– Wszyscy nieżywi. Niby się cieszymy, ale chłopaki nie byli w stanie stać na nogach. Ja jestem wypoczęty, może mam trochę brudne spodenki i koszulkę Matsa Hummelsa na sobie, ale daję radę. Oni leżą. Nogi nie pozwalały im się cieszyć. To była euforia pomieszana z utratą przytomności – mówi na łamach Rzeczpospolitej Wojciech Szczęsny. Zapraszamy na wtorkową prasówkę, gdzie oglądamy ciąg dalszy euforii. Wygrana ze Szkocją to dziś nasz obowiązek, a potem… już tylko do sklepów po rozmówki polsko-francuskie.
FAKT
Tabloid donosi, że na dwóch meczach zarobią krocie. Oni, to znaczy, PZPN.
Spotkania z Niemcami i Szkotami cieszyły się ogromnym zainteresowaniem wśród kibiców reprezentacji. Mecz z mistrzami świata obejrzał z trybun komplet widzów (57 tysięcy). Dziś Stadion Narodowy znów wypełni się po brzegi. Takie zainteresowanie to olbrzymie zyski. Najtańsze wejściówki kosztowały 100 złotych, najdroższe 200. Zysk z jednego meczu wynosi około 8,5 miliona złotych! Łącznie do kasy PZPN trafi więc 17 milionów, od której to kwoty trzeba odliczyć koszty organizacji meczu, jego promocji etc.
Plan Polaków na dziś jest taki, aby zagrać odważniej przeciwko Szkocji.
Takiej szansy nie wolno zmarnować! Po sensacyjnym zwycięstwie z Niemcami (2:0) polscy piłkarze zagrają dziś na Stadionie Narodowym ze Szkocją o kolejne trzy punkty w eliminacjach Euro 2016. Zwycięstwo spowoduje, że zawodnicy i trener Adam Nawałka (57 l.) będą mogli zacząć kupować rozmówki polsko-francuskie, a grający w Rennes skrzydłowy Kamil Grosicki szykować się na podjęcie gości z okazji finałów, które za dwa lata zostaną rozegrane nad Sekwaną. Tyle, że rywal biało-czerwonych nie jest taki słaby, jak może się niektórym wydawać. W marcu drużyna Gordona Strachana (29. miejsce w rankingu FIFA) pokonała Polskę w Warszawie 1:0 w meczu towarzyskim. Z tamtego spotkania dziś w polskim składzie powinno zostać sześciu zawodników.
Aha, mimo wszystko – z kupowaniem jakichkolwiek rozmówek byśmy się jeszcze wstrzymali.
Fakt przepytuje ludzi ze świata piłki, muzyki, filmu i kilku innych cele brytów pod hasłem: „Czy zwycięstwo z Niemcami wyleczyło nas z kompleksu wobec nich?”. Odpuszczamy ten zbiór opinii, podobnie jak tekst o skoku reprezentacji Polski w rankingu (przeczytaliście już wczoraj na Weszło). To pozwala nam spojrzeć jeszcze na dwie strony o piłce krajowej.
Dramat Michała Maka, jak się okazuje, polega na braku powołania. Nie za bardzo wiemy, o co chodzi.
Trener Kamil Kiereś przed ligowym spotkaniem z Zawiszą w Bydgoszczy ma sporo problemów. Kilku piłkarzy jest kontuzjowanych, Bartosz Ślusarski będzie pauzował za kartki, a Michał Mak załamał się brakiem powołania do kadry. Michał Mak w tym sezonie należy do czołowych zawodników nie tylko PGE GKS, ale także ekstraklasy. Zdobył dwie bramki i miał współudział przy pięciu trafieniach dla beniaminka. W spotkaniu z Pogonią Szczecin grę zawodnika obserwował z trybun asystent selekcjonera Bogdan Zając. Zawodnik zebrał za ten występ pochlebne recenzje, ale powołania na mecze z Niemcami i Szkocją nie otrzymał. Jak twierdzą w Bełchatowie, podłamało go to psychicznie. (…) – W przerwie na reprezentację mam trochę pracy. Nie tylko musimy otrząsnąć się po porażce z Lechem, ale także muszę odbudować Michała Maka. Dochodziły do niego sygnały, że otrzyma powołanie do kadry, wydawało się to całkiem realne, ale się nie doczekał. Podłamał się tym faktem – mówi trener Kamil Kiereś. Szkoleniowiec przed ligowym spotkaniem z Zawiszą w Bydgoszczy ma też sporo innych problemów. Kilku piłkarzy jest kontuzjowanych, Bartosz Ślusarski będzie pauzował za kartki.
