Reklama

Krzysztof Zając. Prezes, który doprowadził do spadku Korony

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

03 lipca 2020, 09:09 • 23 min czytania 69 komentarzy

Krzysztof Zając to jeden z najgorszych prezesów ostatnich lat w Ekstraklasie. Główny odpowiedzialny spadku i możliwego upadku Korony Kielce. Spadku, bo kielecki klub spada właśnie do pierwszej ligi. Upadku, bo z trzech lat rządów Zająca Korona może się nie otrząsnąć.

Krzysztof Zając. Prezes, który doprowadził do spadku Korony
  • Nie ma kompetencji, by prowadzić klub piłkarski.
  • Dał się poznać jako człowiek działający na oślep, bez żadnej wizji, dokonujący przypadkowych ruchów.
  • Przepalił w piecu ogromne pieniądze.
  • Jest niezwykle toksyczną postacią, która co rusz wikła się w niepotrzebne konflikty.
  • Nie zbudował w Kielcach niczego.
  • Zepsuł wszystko, co było do zepsucia.

Zapraszamy na osąd bohatera.

***

JAK ZAJĄC ZOSTAŁ PREZESEM?

Krzysztof Zając ma za sobą niezłą karierę piłkarską. Wychował się w Ruchu Chorzów, został zapamiętany jako jedna z zasłużonych postaci GKS-u Katowice, pograł przez osiem lat w niemieckim Oldenburgu, z którym doszedł najwyżej do 2. Bundesligi. Zna język niemiecki, wyrobił sobie na Zachodzie kontakty. To dzięki temu, paradoksalnie, dostał w swoje władanie polski klub. Zanim został prezesem, działał w branży deweloperskiej. Z piłką po karierze miał niewiele wspólnego. Z polskimi realiami – tym bardziej.

Przyjaźń Zająca i Dietera Burdenskiego sięga lat dziewięćdziesiątych. To wtedy obaj panowie zaczęli przymierzać się do współpracy przy turniejach halowych. Zając był partnerem biznesowym byłego bramkarza Werderu, więc gdy ten zakupił udziały polskiego klubu, Zając stał się jego naturalnym kandydatem na fotel prezesa. Ktoś powie – dzięki temu sternik i właściciel klubu mówili jednym głosem. Inny doda – Zając bywał przy Burdenskim paprotką. Obaj będą mieli rację. Choć prawdą jest, że po zmianie właścicielskiej w Koronie, relacje Zająca z głównym akcjonariuszem ochłodziły się. Dirk Hundsdorfer nie angażuje się w życie kieleckiego klubu tak intensywnie, jak robił to Burdenski.

Reklama

Niektórzy twierdzą, że Zając zna się na biznesie. Inni dodają, że nieocenioną pracę przy finansach Korony pełni Marek Paprocki, wiceprezes, który pracował w „złocisto-krwistym” klubie już przed niemieckimi rządami. Gdyby nie on, Korona stałaby na głowie. Paprocki w działaniu jest twardy, ale uczciwy i skuteczny. Budzi sympatię i szacunek. Jego świat to Excel i cyferki. Dobrze mu w cieniu. Decyzje personalne i sportowe podejmuje w Koronie Zając. Paprockiemu zdarza się go blokować jak wtedy, gdy prezes Korony chciał kupić autokar od Werderu Brema na niezbyt korzystnych warunkach. No i często torpeduje lub próbuje torpedować zagraniczne ruchy transferowe. Paprocki próbuje spiąć budżet, gasi pożary i hamuje zapędy, na tym mniej więcej polega jego rola.

NOWE PORZĄDKI

Zając wraz z niemieckim właścicielem bardzo szybko dali do zrozumienia, że będą układać Koronę po swojemu. Od razu po przejęciu udziałów mówiono, że klub czeka rewolucja. Piłkarze usłyszeli wtedy, że ich piąte, historyczne miejsce w lidze było dziełem przypadku, ale za chwilę w Kielcach pojawią się zachodnie standardy i wszyscy razem pójdą w górę. Choć, wiadomo – rewolucja potrzebuje ofiar.

