Wczoraj miałem przyjemność obejrzeć mecz Hiszpanii z Ukrainą. Hiszpanii – czyli zespołu odrobinę mocniejszego od Holandii. Z Ukrainą – czyli drużyną odrobinę słabszą od Polski. Goście nie istnieli, podobnie jak my w meczu z Holandią. To, co odróżniało oba mecze, to wbrew pozorom nie aktywność ofensywna Ukraińców, ale ich defensywna nieporadność. Cały blok obronny, łącznie z Pjatowem, popełniał proste błędy techniczne, niemiłosiernie gubił krycie, łamał linię spalonego, przegrywał pojedynki. Naszymi sąsiadami bezlitośnie kręcił 17-letni Ansu Fati, który nie wyglądał wiele gorzej od Memphisa Depaya na tle Polaków.
Dlaczego o tym wspominam? Bo uważam, że z reprezentacją nie jest aż tak tragicznie, jak to przedstawiamy w ostatnich tygodniach. Też jestem sfrustrowany wiecznym przeszkadzaniem rywalom, schematowi ofensywnemu, który zakłada lagę na skrzydełko i centrę do nikogo, albo lagę bezpośrednio do nikogo. Też nie mogę wprost uwierzyć, jak można przez 90 minut być tak nieobecnym w ataku. Ale gdy Jerzy Brzęczek jest zadowolony z przesuwania, poza gniewem czuję też współczucie. Bo faktycznie, ta defensywa jakoś tam sobie z Holendrami radziła. Zagęszczony do granic absurdu środek pola, skrzydła zaciągnięte do gry defensywnej, 9-osobowy autokar na szesnastym metrze – wbrew pozorom te rzeczy też trzeba umieć zagrać.
I Polska je zagrała, była parokrotnie bezradna wobec kunsztu Holendrów, ale jednak – nie dopuściła do jakiegoś tornada ataków, które miało miejsce choćby pod ukraińską bramką we wczorajszym meczu.
ALE TO JUŻ WIEDZIELIŚMY
To jest najpoważniejszy zarzut do Jerzego Brzęczka. Jeśli masz do dyspozycji taki kręgosłup drużyny – bramkarza Juventusu Turyn, stoperów z Premier League i Serie A, porządnego defensywnego pomocnika oraz wybieganą “ósemkę”, ustawić zasieki nie jest trudno. Po prostu – Glik z Bednarkiem nie pomylą się przy osiemnastu spośród dwudziestu dośrodkowań, Krychowiak zdąży doskoczyć do przeciwnika w dziewięciu spośród dziesięciu prób. Jest duża szansa, że zamkniemy się we własnym polu karnym, trójce w środku pola wciśniemy niemal wyłącznie zadania defensywne, a z rasowych skrzydłowych zrobimy tak naprawdę bocznych obrońców, którzy mają harować w defensywie. W ćwierćfinale Mistrzostw Europy sam byłbym pierwszy, który apelowałby o tego typu grę.
Problemem reprezentacji Polski i problemem Jerzego Brzęczka jest to, że na razie nie zaoferowano kibicom niczego więcej. Czy rywal jest potężny – jak Holandia, czy wydaje się w naszym zasięgu – jak Austria, gramy swoje. Nudny, agresywny, siłowy futbol. Piłkę, która nie wywołuje w ludziach ekscytacji, piłkę, która męczy wszystkich – rozpaczliwie broniących się Polaków, ofiarnie atakujących Holendrów, sympatyków obu drużyn oraz tych postronnych fanów futbolu.
Łukasz Olkowicz z Przeglądu Sportowego jak mantrę powtarza, że to wina nie tylko Jerzego Brzęczka, ale setek, jeśli nie tysięcy trenerów, działaczy i dyrektorów, którzy od najmłodszych lat kształcą naród piłkarskich analfabetów, przecinaków środka pola, których obecność na murawie ogranicza się do taktycznych fauli. W normalnych drużynach taką rolę pełni “szóstka”. U nas bez trudu znajdziemy drużyny, w których przecinakami specjalizującymi się we wślizgach i sprytnej kradzieży czasu jest sześciu czy siedmiu piłkarzy, czasem nawet na boku pomocy.
WYBORU PRAKTYCZNIE NIE MA
I Łukasz Olkowicz oczywiście ma rację, jak każdy dziennikarz z nazwiskiem rozpoczynającym się na “Olk” i kończącym na “wicz”. Wystarczy spojrzeć na konkurencję na pozycji “dziesięć”. Mamy do gry Piotra Zielińskiego, który lepiej czuje się zresztą w głębi pola i tak gra we Włoszech. Można się nabijać, jaka jest różnica między półlewym mezzalą i półśrodkowym poszukiwaczem przestrzeni na pozycji 8 i 3/4, ale to fakty – Zieliński nie jest, nie był i pewnie już nigdy nie będzie Davidem Silvą. Raczej nie stanie się nawet Dimitrim Payetem.
Drugim naszym wyróżniającym się ofensywnym pomocnikiem pozostaje Mateusz Klich, napędzający grę Leeds United przy triumfalnym marszu do Premier League. Trzecią “dziesiątkę” musielibyśmy już wyczarować jakimiś przesunięciami – może Sebastian Szymański, może Karol Linetty. Chyba że schować dumę do kieszeni i ruszyć z kwiatami do Chin, bo trzecie miejsce na liście zawodników w miarę nieźle czujących się “na dyszce” przypadłoby zapewne Adrianowi Mierzejewskiemu. Jaką biedę mamy na tej pozycji – widać choćby w naszych rankingach Weszło. Za 2019 rok w TOP 10 ofensywnych pomocników musieliśmy sięgnąć po ekstraklasowców już tuż za podium – czwarte miejsce zajął u nas Filip Starzyński. Jeszcze więcej mówi, że dziesiątą pozycję obsadził… Szymon Pawłowski, który w 2019 roku zmienił przecież ligę wraz z Zagłębiem Sosnowiec – z Ekstraklasy na jej zaplecze.