No, trochę to naciągane, ale nieważne… Z kolei Legia wciąż ma problem z rezerwami. Nie układa się pomiędzy Henningiem Bergiem a Jackiem Magierą.
Problem w tym, że jego kontakty z trenerem rezerw są bardzo szorstkie. Teoretycznie wyróżniający się zawodnicy z drugiej drużyny mieli dostawać szansę w pierwszym zespole. Rywalizacji jednak nie ma, ponieważ to Berg autorytarnie decyduje o tym, którzy piłkarze mają występować w meczach trzecioligowych rezerw. Magiera przed każdym spotkaniem dostaje specjalną rozpiskę od Norewega. Trener pierwszego zespołu wskazuje m.in. ile minut mają uprzedzić na boisku poszczególni gracze. To wpływa oczywiście na wyniki i atmosferę w szatni „dwójki”.
RZECZPOSPOLITA
Wszyscy razem, pierwszy raz – tak zatytułowany jest wywiad z Wojciechem Szczęsnym. Zaczyna się obiecująco.
Lubi pan Niemców?
– Mam znajomych Niemców, Rosjan, z każdym dogaduję się tak samo. Mamy trochę ponad 20 lat, historia idzie w niepamięć, jest szacunek. Dla mnie paszport nie ma znaczenia. Gdybym teraz grał przeciwko Rosji, to co? Bogu ducha winien ten piłkarz. Hasło „Łączy nas piłka” jest całkiem fajne, ale pod koniec meczu i tak dzieli nas wynik.
Wchodzi pan do szatni po meczu z Niemcami i co? Taniec?
– Wszyscy nieżywi. Niby się cieszymy, ale chłopaki nie byli w stanie stać na nogach. Ja jestem wypoczęty, może mam trochę brudne spodenki i koszulkę Matsa Hummelsa na sobie, ale daję radę. Oni leżą. Nogi nie pozwalały im się cieszyć. To była euforia pomieszana z utratą przytomności.
Wcześniej byliście pośmiewiskiem…
– Łukasz Fabiański podczas rozgrzewki pokazał mi transparent na trybunie: „Dobre samochody macie, a w nogę nic nie gracie”. Trochę się z tego pośmialiśmy, ale potem pomyśleliśmy, że kibice mają rację. Mam nadzieję, że na meczu ze Szkocją tego transparentu nie będzie i w ogóle już się nie pojawi.
Stefan Szczepłek pisze o historii szkockiego futbolu, a Piotr Żelazny przechodzi do samego meczu z pytaniem: Bez kaca po szkockiej?
Mecz, jakiego z groźnym rywalem nie było od dawna. Polska jest faworytem, a kibice na Stadion Narodowy pójdą w euforii. Hotel piłkarzy okupowały wczoraj telewizje. Dziennikarze, którzy nigdy nie byli na meczu, stawali przed kamerami, by opowiedzieć, że piłkarze właśnie udali się na spacer albo zjedli śniadanie. To świadczy o mocy futbolu. Wystarczyło jedno zwycięstwo – oczywiście, nie pierwsze lepsze, tylko pokonanie mistrzów świata – a nagle wszystkie sukcesy tego niesamowitego dla polskiego sportu roku zostały przesłonięte. O ile przed spotkaniem z Niemcami nikt nie dawał drużynie Adama Nawałki szans, a w mediach całkiem serio toczyła się dyskusja, czy nie lepiej mecz po prostu odpuścić, o tyle po sobotnim występie nadzieje poszybowały pod niebo. A Polacy jak diabeł święconej wody boją się być faworytami.
