Nie musieliśmy czekać do drugiej kolejki. Co więcej – nie musieliśmy czekać nawet do drugiego meczu. Już w pierwszym spotkaniu sezonu 2020/21 dostaliśmy wielbłąd sędziego. I zastanawiamy się tylko nad jedną rzeczą. Kto odwalił w Lubinie większą manianę – defensywa Lecha przy stałych fragmentach gry, Rok Sirk próbujący urwać nogę Djorde Crnomarkoviciowi czy może jednak zespół sędziowski, który nie wyrzucił napastnika Zagłębia z boiska?
Końcówka spotkania, Zagłębie prowadzi 2:1 i dość spokojnie odpiera ataki Lecha Poznań. Kolejorz gonił wynik i przesuwał piłkę pod bramkę lubinian, ale nie tworzył jakiegoś ogromnego zagrożenia. Gospodarze mieli prosty cel – dotrwać do ostatniego gwizdka.
I nagle Rok Sirk w sytuacji bez zagrożenia dla własnej bramki robi coś takiego:
Piłka przy linii bocznej, obrońca Lecha odwrócony plecami do bramki przeciwnika. Nie ma tu mowy o żadnej stykówce, przegranej piłce za którą trzeba gonić. Ale Sirkowi przepaliły się styki. To nawet nie jest faul z gatunku “nafutrowany 40-latek w B klasie, który odstawia popisówkę przed znajomymi z remizy”. Bandycki atak z urzędu skutkujący wykluczeniem. Nie ma bardziej modelowego przykładu “flying attack” niż to, co odwalił Słoweniec.
Gdzie był VAR i sędzia asystent?
Czy Sirk został za to wykluczony? Chcielibyśmy napisać, że tak. Bo przecież sędzia asystent stoi jakieś dwa metry od sytuacji. No i mamy kilkanaście kamer na stadionie i system VAR. Do tego mamy sędziego Frankowskiego ze słuchawką w uchu, który może skonsultować się z kolegami z wozu.
Ale nie, Sirk nie został wyrzucony. Dostał żółtą kartkę.
Gdyby tego było mało, to napastnik Zagłębia odstawił jeszcze teatrzyk godny parafialnego kółka teatralnego w Wielichowie. Crnomarković i tak pohamował się w reakcji na to, że gość przed chwilą prawie urwał mu kostkę i tylko dotknął czołem przeciwnika. Sirk momentalnie padł na ziemię i wzywał pomoc, jakby dostał w twarz dwa sierpowe od Mike’a Tysona. Czyli z jednej strony kawał chama, bo prawie wysłał rywala na roczną rehabilitację. A z drugiej – łajza przewracająca się przy minimalnym kontakcie.
Ręce nam opadły. Półtorej godziny grania i już pierwszy wielbłąd całego zespołu sędziowskiego oraz popis dzbaniarstwa ze strony ekstraklasowicza.