to nie jest dobrze. Tak Europy nie podbijemy. Czas szukać nowych opcji. Przecież muszą być jacyś młodzi, perspektywiczni, którzy okażą się lepsi.
Od złotego momentu, kiedy Grosicki między finiszem eliminacji Euro, a samymi finałami, zrobił na przestrzeni piętnastu meczów sześć bramek i dziewięć asyst, minęło pół dekady. To w piłce epoka. Ja też mam nadzieję, że do turnieju jakichś wyraźnie bardziej przekonujących opcji się dorobimy, a Grosicki będzie na przykład pożytecznym dżokerem wchodzącym z ławki na podmęczonego rywala.
Ale nie można powiedzieć, przyjeżdża, wychodzi na taką Bośnię, i znowu coś daje. Nie, nie grał żadnego niesamowitego meczu, widziałem wyliczenia, w których słabo wypadał choćby w celności podań. Niemniej na tle kolegów? Dorzut z rzutu rożnego, zły był? No nie był. I jeszcze znowu bramka. Wszystko okraszając też naturalnie i okazją, by pofunkcjonować w sieci jako mem, bo się efektownie w jednej akcji wypieprzył. Niewykluczone, że to poniosło się bardziej niż obie sytuacje przełożone na zwycięstwo. Taki zestaw to specjalność Grosickiego.
Myślę, że nie można Grosickiemu odebrać jednego. Było w historii polskiego futbolu zaskakująco wielu piłkarzy, którzy robili duże kariery w klubach, sięgając czasem bardzo wysokiej półki, a nijak nie przenosiło się to na kadrę. Krzysztof Warzycha, bijący się o króla strzelców Ligi Mistrzów lata przed Lewandowskim, w zasadzie tylko jako rozczarowanie w reprezentacji funkcjonuje dziś w historii polskiej piłki. Jerzy Dudek to jeszcze bardziej dojmujący przykład, bo w pewnym momencie jego kariera klubowa była o półkę ponad wszystkich innych. Kosecki nie osiągnął tyle, ile mógł – Atletico, gwiazda Galatasaray, półfinalista Champions League z Nantes. Okoński. Gilewicz. Juskowiak. Nawet Żurawski – 72 mecze, 17 bramek, w tym niektóre z karnych, podczas gdy Kałużny trafił 11 w 41 meczach. Przykłady można wymieniać długo.
Myślę, że Grosicki jest na drugim biegunie pod tym względem.
Pewnego poziomu nie przeskoczy, ale jego dyspozycja reprezentacyjna, wkład w kadrę, w porównaniu do tego, co osiągnął w klubach, będąc w skali europejskiej średniakiem, jest przekrojowo dużo lepsza, wydajniejsza.
Bywało, że jechał na tę kadrę, a nie żarło w klubie. Był tam w dołku, stawiano znowu wokół niego szereg znaków zapytania. A w biało-czerwonych barwach i tak dawał radę. Trochę wręcz wbrew trendom. Bo nawet teraz mam wrażenie, że Brzęczek bardzo chętnie już by postawił na zupełnie inny zestaw skrzydłowych. A nikt ani by się temu nie dziwił, ani by nie miał z tym problemu, ze mną włącznie. W WBA też może mieć ciężary z graniem. Chyba Łukasz Wiśniowski mówił, że Bilić nawet kontaktował się w tej sprawie Brzęczkiem. Ostrzegając, że może dobrze byłoby, aby Grosicki zastanowił się nad zmianą klubu przed turniejem.
Nie nabieram się na głośne śpiewanie hymnu. Tu też zresztą podobno zrobił jakąś pomyłkę, więc klasyka. Jeszcze się mecz nie zaczął, a już coś się przylepiło.
Nie, Grosicki nie odpowiada za zmianę mentalności polskich piłkarzy ostatnich lat. Gdzie dzięki takim piłkarzom jak Lewandowski czy Krychowiak młodzi gracze dzisiaj jedzą z rana jarmuż z soczewicą. W wolnym czasie analizują swoje mecze na InStacie. A po dobranocce tylko kolacja, siusiu i spać. Co, zostawiając jaskrawość, jest jednak prawdziwym sukcesem ostatnich lat. I jednym ze źródeł tego, że dzisiaj młody polski piłkarz nie donosi browarów starszyźnie, tylko jest w miarę rozchwytywaną marką w Europie.