GAZETA WYBORCZA
Michał Zachodny pisze, że Strachan nadał styl „Tartanowej Armii”. Dość ciekawy tekst o Szkotach.
Jeśli wierzyć Gordonowi Strachanowi, to Szkoci do meczu z Polską przystępują po najlepszym spotkaniu jego kadencji. Z przeświadczeniem, że znów potrafią ładnie grać w piłkę. Kiedy Craig Levein kończył swoją pracę z reprezentacją Szkocji, jego drużyna była w rozsypce. Kibice zarzucali mu negatywną taktykę i ignorowanie czołowych piłkarzy, w samym zespole było wiele sporów, a selekcjoner od miesięcy zapewniający, że “innej drogi do sukcesu nie widzi”, wcale nie pomagał w poprawie sytuacji. Najgorzej wyglądało to na murawie, gdzie prehistoryczna taktyka “kick and rush” (po polsku – “kopnij i biegnij”) nie działała już nawet na rywali z Wysp Brytyjskich. W listopadzie 2012 roku Szkoci przegrali z Walijczykami, notując mniejsze posiadanie, mniej podań i mniej strzałów. Chociaż Levein został zwolniony na kilka dni przed towarzyskim meczem z Luksemburgiem, to efekty jego pracy były także wtedy zauważalne – z jedną z najsłabszych reprezentacji w Europie Szkoci męczyli się, pozwolili zepchnąć się do obrony i próbowali atakować głównie z kontry. Zmiana była konieczna, ale wybór Gordona Strachana wcale nie tak oczywisty. W końcu po sukcesach z Celtikiem jego kolejna próba podboju Anglii skończyła się fiaskiem w Middlesbrough. Tam najpierw czekał prawie dwa miesiące na pierwsze zwycięstwo, a po niecałym roku odszedł, zostawiając klub ledwie dwa punkty nad strefą spadkową w Championship. Odszedł, samemu zrywając kontrakt. Jednak to wszystko działo się w październiku 2010 roku, później Strachan pracował wyłącznie jako ekspert w telewizji. Co więc mogło skłonić władze szkockiej federacji do wyboru 57-letniego trenera? Przede wszystkim jego wizja, całkowicie odmienna od asekuranckiej taktyki Leveina. Strachan – zamiast pragmatyzmu poprzednika – od początku jakby chciał nawiązać do tego, z czego szkocki futbol słynął w… XIX wieku.
Przerzucamy stronę i mamy dwa kolejne materiały.
Na początek zapowiedź meczu, czyli euforią w Szkocję. Po raz kolejny słyszymy, że aby cieszyć się z wygranej nad Niemcami, musimy wygrać również dziś.
Ten mecz może pokazać, czy wygrana z Niemcami stworzyła drużynę zdolną awansować na Euro 2016. Aby zwyciężyć, Polacy muszą zagrać zupełnie inaczej niż z mistrzami świata. Kamil Grosicki spacerował w poniedziałek po hotelu w miarę spokojny. Co prawda sobotni mecz z Niemcami kosztował go mnóstwo sił, ale bezapelacyjnie było warto. Skrzydłowy Rennes chwalił się, że w 70 minut przebiegł około 9 km. Pokonanie mistrzów świata uważa za wyczyn życiowy, sam się jednak nie spodziewał, że poruszy to aż tylu rodaków, przecież nie wszyscy interesują się sportem. Drużyna zebrała moc gratulacji, a skala euforii, jaką wywołała w narodzie, zaskakiwała na każdym kroku. Pani Zofia dawno wyjechała za mężem do Francji, ale sercem wciąż jest w Polsce. Przed meczem z Niemcami wsiadła w samochód i przejechała 1,5 tys. km, by obejrzeć go w telewizji z rodziną z Warszawy. Na Stadion Narodowy nie miała biletów, w poniedziałek przywiozła do hotelu bukiety kwiatów dla Adama Nawałki i Wojciecha Szczęsnego. – Zaczynałam kibicować w czasach Gerarda Cieślika, ale do dziś nie umiem na grę Polaków patrzeć spokojnie. W sobotę wciąż zasłaniałam oczy, gdy Niemcy strzelali, a Wojtek tak wspaniale bronił. Chciałam za to podziękować – opowiadała. W kadrze trwało wyciszanie przed meczem ze Szkocją. Przy barze w hotelu, w którym mieszkają Polacy, kręcili się mężczyźni w kiltach, przypominając piłkarzom, co ich czeka. – Mecz ze Szkocją będzie inny niż z Niemcami. Mistrzowie świata zmusili nas do biegania. Każdy z nas “połknął” solidną dawkę kilometrów. Chwilami miałem wrażenie, że muszę być w dwóch miejscach naraz. Liczę na to, że ze Szkocją gra będzie przyjemniejsza. Przynajmniej dla graczy ofensywnych – mówił Grosicki.