Okazał się nią Maciej Bartoszek, który przyszedł do Korony w roli strażaka, a wyszło tak, że zrobił z niej charakterną, liczącą się drużynę. No i, co także nie jest bez znaczenia, złapał świetną chemię z piłkarzami. Zając nie potrafił logicznie wytłumaczyć decyzji o pogonieniu Bartoszka. Na konferencji prasowej przekonywał, że Bartoszek to świetny fachowiec, rzucając przy tym frazesy w stylu „taka koncepcja”, „taka decyzja”. Ledwie kilka tygodni wcześniej deklarował publicznie, że w przypadku awansu do ósemki Bartoszek pozostanie w klubie.

– Czy jest w tej decyzji logika? – pytał wówczas jeden z dziennikarzy.

– Ja też nie widzę w tym logiki. Taka jest decyzja – odpowiedział Zając. 

Reklama

To pierwszy moment, w którym Zającowi zaczęło palić się w dupce i w którym zaprezentował nam paletę swoich wad. Nie wytrzymał pierwszej krytyki dziennikarzy i kibiców. To nie on podejmował decyzję o zwolnieniu Bartoszka, ale to on musiał poświecić twarzą i przekonać opinię publiczną, że klub wie, co robi. Linia obrony mogła być bardzo prosta – takie prawo właściciela, chcemy ułożyć klocki po swojemu. Zając próbował w nią brnąć, ale robił to w swoim stylu, czyli zachowywał się mniej więcej tak, jak słoń w składzie porcelany.

  • najpierw stwierdził, że Bartoszka przed zwolnieniem nie uratowałoby nawet mistrzostwo Polski, wychwalając przy tym warsztat szkoleniowca,
  • potem zmienił front i zaczął twierdzić, że Bartoszek nie bronił się merytorycznie (sugerował, że Korona traci za dużo bramek, podczas gdy jego największym sukcesem w Koronie było ogarnięcie defensywy, dodawał też, że Bartoszek dokonuje w meczach złych zmian),
  • gdy za dwa lata Korona stanęła na skraju przepaści, uznał, że Bartoszek nie był w sumie taki zły i zatrudnił go ponownie.

Wypowiedzi medialne to jedno, znacznie ciekawsze jest to, co działo się za kulisami. Zając widział, że piłkarze nie byli specjalnie zachwyceni roszadą na stołku trenera. Atmosfera rozgrzała się do czerwoności w momencie, gdy Lettieri w pierwszych dniach nazywał ich „polskimi świniami” i od samego startu zachowywał się jak gbur, trochę na zasadzie „Polaczki, nie podskakiwać”. Zając rozpuścił wówczas informację, że za kontaktowanie się z Maciejem Bartoszkiem będą grozić surowe kary. Wcześniej zapewniał zawodników, że skoro współpraca z obecnym trenerem układa się bardzo dobrze, do żadnych zmian nie dojdzie. Mniej więcej wtedy w klubie stworzyły się dwa fronty, a jeden z nich – ten, nazwijmy go nieco na wyrost, opozycyjny – Zając próbował systematycznie wyniszczać.

Bartoszek funkcjonował w kieleckiej rzeczywistości niemalże jako „Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać”. Kilka miesięcy po opisanych wyżej wydarzeniach biuro prasowe wrzuciło na Facebooka Korony przy symbolicznej okazji post z podziękowaniami dla byłego trenera. Zając wpadł wówczas w totalną furię. Doszło do kolejnej wewnętrznej awantury, po której jeden z pracowników podziękował za dalszą współpracę.

A jak wyszło z obiecywanymi zachodnimi standardami? W Koronie znacznemu polepszeniu uległo wszystko, co możemy zamknąć pod hasłem „medycyna i fizjoterapia”. Dziś to półka wyżej, zdecydowanie. 

ZAJĄC I LETTIERI – DOBRANA PARA

Z Gino Lettierim Zając stworzył dobraną parę. Ujmijmy to tak – ich współpraca była dowodem na to, że nie tylko przeciwieństwa się przyciągają. Wszelkie zalety obu panów zanikają przy jednym, całkiem poważnym mankamencie – obaj kompletnie nie potrafią dbać o relacje, tworzą podziały, stwarzają toksyczną atmosferę, roztaczają wokół siebie aurę nieomylnych.

