Reklama

Juventus wygrywa derby. Ronaldo przełamuje się z wolnego

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

04 lipca 2020, 19:56 • 4 min czytania 1 komentarz

Tyle prób, tyle niepowodzeń, tyle okrzyków frustracji, że kibice Juventusu już chyba przestali wierzyć, że kiedyś to będzie miało swój kres. Odkąd Cristiano Ronaldo przyszedł do Turynu, w Padzie przepłynęły już hektolitry wody, a genialny Portugalczyk wciąż pozostawał bez bramki z rzutu wolnego, choć przecież swojego czasu był uznawany za jednego z najwybitniejszych egzekutorów tego stałego fragmentu gry. W swoich staraniach był niezmordowany. Próbował, próbował i próbował, choć musiał wiedzieć, że ta sztuka lepiej wychodzi chociażby Dybali czy Pjaniciowi, a z jego napinek za wielu korzyści nie ma. I w końcu. Udało się. Bramka CR7 z rzutu wolnego przyczyniła się do derbowego zwycięstwa Juve z Torino. 

Juventus wygrywa derby. Ronaldo przełamuje się z wolnego

Derby bez znacznia

Umówmy się, że derby Turynu nie mają wielkiego znaczenia. Nawet Maurizio Sarri zdążył już podkreślić, że dla jego podopiecznych to mecz jak mecz i jeśli gdziekolwiek ktokolwiek miałby doszukiwać się jakichś wyższych motywacji, to po drugiej stronie miasta, gdzie faktycznie dla Byków to jedyna okazja, żeby szerzej zaistnieć na tle silniejszego rywala zza miedzy. Problem w tym, że na boisku kompletnie nie było widać, żeby Torino wyszło specjalnie nabuzowane i nastawione na sprawienie tu jakiejś sensacji.

Tym bardziej, że zaczęło się od gongu. Cuadrado podał do Dybali, który zatańczył w polu karnym, jakby pykał sobie z kolegami na podwórku. Wkręcił w ziemię jednego obrońcę, położył drugiego, wyczekał, strzelił, piłka po rykoszecie przeleciała nad Sirigu i mieliśmy pierwszego gola. Swoją drogą po odmrożeniu rozgrywek Argentyńczyk jest w genialnej formie. Ostatnie pięć meczów to gol z Interem, gol z Bologną, gol z Lecce, gol i asysta z Genuą, a teraz jeszcze kolejne trafienie do kompletu.

Do tego coraz lepiej wygląda jego współpraca z Cristiano Ronaldo, który też od samego początku był bardzo głodny swojego gola. A to zżymał się i łapał za głowę, kiedy zabrakło mu metra, żeby dojść do dośrodkowania Rabiota, a to frustrował się, kiedy nie dostał podania od Pjanicia – cały czas żył, cały czas szukał sobie pozycji.

Juve na drugim biegu

Juventus dominował, ale tak, jakby to ująć, nienachalnie, na drugim-trzecim biegu, bez forsowania, bez walcowania. Dwa razy próbował Bernardeschi, ale raz kompletnie niecelnie, a raz w defensorów Torino. Bentancur pomylił się mniej znacznie, strzelając tuż obok słupka, strzał Ronaldo obronił Sirigu, a w międzyczasie czasami nawet do głosu dochodzili rywale, ale nie było w tym ani przekonania, ani zwyczajnej jakości. A tak jak jej brakowało Torino, to nie brakowało jej Juventusowi, który najwięcej jakości ma w indywidualnościach.

Reklama

Ronaldo do Cuadrado, pole karne, prawie bliźniacza sytuacja do tej Dybali. Kolumbijczyk zatańczył, zakręcił, pomachał nóżką, przyspieszył, ośmieszył Lyanco (wrzucony na karuzelę już przy bramce Dybali) i przymierzył z całej pety po długim rogu. 2:0. Co potem? Może to już zabrzmi śmiesznie, ale znowu sprawdził się scenariusz słynnych słów Czesława Michniewicza o niebezpieczeństwie tego wyniku. Torino doszło do głosu.

Coś tam próbował Verdi, coś tak próbował De Silvestri, ale konkrety przyniosło dopiero niefortunne zagranie ręką De Ligta. Holender jakoś w tym sezonie ma pecha do tego nieprzepisowego elementu gry. Już kilka takich błędów kosztujących Juventus gole mu się w tym sezonie przydarzyło, ale tym sytuacja była mocno sporna. Zdecydował VAR. Belotti stanął na jedenastym metrze, huknął i przywrócił nadzieję na emocje w tych derbach.

Bramka strzelona do szatni dodaje skrzydeł

Kolejny piłkarski banał, który znalazł potwierdzenie w tym meczu. Bo faktycznie, Torino ruszyło, jak rozwścieczony czerwoną płachtą byk. Kilka razy nieźle z dystansu strzelali Berenguer czy Verdi, a Buffon wcale nie interweniował zbyt pewnie. Co więcej, ten pierwszy raz uderzył tak, że tylko fakt, iż Belotti był na spalonym uchronił Juventus od utraty bramki.

I wtedy obudził się on.

Cristiano Ronaldo. Rzut wolny z 25 metrów. Charakterystyczny nabieg. Oddech. Nadanie piłce rotacji. Piłka na palcach Sirigu, interwencja bezskuteczna, zbyt dobre uderzenie. To 55. gol Ronaldo z wolnego w karierze. Pierwszy ligowy od 2016 roku. Pierwszy w barwach Juventusu. Wcześniejsze setki (serio!) prób idealnie definiuje innego uderzenie Portugalczyka z tego meczu, kiedy to z podobnej odległości uderzył tak, że piłka ledwie doturlała się do linii końcowej jakieś dobre pięć metrów od bramki Sirigu.

Przy okazji z Torino zeszło całe powietrze. Balon pompował się, pompował, a tutaj jeden gol i pękł z żałosnym hukiem. Potem jeszcze dośrodkowanie Costy, rozpaczliwa obrona Djidji, samobój i wszyscy mogli rozejść się do domów. Juventus w świetnym humorze, bo powiększył albo utrzymał swoją bezpieczną przewagę w tabeli nad Lazio, a Torino w kiepskim, bo nie sprawiało sensacji, przegrało derby i do końca będzie walczyć o utrzymanie.

Juventus Turyn 4:1 Torino

Reklama

Dybala 3′, Cuadrado 29′, Ronaldo 61′ – Belotti 45+6′ z karnego

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

Komentarze

1 komentarz

Loading...