Czy Grosicki pomógł takiej osobistej “marce” – na pewno nie wzięła się znikąd. Choć myślę, że później to się rozkręcało już siłą rozpędu. Nie wiem jakie są proporcje prawdy w tym wizerunku. Nie znam Grosickiego prywatnie, patrzę na to z dystansu, jak kibic, jak użytkownik internetu, i to w sumie pożyteczne, bo pomaga zauważać to, jakim zagubionym odcinkiem Stranger Things jest jego wizerunek.
Ale jak skończy grać, jak nie będzie już musiał się mierzyć z oczekiwaniami na kadrze, to myślę, że czas wygładzi pewne sprawy i zostanie zapamiętany z robienia w reprezentacji Polski wyniku ponad osobisty stan.
***
Nie boli mnie transfer Kamila Jóźwiaka do Championship.
Słyszę, że reprezentant, że powinien pójść wyżej, że skoro tak duży talent, to czemu nie do mocniejszych ekip.
Championship jest tylko drugim poziomem rozgrywkowym w Anglii, ale z racji faktu, że Premier League jest warta bimbaliony funtów, a nawet w Indonezji ludzie masowo zarywają noce dla Burnley – Aston Villa, również na drugi poziom rozgrywkowy spływa spora forsa.
Championship, myślę, że zmieściłaby się w dziesiątce najlepszych lig Europy. Wiadomo, że są tu słabsze ekipy, bo to rozrośnięte, 24-drużynowe rozgrywki. Na przykład takie Barnsley. No, nie jest tak, że wejdzie tam Michał Helik i zrobi wielkie oczy widząc, kto z nim gra.
Ale jak patrzę na Helika idącego do Barnsley, a porównuję z Bochniewiczem zmierzającym do Heerenveen, to uważam, że ten pierwszy idzie w ciekawszym kierunku.
Stąd ma bliżej do naprawdę dużej piłki, nawet jeśli Heerenveen to niezła platforma sprzedaży, co roku robią dobre biznesy.
***
Wykres za raportem Deloitte, analiza pierwszej ligi.
Chojniczanka, klub, który elektryzuje maksymalnie pięćdziesiąt kilometrów od Chojnic, klub, który zamiast wejść do Ekstraklasy, o co jakiś czas dość mocno się tłukł, właśnie spieprzył się do II ligi, coś robi bardzo dobrze. Znam dużo większe kluby, które najwyraźniej powinny pojechać do Chojnic na lekcję.
Oczywiście to mogą być mikrosponsorzy, pod względem wagi mniej wpływowi niż jeden duży – ale dla takiego klubu, z takiego ośrodka, każdy grosz jest na wagę złota. A taka struktura zapewnia, że nagłe czyjeś rozmyślenie się nie podmyje fundamentów klubu. Taka struktura jest zwyczajnie zdrowa.
***
Nie wiem która informacja bardziej pokazała mi horyzont zmian, jakie już mają miejsce na zapleczu dużego futbolu.
Czy to, że Depay zgłosił się do firmy, by korzystając z algorytmu pomogła mu znaleźć optymalny dla siebie klub.
Czy fakt, że Brentford, a więc angielski klub działający jak Midtjylland, według Łukasza Olkowicza bardzo poważnie sondowało Wachowiaka z Chojniczanki.
Czytanie piłki, zawodników, ich roli, struktur gry zespołów, już wchodzi na niebotyczny poziom, a jeszcze dochodzi zakres tej rozrzucanej sieci. Powtarzam się, ale te przykłady są zbyt dobitne: kto dzisiaj w polskim klubie zrozumie, że to może być nie kwestia istotna, ale priorytetowa dla już niedalekiej przyszłości, dominująca, może wygrać może nawet więcej, niż się spodziewa.
Leszek Milewski
O minimalizmie w reprezentacji Polski pisałem tutaj, felieton po spotkaniu z Holandią