Pisząc dosadniej – sprawiają, że wszyscy wokół chodzą wkurwieni.

Ciężko stwierdzić, który z dwójki Zając-Lettieri jest bardziej toksyczną osobą, ale w Kielcach można usłyszeć, że tak jak początkowo Zając był marionetką w rękach Burdenskiego, tak z czasem stał się marionetką w rękach Lettieriego. Choć… w prywatnych rozmowach uwielbiał na swojego trenera nadawać, tak samo jak na Paprockiego, którego nie zawsze darzy stosownym szacunkiem, mimo świadomości, że bez niego klub wywróciłby się do góry nogami. Gino poczuł się w klubie niezwykle pewnie i w zasadzie to on rządził Koroną. A na pewno był bardziej wpływowy niż Zając, który nie potrafił oprzeć się zachciankom swojego trenera.

Zachciankom, które kosztowały. Bazując na doniesieniach „Echa Dnia”, kontrakt Lettieriego opiewał na 120 tysięcy złotych miesięcznie, a to podobna kwota do tej, którą Lech Poznań (czołowy polski klub) przelewał na konto Nenada Bjelicy (nieporównywalnie większej klasy fachowca). Oczywiście gdy już pożegnano Gino, trzeba było nadal wypłacać mu pensję.

Ale nie tylko wysokie zarobki „wynegocjował” sobie Lettieri. Włoch notorycznie uważał, że nie ma odpowiednich piłkarzy, a Zając – nie zawsze patrząc na koszta – co chwilę mu ich sprowadzał. Najbardziej dobitnym przykładem na idiotyczne działania Korony jest obsadzenie lewej obrony w ostatnich miesiącach. Zimą 2019 roku ściągnięto do klubu Aleksandara Bjelicę (który po 34 dniach zniknął), latem dorzucono Daniela Dziwniela (który okazał się za słaby) i jeszcze w tym samym oknie Lettieri stwierdził, że… potrzebuje kolejnego lewego obrońcy. Oczywiście go dostał. Nemanję Mileticia, który przed podpisaniem kontraktu doznał kontuzji. A w meczach grali Gardawski lub Szymusik.

Absurdalną politykę Korony dobrze pokazuje też sytuacja Zlatko Janjicia, starego Bośniaka, którego zakontraktowano po pół roku niegrania w piłkę (leczył więzadła). Powiedzmy, że jego transfer jakoś się bronił – gość miał trzy sezony na poziomie 3. Bundesligi, w których strzelał powyżej dziesięciu bramek. Potrzebował czasu, by się odbudować. Przez pierwsze pół roku mówiono, że musi dojść do odpowiedniej dyspozycji po urazie. Po drugim półroczu, gdy powoli łapał wiatr w żagle… już go w Polsce nie było. Przyszedł dojść do formy, nie pokazał zbyt wiele, swoje skasował, a gdy pojawiały się perspektywy, że może być z niego pożytek, odszedł.

Transferów, które budzą wątpliwości, jest znacznie więcej. Angelos Argyris przyszedł z czwartej ligi niemieckiej i po Koronie wrócił na ten poziom. Amir Halilić, który przyszedł z rezerw Wacker Nordhausen (rezerw Wacker Nordhausen!), po pożegnaniu się z Koroną, czyli dwa lata temu, znalazł inny sposób na życie niż piłka nożna.

SKUTECZNOŚĆ TRANSFEROWA

Polityka kadrowa wyglądała trochę tak, jakby Zając sprawdzał, jak daleko może się posunąć i jednocześnie uniknąć spadku. To już powoli zaczynało się wpisywać w tożsamość klubu – nie było sezonu, przed którym grono poważnych osób nie wieściłoby Koronie degradacji. „Złocisto-krwiści” stale przesuwali granicę – z roku na rok było coraz gorzej, z roku na rok udawało się przetrwać.

Czy to uśpiło czujność Krzysztofa Zająca? Bardzo możliwe. Prezes Korony sprawiał wrażenie człowieka żyjącego w przekonaniu, że może ściągnąć nawet i trzy wagony zagranicznego szrotu, a i tak jakoś to będzie. Bo zawsze jakoś to było. Bo przecież każdy wieszczy Koronie spadek i zawsze się myli. A Korona – to już dosłowny cytat z Zająca – „nie spadnie”.