I jeszcze bardzo ciekawy, oryginalny rozmówca – Edward Kowalczuk. Trener przygotowania fizycznego w Hannoverze zauważa, że Polacy dali z siebie więcej niż normalnie.
Czy wysiłek, który Polacy włożyli w mecz z Niemcami, był nadludzki? Łukasz Piszczek śmiał się, że czuł wątrobę.
– Spotkanie nie tylko kosztowało wiele energii, ale było też olbrzymim obciążeniem psychicznym. Mecz z Niemcami to było dla reprezentacji zdecydowanie więcej niż 120 minut spotkania pucharowego plus rzuty karne. Widziałem, że dali z siebie więcej niż w normalnym meczu.
Jak tak wielki wysiłek wpływa na zawodnika, jeśli odpowiednio nie wypocznie? Ledwie trzy dni później gramy ze Szkocją.
– Kłopotem jest wszystko – dynamika, kondycja, także koncentracja. Bez odpowiedniego odpoczynku nie ma zdolności do powtórzenia wysiłku. Spada precyzja podań, wrzutek w pole karne, wykończenia akcji. Na przykład dobrze wytrenowanym zawodnikom wystarczy 70-90 sekund odpoczynku po maksymalnym sprincie, aby powtórzyć wysiłek z tą samą intensywnością. Gorzej przygotowani lub gorzej wypoczęci potrzebują nawet 2-2,5 minuty.
Obecni reprezentanci są w stanie poradzić sobie z regeneracją po meczu z Niemcami?
– W kadrze gra wielu zawodników, którzy występują w naprawdę dobrych klubach europejskich. Oni nie będą mieli problemu, wystarczy im 48 godzin, bo rozgrywają od dłuższego czasu dwa, trzy mecze w tygodniu i dzięki temu mają większe możliwości w stosunku do zawodników z mniejszych klubów, które grają raz na siedem dni. Tam proces regeneracji rozkłada się na kilka dni.
SUPER EXPRESS
Gramy ze Szkocją i na pewno musimy uważać na jednego zawodnika u gości. Anya pokonał Neuera, teraz chce pokonać Szczęsnego.
W jego żyłach płynie nigeryjska i rumuńska krew. Ciemnoskóry Ikechi Anya (26 l.) gra jednak dla Szkocji. I to jak gra! Szybki jak wiatr skrzydłowy w meczu z Niemcami (1:2) pokonał Manuela Neuera (28 l.) po rajdzie przez pół boiska. W sobotnim spotkaniu z Gruzją (1:0) był najlepszy na murawie. – Czuję, że w meczu z Polakami pokażę wszystkie moje atuty – ostrzega. Jego ojciec pochodzi z Nigerii i jest naukowcem (doktor metalurgii), matka to Rumunka, absolwentka ekonomii. Poznali się na studiach w Bukareszcie. Potem przenieśli się do Szkocji i tam urodził się Ikechi. Mógł grać w reprezentacji Nigerii, Rumunii, a także Anglii, w której spędził dużo czasu (gdy miał 7 lat, rodzina przeprowadziła się do Londynu). Postawił jednak na Szkocję. Rodzice chcieli, żeby poszedł w ich ślady i zrobił karierę naukową. Ikechi od dziecka w głowie miał jednak tylko piłkę. Jego brat jest za to lekarzem, a w wolnym czasie… rapuje. Jego kariera rozwijała się powoli. Cztery lata spędził w Hiszpanii, ale furory tam nie zrobił. W reprezentacji Anya zadebiutował późno, dopiero rok temu, jako 25-latek. Od tego czasu jest jedną z gwiazd prowadzonego przez Gordona Strachana zespołu. We wrześniowym spotkaniu w Dortmundzie dostał piłkę na połowie boiska i tak się rozpędził, że niemieccy obrońcy nie byli w stanie go dogonić. “Strzeliłem gola Manuelowi Neuerowi!!! Wow, nawet w grze FIFA mi się to nigdy nie udało” – rozbawił fanów na całym świecie śmiesznym komentarzem na Twitterze wrzuconym na gorąco tuż po przegranym 1:2 meczu. W spotkaniu z Gruzją szalał na prawym skrzydle, ośmieszając rywali. To martwi, bo właśnie z lewą defensywą nasza reprezentacja ma od dawna największy problem…
Z kolei Zbigniew Boniek mówi, że Mila będzie strzelał do pięćdziesiątki.