Wyboru nie mamy, polska piłka kształci taśmowo prawych i środkowych obrońców oraz napastników – być może dlatego, że od dzieciństwa najwięcej walki odbywa się właśnie pomiędzy zawodnikami tych dwóch formacji, pomoc ogranicza się do przeszkadzania w dostarczeniu piłki do napastników. Skrzydłowych mamy jak na lekarstwo, rozgrywających od biedy dwóch.
ZMARNOWANY POTENCJAŁ
Problem polega na tym, że nawet potencjał tych dwóch wydaje się okropnie marnowany. Spójrzmy na te nazwiska. Mateusz Klich to gość, który wpadł w oko samemu Marcelo Bielsie. Argentyńska hybryda trenera i naukowca dostrzegła w Polaku idealny trybik swojej ofensywnej maszynerii. Trybik, którego praktycznie nie da się zastąpić, były piłkarz Cracovii gra w Leeds od deski do deski, dostarczając bezustannie gole i asysty. Piotr Zieliński grał w równie wymagającym systemie Maurizio Sarriego. Dwaj goście, od których cenione zachodnie tytuły wyklepały nazwy “sarrismo” oraz “bielsismo” w głównych rolach obsadzali Polaków. Nie kazali Klichowi przesuwać się pomiędzy pomocnikami rywala, nie traktowali Zielińskiego jako pierwszego obrońcy.
Uwalniali potencjał, za co pomocnicy odwdzięczali się dobrą, momentami szalenie efektowną grą. Ale to przecież tylko dwa najbardziej charakterystyczne przykłady dysonansu pomiędzy grą w kadrze, a grą w klubie. Czy naprawdę Karol Linetty ma w repertuarze jedynie podanie do najbliższego? Czy Grzegorz Krychowiak, który w Lokomotiwie Moskwa wali gola za golem i operuje za plecami rozgrywającego, musi u nas pełnić rolę trzeciego stopera?
Od razu zaznaczam: to nie są pytania retoryczne. Nie wiem tego, być może naprawdę każda próba odważniejszej gry zakończy się masakrą. Sęk w tym, że moim zdaniem nie wie też tego Jerzy Brzęczek, bo po prostu nigdy nie spróbował czegoś innego, niż 4-5-1 ,gdzie ta środkowa piątka to czterech zawodników z licznymi zadaniami defensywnymi.
POPROŚMY O NAUCZKĘ!
Co więcej – ja to nawet rozumiem. Do tej pory cały czas o coś walczyliśmy, zwłaszcza o rozstawienie w losowaniach. Sam pisałem, że karny Milika z Portugalią mógł się okazać na wagę awansu na Euro – bo nietrudno sobie wyobrazić, jakie ciężary mielibyśmy z rywalami silniejszymi od Austrii. Teraz też po cichu liczyłem, że uda się psim swędem uzyskać pierwszy koszyk przed mundialowymi eliminacjami, ale jest już właściwie jasne – nie chodzimy w tej lidze. Na defensywce i przesuwaniu można się trochę poślizgać, ale nie do pierwszego koszyka.
To zaś oznacza, że mecz z Bośnią i Hercegowiną, ale i nadchodzące spotkania z Włochami oraz seria rewanżowa nie mają aż takiego fundamentalnego znaczenia. Naprawdę nie robi nam tu kolosalnej różnicy, czy zremisujemy 0:0, czy przerżniemy 0:5. Myślę, że to jest właśnie moment na odwagę, na próby zerwania z łatką przeszkadzaczy.
Czy mamy do tego jedenastu wykonawców? Czy moglibyśmy – na przykład – ustawić się tak, by zakładać pressing na 30. metrze od bramki rywala? By Glik nie zawadzał plecami o rękawice Szczęsnego, by Zieliński miał przynajmniej dwie osoby w pobliżu do gry kombinacyjnej, a nie jednego snajpera 25 metrów dalej? Mam wrażenie, że dałoby się to zrobić. Ba, sądzę, że Brzęczek wyszedłby z tego starcia zwycięsko. Gdyby zagrał odważnie, od początku zdejmując zadania defensywne z Klicha i Zielińskiego, rozbijając tę fortecę na szesnastym metrze – scenariusze byłyby dwa. Albo udowodniłby kibicom i całemu światu, że polski piłkarz po prostu inaczej nie umie, nadaje się tylko do wyszarpywania remisów, albo… to by po prostu zażarło.
***
Nie wykluczam, że to mogłaby być naprawdę bolesna nauczka. Oczami wyobraźni widzę już Bośniaków, którzy rozklepują nasz pressing, a potem ruszają we trzech czy czterech na naszych niespecjalnie zwrotnych obrońców. Być może przegralibyśmy wyraźnie, może nawet dostalibyśmy ordynarny wpierdol. Ale wówczas wiedzielibyśmy, że przyczyna naszych problemów jest wyłącznie na dole piramidy, gdzie każdy rozgrywający kończy z burą od trenera za ryzykowne granie, a każdy defensywny pomocnik z brawami za mądre przerwanie akcji faulem.
Dziś, gdy cała sterta zawodników potrafi grać ofensywnie w klubie, a nie potrafi w reprezentacji, pytanie pozostaje otwarte. Nie umiemy? A może jednak nie mamy odwagi sprawdzić?
Fot.FotoPyK