Nie najgorzej zaczął nam się nowy sezon Ekstraklasy, a już takie mecze jak Zagłębie – Lech czy Górnik – Podbeskidzie oglądało się z czystą przyjemnością. Ale żebyśmy za bardzo nie odlecieli, dla równowagi otrzymaliśmy też takie paździerze jak Wisła Płock – Stal Mielec czy teraz na zamknięcie słabiutkie starcie Jagiellonii z Wisłą Kraków. Jeśli kibice gości łudzili się, że kompromitacja w Pucharze Polski była klasycznym wypadkiem przy pracy, to niemile się zaskoczyli. Wygląda na to, że Wisła jest dziś po prostu bez formy.
Poza Jakubem Błaszczykowskim naprawdę trudno kogoś w krakowskich szeregach pochwalić. Kuba dobrze odnajdywał się jako nominalna “dziesiątka”, często schodził do boku, miał kilka błyskotliwych zagrań, napędzał ataki, no i to on uratował remis. Oczywiście miał sporo szczęścia, rykoszet od Błażeja Augustyna kompletnie zmylił Pavelsa Steinborsa, ale trzeba było najpierw temu szczęściu pomóc.
Pomógł zresztą także Steinbors. “Jaga” często stosowała wariant, w którym łotewski bramkarz posyłał dalekie podanie na prawą stronę, a ktoś zgrywał piłkę głową do przodu. Tak właśnie padł efektowny gol Macieja Makuszewskiego. Tym razem jednak debiutujący w nowym klubie doświadczony golkiper przesadził. Zagranie do Zorana Arsenicia było przewidywalne i łatwe do przechwycenia. Stefan Savić się zorientował, podał do Kuby i resztę już znacie. Co do Savicia – wiele sobie po jego transferze obiecywano, ale na razie nie zachwyca. I tak wypadł lepiej niż większość kolegów z przodu, pierwszy konkret ofensywny już ma, oczekiwania jednak są zdecydowanie większe.
Niewiele prawidłowo funkcjonowało w Wiśle.
Środek pola z Żukowem i Chuką mało co ogarniał. Jean Carlos Silva na skrzydle nic nie wymyślił, a kompletnie wyłączony z gry był Aleksander Buksa. Od najniższej noty uratowało go tylko to, że jednak miał swój udział przy bramce. Pokazał się do podania, ściągnął obrońców i trochę ułatwił zadanie Błaszczykowskiemu. Oprócz tego jednak zaliczył anonimowy występ. Trudno nawet stwierdzić, że grał słabo, bo bardzo rzadko był przy piłce i toczył jakieś pojedynki. Na dziś wydaje się, że na regularne granie w wyjściowym składzie jeszcze dla niego za wcześnie. Poza golem z Koroną Kielce, wszystko, co miał dobrego w Ekstraklasie dawał po wejściach z ławki i chyba taka rola w najbliższym czasie byłaby odpowiednia. Inna sprawa, że wchodzący za niego Fatos Beqiraj także niczego nie wniósł, liczyliśmy na coś więcej.
Z czwórki obcokrajowców, którzy latem zawitali na Reymonta, na papierze najgorsze wrażenie sprawił Adi Mehremić. I jakby to powiedzieć, ligowym debiutem potwierdził obawy. Początkowe minuty były w jego wykonaniu katastrofalne. Przy bramce Makuszewskiego zawalił w zasadzie podwójnie. Najpierw opuścił strefę i został minięty, a później po uderzeniu “Makiego” piłka musnęła jego stopę, nabrała mniej przewidywalnej rotacji i Mateusz Lis skapitulował, mimo że strzał leciał w środek. Nie rozgrzesza to absolutnie bramkarza Wisły, miał obowiązek się bardziej wykazać. Z czasem Mehremić trochę się ogarnął, co wynikało też z zagęszczenia strefy przed polem karnym przez cały zespół, ale pierwsze wrażenie pozostawił bardzo słabe.
Jagiellonia nawet obiecująco zaczęła, do przerwy – mimo że już wówczas było 1:1 – nie prezentowała się najgorzej.
Maciej Makuszewski wręcz błyszczał. Efektowny gol, luz, dynamika, przebojowość. Gdyby Imaz i Puljić byli skuteczniejsi, do swojego dorobku dopisałby jeszcze dwie asysty. No, niektórzy dopisaliby trzy, bo po zagraniu skrzydłowego “Jagi” omal samobója nie strzelił Rafał Janicki. Uratowała go poprzeczka. W drugiej odsłonie niestety nawet Makuszewski zgasł. Jedynym zawodnikiem, który do końca robił swoje był harujący w środku pola Taras Romanczuk.
Słabych punktów w Jagiellonii również nie brakowało.
-
Wdowik ciągle się gubił na lewej obronie, gdyby piłkę zabrał mu ktoś poważniejszy niż Silva, do przerwy miałby na koncie zawalonego gola
-
Puljić poza asystą kaleczył strasznie, trzykrotnie uderzał z rzutów wolnych i za każdym razem obijał mur
-
Prikryl był niewidoczny, a jak już Imaz stworzył mu bardzo dobrą sytuację, kopnął prosto w Lisa
Ostatnie pół godziny to już typowy festiwal chaosu. Z dziesięciu rezerwowych małego plusa możemy postawić tylko przy nazwisku Bodvarssona. Islandczyk uszczelnił lewą obronę po zmienieniu Wdowika, Wisła przestała mieć tam autostradę. Pozostali albo grali za krótko, albo nic nie wnieśli.
Z przebiegu meczu z remisu może cieszyć się Wisła. “Jaga” ma prawo do lekkiego niedosytu. My natomiast mamy prawo być zmęczeni po tym marnym widowisku.
Fot. Newspix