Większość Polaków jest w euforii, ale są też tacy, którzy mówią, że graliśmy słabo, a Niemcy przyjechali drugim składem…
– Pokłady malkontentów w naszym narodzie są tak wielkie, jak zasoby ropy w krajach arabskich. Nie ma się co przejmować. Pokonaliśmy Niemców sposobem i tym piłkarzom nikt tego nie odbierze. Tyle że to już historia. Teraz kolejny cel – Szkocja.
Nie sposób nie pochwalić jednak strzelców goli. Dwie różne historie – młody Milik, w Ajaksie grający od święta, i stary Mila, z którego się wszyscy śmiali, bo jeszcze niedawno był za gruby…
– Ja się z Mili nie śmiałem. Mam do niego słabość. A co do jego bramki. Kiedy “Lewy” wystawiał Sebastianowi piłkę, od razu wstałem, bo wiedziałem, że takie gole to Mila będzie strzelał do pięćdziesiątki. A Milik? W zespole Nawałki gra przy Lewandowskim, a w Ajaksie chcą, żeby grał jak Lewandowski. To dwie różne rzeczy.
I jeszcze zapowiedź meczu.
Po wygranej z Niemcami cały piłkarski świat mówi o reprezentacji Polski. Dziś biało-czerwoni grają kolejny arcyważny mecz, ze Szkocją, a kibice nie wyobrażają sobie innego scenariusza jak tylko zwycięstwa. – Szkoci to trudny rywal, doskonale znam ich trenera, Gordona Strachana, ale stawiam na naszą wygraną 2:1 – mówi nam Maciej Żurawski (38 l.), były kapitan kadry i gracz Celticu Glasgow. Po raz ostatni Szkotów pokonaliśmy 34 lata temu, a zwycięską bramkę na 1:0 zdobył wtedy Zbigniew Boniek. Potem były dwa remisy i porażka. – Na pewno poniesie nas fala entuzjazmu po wygranej z mistrzami świata, ale z drugiej strony musimy twardo stąpać po ziemi, a nie podejść do sprawy na zasadzie, że teraz Polacy to kozacy i nikt nam nie zagrozi – mówi Żurawski. – Pamiętajmy, że sobotni mecz nie był w naszym wykonaniu taki, że och i ach. Było sporo niedoskonałości, ale najważniejsze, że dobrze się skończyło i wynik poszedł w świat. Niemniej na Szkotów trzeba uważać, bo widziałem ich mecz z Gruzją (1:0) i prezentowali się bardo dobrze – ocenia strzelec 17 goli dla Polski, który jako jeden z silnych punktów rywali wymienia ich selekcjonera Gordona Strachana. – To bardzo konkretny facet. Nasze spotkanie przed moim transferem do Celticu trwało bardzo krótko. Podszedł, zajrzał mi głęboko w oczy i powiedział: tak, to jest to. Strachan nie lubi, kiedy piłkarzom coś przeszkadza w skupianiu się na treningach. Był taki okres w Celticu, gdy zabronił zawodnikom grać w golfa, bo uważał, że za bardzo ich to rozprasza, i drażnił go widok tych kijów, które gracze ciągle ze sobą nosili. Reprezentację Szkocji też poukładał i dlatego czeka nas dzisiaj ciężka przeprawa.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Okładka PS robi wrażenie.