Przeanalizujmy zatem wszystkie transfery Krzysztofa Zająca, który żył w przekonaniu, że sam ogarnie je lepiej niż dyrektor sportowy. Nigdy tej funkcji nie obsadził, bo – jak mówił – trudno znaleźć odpowiednią osobę.

Udane transfery (9): Zlatan Alomerović, Nika Kaczarawa, Elia Soriano, Matthias Hamrol, Goran Cvijanović, Adnan Kovacević, Ivan Marquez, Marek Kozioł, Petteri Forsell

Przyzwoite transfery (7): Michael Gardawski, Łukasz Kosakiewicz, Piotr Malarczyk, Grzegorz Szymusik, Mateusz Spychała, Themistoklis Tzimopoulos, Jacek Kiełb

Nieudane transfery (21): Akos Keckes, Ivan Jukić, Maciej Firlej, Vato Arveladze, Aleksandar Bjelica, Paweł Sokół, Felicio Brown Forbes, Maciej Górski, Oktawian Skrzecz, Michał Miśkiewicz, Ognjen Gnjatić, Daniel Dziwniel, Michal Papadopulos, Michał Żyro, Andres Lioi, D’Sean Theobalds, Rodrigo Zalazar, Nemanja Miletić, Milan Radin, Erik Pacinda, Zlatko Janjić

Totalny szrot (10): Oliver Petrak, Sanel Kapidzić, Shawn Barry, Fabian Burdenski, Angelos Argyris, Amir Halilić, Joonas Tamm, Luka Kukić, Uros Djuranović, Bojan Cecarić

A teraz procentowo.

  • Udane: 19%
  • Przyzwoite: 15%
  • Nieudane: 45%
  • Totalny szrot: 21%

Co piąty zawodnik trafiający do Korony okazał się więc nie tyle nieudanym transferem, co TOTALNYM SZROTEM. Większość ruchów zakończyła się fiaskiem. Oczywiście można dyskutować, czy uznać Radina za nieudany czy udany transfer (naszym zdaniem nieudany), czy Brown Forbes to dobry ruch (w Rakowie się obronił, w Koronie jednak słabiutko), czy pozyskanie takiego talentu jak Vato Arveladze traktować w kategorii porażki (potencjał niewątpliwie spory, ale okazał się totalnym leniem). Uznaliśmy, że za kryterium weźmiemy to, jak poradzili sobie w Kielcach.

No i cóż, jeśli chodzi o naprawdę udane ruchy, większość z nich (sześć na dziewięć) dokonało się w pierwszym oknie transferowym Krzysztofa Zająca, gdy jeszcze Burdenski angażował się w budowanie klubu. Później szatnię zdominowali przypadkowi obcokrajowcy, często nie tylko bez jakości, ale i bez odpowiedniego charakteru, a to z charakteru właśnie słynęła przez lata Korona. Oczywiście, byli wśród nich dobrzy lub nieźli piłkarze. Ale całościowo bilans wygląda, jak wygląda.

JAK ZAJĄC ROBI TRANSFERY?

Oczywiście, że Korona robiła transfery na łapu-capu. Sposób poruszania się Zająca na rynku transferowym dobrze opisuje śmieszno-straszna anegdota. W letnim oknie transferowym – widząc, że transfery piłkarzy z Półwyspu Iberyjskiego mają wysoką skuteczność i nie są drogie – dzwonił do menedżerów z uroczym pytaniem:

– Czy macie jakiegoś Hiszpana na atak?

Mógł zapytać o szybkich napastników do kontry, mógł o wysokich na ścianę, mógł o młodych, mógł o doświadczonych, mógł o ogranych zagranicą, mógł o znających polskie realia. Pytał o Hiszpanów. Po prostu. Hiszpan to Hiszpan. Pewnie dobry, jak będzie możliwość ściągnięcia, to zweryfikujemy na InStacie. Albo na Instagramie.

– Panie prezesie, jak pan weryfikuje piłkarzy?

– Sprawdzam ich na Instagramie.

