Tak, Lech był lepszy od Lechii (co przyznał nawet Piotr Stokowiec), tak, może mówić o pechu, bo jednak czasami piłka była jak zaczarowana, a zmarnowanie trzech karnych z rzędu można w pewien sposób podciągnąć pod złą fortunę. Ale czy możemy powiedzieć, że tak, Dariusz Żuraw zrobił dziś wszystko, by pomóc swojej drużynie postawić ostatni krok? Absolutnie nie.
Przede wszystkim szkoleniowiec kompletnie nie trafił ze zmianami. Przeanalizujmy.
Letniowski za Kamińskiego
Ten drugi szybki, przebojowy, zwinny, grający całkiem przyzwoity mecz. Ten pierwszy nijaki, trochę ospały, bez błysku. Zresztą Kamiński schodząc wyraźnie nie był zadowolony, że trener dokonuje takiej roszady. Jasne, nie można pyskować trenerowi, tym bardziej będąc tak młodym piłkarzem, ale fakty są takie, że… Kamiński miał rację. Była to zmiana kompletnie bezsensowna. Ponadto Letniowski zepsuł w tym meczu chyba wszystko, co miał do zepsucia. Podania w aut, przyjmowanie piłki na piątym metrze od bramki Alomerovicia. Stawka tego starcia chyba go przerosła.
Kostewycz za Puchacza
Niby zmiana na wzmocnienie defensywy i jeszcze liczenie, że Ukrainiec coś dorzuci. Ale czy 35-letni Paixao miał większe problemy z Kostewyczem czy nawet ze zmęczonym Puchaczem? Oczywiście, że z Puchaczem. Po zejściu młodego Polaka lewa flanka nie funkcjonowała już tak zgrabnie, jak wcześniej, a my nie możemy sobie przypomnieć takiego zagrania Kostewycza jak Puchacza, kiedy ten wszedł w pierwszej połowie między dwóch lechistów jak do siebie.
Marchwiński za Tibę
Chyba największe wątpliwości. Tiba, lider zespołu, może nie grał wybitnego meczu, ale hej, wówczas brakowało 11 minut do rzutów karnych. Było bardzo łatwo przewidzieć, że Tiba w serii jedenastek będzie czuć się lepiej niż nieopierzony Marchwiński. Żuraw tego nie przewidział.
Zresztą sami odpowiedzcie sobie na pytanie – czy postawilibyście pieniądze na to, że prędzej Tiba strzeli decydującą jedenastkę, a nie Marchwiński? My tak i to całkiem sporą sumkę. Marchwiński strzelił słabo, Alomerović nie musiał wiele robić, piłka leciała i płakała.
Dalej – czy pozostawienie kontuzjowanego Van der Harta między słupkami nie było jednak błędem? Z jednej strony jasne, Holender obronił jedenastkę Kryeziu, ale Słoweniec był wybitnie zesrany. Ci bardziej doświadczeni piłkarze, gdy rozkminili o co chodzi z Holendrem, po prostu walili bardzo mocno. I na przykład przy próbie Zwolińskiego golkiper nie drgnął.
Ale okej, to nie jest największy zarzut, tym głównym są właśnie zmiany. Żadna nie była trafiona, żadna nie dała czegoś ekstra, Lech z każdą kolejną wyglądał na bardziej rozregulowanego, sytuacji nie było już tyle, co wcześniej.
Stokowiec może się pochwalić choćby dobrą roszadą w postaci Łukasza Zwolińskiego, który napsuł krwi obrońcom Lecha (przypomnijcie sobie jak odbił się od niego choćby Crnomarković). A Żuraw dzisiaj choć był na ławce, to może bez jego decyzji Lech grałby dalej.
Czyli z jednej strony klub przeklęty, ale z drugiej też trochę przeklęty na własną prośbę.
Fot. Newspix