Spoglądamy na jeszcze inny fragment zapowiedzi meczu.
O ile zwycięstwo nad Niemcami było najprzyjemniejszą z niespodzianek, jaka mogła spotkać biało-czerwony zespół, o tyle trzy punkty ze Szkotami wypada już potraktować jako obowiązek. Mistrzowie świata zaczną w końcu wygrywać i spełniać rolę zdecydowanego faworyta grupy. O drugie miejsce, które też da awans, bój stoczą Polska, Irlandia i Szkocja. Nie da się wyjechać na wielki turniej nie wygrywając u siebie. Piłkarze o raz trener Adam Nawałka mają tego świadomość.
Dobra, wystarczy. Trochę nas już męczy ciągłe czytanie o tym samym… Rybus mówi o zepchnięciu siatkarzy z piedestału. Wywiad.
Boczni obrońcy Niemców byli tak słabi, czy nasze skrzydła tak dobre?
– Co tu dużo mówić – byliśmy nakręceni. Wstąpiła w nas agresja po golu na 1:0. Broniliśmy wyniku za wszelką cenę i liczyliśmy na kontry. To była dobra taktyka. Czasem brakowało ostatniego podania, spokoju, ale robiliśmy na skrzydłach dużo pozytywnego szumu. Nie wszystko wyglądało perfekcyjnie, ale głównie dlatego, że razem z Kamilem Grosickim musieliśmy w pierwszej połowie wykonywać czarną robotę. Biegaliśmy wzdłuż boiska jak konie, bo w obronie było mnóstwo pracy. Rywale mieli inicjatywę i trzeba było ich zabiegać.
(…)
Przełamaliście się?
– Za wcześnie na takie osądy. Nie możemy zadowolić się przecież jednym zwycięstwem. Podkreślam: nie dajmy się zwariować. Nie mówmy o przełamaniu. Wygraliśmy jeden mecz.
Euforia przypominała tę sprzed EURO 2012.
– To też fenomen, że jednym zwycięstwem nad Niemcami poniekąd zepchnęliśmy siatkarzy z piedestału, ludzi, którzy niedawno zostali mistrzami świata. Wszystko odwróciło się o 180 stopni. Jesteśmy teraz inaczej postrzegani.
Ma pan na myśli, że zaczyna traktować się was poważnie?
– Nie byliśmy przecież postrzegani niepoważnie, ale coś w podejściu do nas na pewno się zmieniło.
Powraca dyskusja nad obsadą lewej obrony: zostawiamy czy wstawiamy Jędrzejczyka? Tomasz Hajto zauważa, że Wawrzyniak notorycznie nie ma siły.
Powraca pytanie: czy Jakub Wawrzyniak to najlepszy wybór? Mimo że w spotkaniu z Niemcami Polacy bramki nie stracili, to wróciły te same obawy, jakie towarzyszyły niemal każdemu z poprzednich 42 występów Jakuba Wawrzyniaka w drużynie narodowej. Zdaniem Tomasza Hajty, 62-krotnego byłego reprezentanta Polski, obrońca Amkaru Perm w sobotę udowodnił, że nie nadaje się do gry w kadrze. – Wawrzyniak notorycznie nie ma siły. Musimy być szczerzy, to niewyobrażalne, by od 30. czy 40. minuty klękać – mówi były obrońca. W sobotnim spotkaniu Wawrzyniak zszedł z boiska w 84. minucie z urazem, ale już zdecydowanie wcześniej łapały go kurcze. – Nikt na świecie nie zakłada, że będzie musiał wymieniać obrońców – zauważa Hajto. Jakie proponuje rozwiązanie? – Jeśli nie ma zawodnika lewonożnego, to wpuśćmy prawonożnego. Tak jak Niemcy, którzy wygrali mistrzostwa świata w Höwedesem na boku. Dlatego grajmy Jędrzejczykiem, który jest szybki, dynamiczny i ma siły na cały mecz. Jeśli ktoś ich nie ma, powinien zmienić zawód – twierdzi Hajto.