Taka rozmowa odbyła się na klubowym korytarzu podczas początków pracy Zająca w Koronie. Inna, urocza ciekawostka – gdy podpisał umowę z Vato Arveladze, chwalił się, że podpisał syna słynnego Szoty. Owszem, obu panów łączą więzy krwi, ale z jedną różnicą – Szota to dla Vato wujek. Mimo to piłkarz mógł przeczytać na oficjalnej stronie internetowej, że ma nowego ojca.

Na zdjęciu pod artykułem widnieje trener, który po roku pojawił się w Kielcach wraz ze swoim kolegą po fachu z Gruzji. Obaj mieli pomagać Gino Lettieriemu. Doświadczenie? Mikheil Sajana mógł pochwalić się pracą w ASV Leineck (dziewiąta liga niemiecka) i TSV Thurnau (także dziewiąta liga). Vachtang Jagoraszwili pracował z kolei jako selekcjoner reprezentacji Gruzji U-15, asystent w U-17, prowadzenie drużyny U-16 Dinama Tbilisi. Warsztat? Jak słyszymy – kompletnie żaden. Nie mówili nie tylko po polsku, ale i po angielsku, więc nikt nie mógł wymienić z nimi uwag. Szybko zostali pogonieni. Istny kabaret, historia z cyklu „jak do tego doszło, nie wiem”.

Zając podpisywał z wieloma zawodnikami krótkoterminowe umowy. Każdego okna transferowego do Kielc przyjeżdżał i wyjeżdżał wagon zawodników. Nie wliczając w to młodzieży, umowy do 2022 roku mają w Kielcach tylko dwaj piłkarze – Michael Gardawski i D’Sean Theobalds, ściągnięty z szóstej ligi angielskiej. Niestety, głównie na takich transferach musiała bazować Korona zimą, wiecznie balować się nie da, źródełko musi prędzej czy później wyschnąć, zawodnicy zmagali się w tym sezonie z zaległościami. Prawa rynkowe są brutalne – nie masz długiej umowy, nie sprzedasz (albo sprzedasz o wiele taniej, bo piłkarz zaraz będzie wolny). Jak w takich okolicznościach budować stabilny klub? Na jakiej podstawie zakładać, że piłkarz przychodzi na lata, a nie do lata? Jak sprzedawać? Symptomatyczne jest też to, ilu piłkarzy pożegnało się z Koroną w trakcie sezonu. Lista jest długa – Daniel Dziwniel, Ivan Marquez, Nemanja Miletić, Vato Arveladze, Ivan Jukić, Erik Pacinda, Matej Pućko, Rodrigo Zalazar, Uros Djuranović.

Jeśli menedżer dobrze podszeptał, transfer się udał. Jednocześnie ciężko o wniosek, że ruchy Korony zawsze brały się z przypadku, bo Zając nad wyraz chętnie szukał podszeptów barczystego agenta obracającego się na niemiecko-bałkańskim rynku. To on odpowiada za większość transferów z Bałkanów. Zdarzali się z jego polecenia poważni piłkarze (Kovacević, Alomerović), ale na każdego Kovacevicia przypadało dwóch Kukiciów czy Jukiciów. Agent z Bałkanów miał mocną pozycję w klubie – pojawiał się w Kielcach na długie tygodnie, spał w najlepszym kieleckim hotelu, bywał na treningach, można było go spotkać na klubowym korytarzu. Generalnie – korzystał z życia.

TRUDNA SZTUKA NEGOCJACJI

Jeśli chodzi o transfery, największą nieumiejętnością Zająca jest prowadzenie negocjacji. Brakuje mu szacunku do piłkarzy. Od jednej z osób słyszymy: – To nie był równy gość. Jest fałszywy. Jedno mówił, a gdy przychodziło do podpisywania dokumentów, na umowach były inne rzeczy.

Przykłady? Najświeższy, z ostatnich dni. W obliczu nadchodzącego spadku wielu osobom w Kielcach puszczały nerwy, ale prawdopodobnie nikomu w taki sposób, jak Zającowi. Prezes Korony uznał, że trzeba podpisać z piłkarzami aneksy do kontraktów, by ci dograli sezon do końca. Gdy w jego gabinecie pojawił się Adnan Kovacević, Zając eksplodował. Zwymyślał piłkarza i kładł mu do głowy, że beznadziejnie wywiązuje się z roli kapitana. Po mocnej suszarce stwierdził coś w stylu: – No, teraz podpisz kontrakt.

