Ćwierć wieku czekania. Z każdym rokiem coraz mniej osób pamiętało już czasy świetności Stali Mielec, które przypadały na lata 70. minionego wieku. Dwa mistrzostwa Polski, jedno wicemistrzostwo, dwa brązowe medale, ćwierćfinał Pucharu UEFA. Potem spadek w 1996 i wiele lat frustrującej niecierpliwości. Gadanie, że kiedyś to było i marzenie, że kiedyś jeszcze będzie. I w końcu. Stal Mielec rozgromiła żałosne Zagłębie Sosnowiec i awansowała do PKO Bank Polski Ekstraklasy na kolejkę przed końcem tego sezonu I ligi.
Robin Hood kontra patałachy
Żeby awansować Stal musiała zrobić jedną rzecz: wygrać ten mecz. Żadnego kalkulowania, analizowania, obliczania. Trzeba było wygrać. Na papierze wyglądało to jasno i klarownie, ale rzeczywistość wcale nie musiała być taka kolorowa. Dlaczego? Ano dlatego, że jeszcze niedawno pisaliśmy o Stali jako o Robin Hoodzie I ligi – drużynie, która potrafi wygrywać mecze z mocnymi rywalami, ale nieco frajersko traci punkty ze słabeuszami i przeciętniakami. A takim słabeuszem jest Zagłębie Sosnowiec.
Mogło być więc różnie. Nie było. I nie tylko przez wzgląd na to, że Stal zagrała nieźle, bo zwyczajnie na opisywanie gry ekipy Krzysztofa Dębka nie chce się nam strzępić ryja. Zamiast tego posłużymy się internetowym słownikiem, który dla słowa „kompromitacja” wynalazł nam takie synonimy.
Piotr Polczak kopał się po czole. Szymon Pawłowski miał może jedno dobre zagranie, kiedy napędził akcje Ryndaka, ale koncertowo spierdolił ją katastrofalny jak nieszczęście Tomasz Hołota. Patryk Małecki nie istniał, choć zapowiadało się dobrze, bo zaczął od świetnej wrzutki wprost na nogę Fabiana Piaseckiego, ale zazwyczaj skuteczny napastnik Zagłębia tym razem miał kompletnie rozregulowany celownik, co nie zmieniło się do ostatniego gwizdka arbitra. A to wszystko całkiem uznane nazwiska na polskich boiskach, więc co dopiero mówić o ich młodszych i mniej doświadczonych kolegach, którzy raz po raz mylili się, snuli po boisku i zostawiali kilometry przestrzeni Stali.
Stali, która nie zagrała wybitnie, ale oddajmy im szacunek, bo wygrała przekonująco. Inna sprawa, że powtórzmy: piłkarze Dariusza Marca grali dzisiaj z parodystami i statystami.
Pierwsza bramka:
Akcję napędza Bartosz Nowak. Obrona Zagłębia Sosnowiec biernie za nim podąża. Piłka trafia do Michała Żyry, który wali ile bozia dała, trafia w poprzeczkę, ale na dobitce czeka już Mateusz Mak i wszystko się rozkręca,
Druga bramka:
Chwila po gwizdku rozpoczynającym drugą połowę, Domański znakomicie dogrywa na szczupaka do Żyry i już w tym momencie Stal była bliska, ale to bardzo bliska awansu do Ekstraklasy.
Trzecia bramka:
Totalny kryminał obrony Zagłębia. Akcja czwórkowa Urbańczyk-Nowak-Mak-Żyro. Żaden z nich nie powinien mieć tyle miejsca, ile miał. Mak nie powinien dojść do piłki przed Łopatą, Benetą i Polczakiem. No, ale każdy z nich miał to miejsce, a Mak doszedł do piłkę przed wspominaną trójką, więc niepilnowany Żyro skompletował dublecik.
Generalnie to był bardzo dobry mecz Michała Żyry. Wypożyczony z Korony zawodnik nie dość, że walnął dwie bramki, to mógł strzelić jeszcze dwie, ale zabrakło mu paru centymetrów. Raz przy pięknie wyegzekwowanym wolnym, drugi raz po bardzo mocnym huknięciu z daleka, które poszybowało obok bramki Krystiana Stępniewskiego. Zresztą coś nam podpowiada, że jakiegoś rodzaju symbolem awansu Stali Mielec do Ekstraklasy będzie cieszynka sympatycznego 27 lata. Oo drugim trafieniu imitował coś w rodzaju jazdy na koniu. Takie rzeczy się pamięta.
Stal dominowała i robiła co chciała. Gola mógł zdobić Getinger, ale trafił w Stępniewskiego. Co chwile jakieś szanse mieli też Nowak, Mak, Żyro, Urbańczyk, Dadok, ale też przy tym nie wyglądali, jakby bardzo im się chciało. Mieli autostradę na skrzydłach i w środku pola, bo Zagłębie miało w dupie bronienie (w ogóle miało w dupę grę, bo w ofensywie tylko Seedorf w miarę coś tam próbował zdziałać), ale ostatecznie nic z tego nie wynikło.
Niepewna przyszłość w pięknym dniu awansu
Końcówka była już tylko czekaniem na ogłoszenie wszem i wobec tego, że mamy drugą drużynę, po Podbeskidziu Bielsko-Biała, która awansowała do Ekstraklasy. I chwała im za to. Wielki szacunek należy się Dariuszowi Marcowi, który nie miał dużego nazwiska, nie budził wielkiego zaufania, przychodził w aurze olbrzymiego kryzysu w klubie, ale doskonale poukładał zespół po Arturze Skowronku i historia kończy się happy endem.
Inna sprawa, że kompletnie nie wiadomo, co czeka ten zespół w przyszłym roku. Wypożyczenia kończą się braciom Żyro i Jakubowi Wrąblowi. Spore zainteresowanie budzi kreatywny Bartosz Nowak. Paru zawodników na poziom Ekstraklasy już się nie nadaje. Jezu, jaki fatalny dzisiaj był chociażby Lukas Bielak. Gdyby nie beznadzieja ofensywy Zagłębia, to mogłoby skończyć się paroma golami po jego głupich błędach. Paru innych graczy ma już trzydziestkę na karku. Będą potrzebne mądre ruchy, mądre wzmocnienia, mądry plan na przyszłość. Ale dobra, dobra, już się rozpisujemy, co to będzie, co to będzie, a teraźniejszość jest dla Stali piękna. W końcu zasłużenie wywalczyli sobie awans do elity!
Zagłębie Sosnowiec 0:3 Stal Mielec
Mak 22′, Żyro 46′, 51′
Fot. Newpix