Alex McLeish, były selekcjoner Szkotów, rozmawia z PS. Cytujemy fragment o obecnym trenerze.
Jak pan ocenia Gordona Strachana? Zna go pan bardzo dobrze, razem graliście w kadrze i w Aberdeen. Spodziewał się pan, że będzie tak dobrym trenerem?
– Długo nie sądziłem, że zostanie szkoleniowcem, ale gdy pod koniec kariery zaczął grać w Anglii, pomyślałem, że może się na to zdecydować. Teraz Strachan musi dostać zaufanie, wyciąga z tych chłopaków wszystko, co najlepsze. Gdy zakładają szkocką koszulkę, stają się silni i mają pasję do walki.
Dzięki czemu Strachan odnosi sukcesy?
– Ma wielkie doświadczenie, ale też potrafi świetnie komunikować się z piłkarzami. Używa prostego języka, nie komplikuje rzeczy, które w gruncie rzeczy są proste.
Spojrzenie w krajowe podwórko: Śląsk wyciąga wnioski z przeszłości i chce uczyć się na własnych błędach.
Zaciskanie pasa może klubowi wyjść na dobre – pozwala odbudować więzi z Dolnym Śląskiem. W obecnym sezonie miejsce w drużynie Tadeusza Pawłowskiego wywalczyło sobie aż dwunastu piłkarzy urodzonych na terenie województwa dolnośląskiego. Nie jest to przypadek, tylko początek długofalowej polityki transferowej klubu. – Chcemy penetrować region, by utalentowani gracze nie trafiali wyłącznie do akademii Zagłębia Lubin, ale i mogli rozwijać swoje umiejętności w Śląsku – mówi PS trener Tadeusz Pawłowski. W przeszłości kibice Śląska narzekali na to, że klub nie potrafi poznać się na talentach, które wyrastają tuż obok – w klubach z regionu. Z pominięciem klubu z Wrocławia kariery robili tacy piłkarze z Dolnego Śląska jak: Janusz Gol, Igor Łasicki, Arkadiusz Piech, Maciej Wilusz, czy Piotr Zieliński. Ostatnio najgorętszym nazwiskiem w ekstraklasie jest Mateusz Piątkowski – napastnik Jagiellonii Białystok pochodzi z Dolnego Śląska, zawsze marzył o grze w Śląsku, ale oferty nigdy nie dostał. Takie sytuacje mają się już nigdy nie powtórzyć. Teraz klub zaciska pasa, zamiast sprowadzać uznanych graczy z daleka, szuka talentów w regionie. Wersja oszczędnościowa ma w najbliższych tygodniach przynieść wymierne korzyści. Miesięcznie klub oszczędza, w porównaniu z poprzednim sezonem, ponad pół miliona na samych pensjach piłkarzy.
I na koniec spójrzmy na felieton Dariusza Dziekanowskiego. Oczywiście, o kadrze.
Nie oszukujmy się, do tej pory kwestionowaliśmy zaangażowanie piłkarzy, bo mieliśmy ku temu podstawy. W meczu z Niemcami biało-czerwoni dali z siebie tyle, ile się po nich spodziewaliśmy, że dać z siebie mogą. Zarzucaliśmy im, że ważniejsze są dla nich kluby, a na kadrę przyjeżdżają trochę z przymusu, trochę w ramach rozrywki, by odwiedzić kraj, spotkać się ze znajomymi. Mam nadzieję, że piłkarze poczuli wreszcie, że gra w reprezentacji daje im ogromną przyjemność, tutaj czerpią emocje, które w klubie im powszednieją. W kadrze potrzebni są nam piłkarze tacy jak Sebastian Mila. Podziwiam go za chłopięcy entuzjazm, za to, że potrafi niebanalnie opowiadać i ma do siebie dystans. Gdy słucham jego opowieści o marzeniach, to wiem, że nie jest to wyklepana formułka. Że jest to szczere i autentyczne, tak jak autentyczna była jego szalona radość po strzelonym golu.
Fot.FotoPyk