I podsunął umowę pod nos. Piłkarz zagotował się, nie dał sobie wejść na głowę i wyszedł z gabinetu. Jakkolwiek spojrzeć – Zając poprosił go o przysługę, bo żadną tajemnicą jest, że Kovacević budzi zainteresowanie na poważniejszych rynkach niż polski i teoretycznie mógł od lipca związać się z nowym pracodawcą. Prezes Korony złapał za telefon i poinformował zaprzyjaźnionego dziennikarza o tym, że Kovacević nie chce podpisać aneksu do umowy.

Ten napisał post na Facebooku i… kibice, którzy nie mają o ostatnich miesiącach Kovacevicia najlepszego zdania, zaczęli mały lincz. Wróg został wskazany palcem, zły kapitan ma gdzieś losy klubu, podczas gdy rzeczywistość była zupełnie inna. Po kilku dniach obie strony schowały dumę do kieszeni i podpisały papiery. Ale teatrzyk, nikomu niepotrzebny, musiał się odbyć.

Ciekawe są też kulisy transferu Zlatana Alomerovicia do Lechii Gdańsk. To dobry bramkarz, w ogóle Zając ma oko (lub szczęście) do bramkarzy, bo podczas swojej kadencji ściągnął trzech niezłej klasy fachowców (Alomerović, Hamrol, Kozioł). Ten pierwszy podpisał z Koroną kontrakt 1+1. Po rozegraniu odpowiedniej liczby minut, jego umowa miała automatycznie się przedłużyć z odpowiednią podwyżką. W środku sezonu – a także pod koniec – szanse dostawali Hamrol i Gostomski, mimo że Zlatan spisywał się całkiem dobrze. Na koniec sezonu wyszło, że bramkarz nie rozegrał odpowiedniej liczby minut i opcja +1 nie weszła w życie.

Ale… Zając wciąż chciał kontrakt ze Zlatanem przedłużyć.

Lecz na zupełnie innych warunkach. Piłkarz usłyszał, że może w Koronie zostać, ale bez ustalonej wcześniej podwyżki. Widząc niepoważne traktowanie Zająca, spakował się i przyjął lepszą ofertę Lechii. Korona mogła mieć na kolejny rok dobrego bramkarza, ale wolała liczyć na to, że uda się przyoszczędzić. Jakież musiało być zaskoczenie, gdy okazało się, że solidny golkiper budzi jednak zainteresowanie innych klubów.

Ktoś powie – rozsądne zarządzanie i szukanie oszczędności. My powiemy – nieuczciwe zachowanie względem piłkarzy, z którymi wcześniej ustaliło się warunki. Styl prowadzenia przez Zająca negocjacji dobrze obrazuje też przypadek Kacpra Przybyłki, który swego czasu był bliski Korony. Po dogadaniu szczegółów piłkarz miał parafować umowę. Zanim do tego doszło, okazało się, że… warunki na papierze wyglądają zupełnie inaczej. Przybyłko raczej nie żałuje – trafił do MLS, w zeszłym sezonie sieknął 15 bramek.

Interesująco wyglądały też kulisy negocjacji z Jackiem Kiełbem. Piłkarz spędził w Kielcach ponad dekadę, a w momencie, gdy miał przedłużyć kontrakt, zaliczał całkiem udany sezon. Początkowo toczyły się rozmowy o długiej, trzyletniej umowie. Potem stanęło na dwóch latach. A gdy przyszło do finalizowania, zawodnik usłyszał, że klub oferuje mu jednak jeden rok kontraktu. Uznał, że to niepoważne traktowanie, więc spakował manatki i wyjechał z Kielc. Na kontrakt dla Kiełba nie było, ważne, że znalazły się środki dla Fabiana Burdenskiego, który zarabiał w Kielcach poważne pieniądze, także w momencie, gdy przez pół roku nie pojawił się w klubie.

TRUDNA SZTUKA POŻEGNAŃ 

Fakt, że Kiełb i Bartoszek wrócili do Korony świadczy oczywiście trochę o tym, że nie mieli innej opcji zaczepienia się w Ekstraklasie, ale też o tym, że potrafili przełknąć fakt współpracowania z Zającem w imię dobra klubu. Obaj zostali pożegnani w beznadziejny sposób. Pożegnania to kolejna ze specjalności Zająca. Choć – jakkolwiek spojrzeć – dobrze o nim świadczy, że potrafił przyznać się do błędu i ponownie zatrudnić Macieja Bartoszka. 

Styl pożegnań Zająca najlepiej oddają kulisy zwolnienia Pawła Jańczyka, który w Koronie pracował 13 lat i był jednym z najbardziej uznanych fachowców w kraju. Zdarzało mu się stopować ofensywne zapędy Zająca, który lubi podgrzewać atmosferę dziwnymi „oświadczeniami”. A że Zając nie lubi sprzeciwu, przy jednej z wojenek ucierpiał właśnie Jańczyk.

A tę rozpętał tym razem Gino Lettieri. Korona skąpiła na tłumacza, jego rolę pełnił David Pietrzyk, który wprawdzie miał polskie korzenie, ale w naszym języku mówił tak sobie. Podczas konferencji prasowej po meczu z Jagiellonią popełnił błąd, a biuro prasowe opublikowało wypowiedź Lettieriego z pomyłką „tłumacza”, którą przepisały inne media. W dziale prasowym nie była zatrudniona żadna osoba mówiąca po niemiecku, a że Gino musiał zostać udobruchany, robotę stracił Bogu ducha winny rzecznik prasowy.

Gdy po kilku tygodniach jego zastępca usłyszał polecenie napisania szkalującego oświadczenia w sprawie Jańczyka, samemu zwolnił się z pracy. Oświadczenie a wcześniej aferka zainspirowana w lokalnych mediach, będących tubą propagandową Zająca, ujrzały światło dzienne. Jest afera, są głowy, jest krytyka, więc trzeba przekonać ludzi, że to Zając ma rację. Pokracznie, w swoim stylu, ale trzeba.

Michał Siejak – gość, który jako pierwszy w Polsce rozkręcił telewizję klubową na dużą skalę – także odszedł z klubu w niezwykle chłodnej atmosferze. Gdy pracownicy zorientowali się, że filmy KoronaTV de facto nie należą do KoronaTV, Siejak dostał do podpisania umowę, na której nagle, bez wcześniejszego ustalenia, ma zgodzić się na przeniesienie praw autorskich. Po przepychankach i nowych aneksach, po kolejnym zapoznawaniu się z wcześniej nieustalanymi zapisami, pożegnał się z klubem, który później odmówił mu nawet akredytacji na mecze. I wydał szkalujące oświadczenie.

Wojenki z mediami to specjalność Zająca. Nie ma w Polsce prezesa klubu, który byłby bardziej zamknięty na dziennikarzy. Potrafi obrazić się na redakcję za to, że napisała „Korona przegrała mecz”, a nie „drużyna X wygrała”.

PŁACONE DO KOŃCA KONTRAKTU, TRENUJ DO KOŃCA

W zasadzie ciężko dziś znaleźć zasłużoną osobę, która pożegnała się z Koroną w normalnej atmosferze. Dobitny przykład – Bartosz Rymaniak, kapitan, o zerwaniu rozmów kontraktowych dowiedział się od dziennikarzy. Zdarzali się piłkarze, którzy trafiali na listę transferową, o czym uświadamiała ich dopiero wizyta na oficjalnej stronie klubu.

Gdy piłkarz nie chciał przedłużyć kontraktu z Koroną lub zrzec się należnej im kwoty za czerwiec (w którym liga z reguły nie gra, lecz papier obowiązuje), spotykał się z gniewem prezesa. Ten miał prostą logikę – skoro umowa obowiązuje do 30 czerwca, należy wykonywać obowiązki do 30 czerwca. Piłkarze zwiedzali w tym czasie okoliczne lasy, oczywiście nie na spacerach, a podczas intensywnych treningów biegowych. Po sezonie 17/18 grupę kokosowiczów stanowili Cvijanović, Dejmek, Kiełb i Kapidzić, w kolejnym sezonie Rymaniak, Malarczyk (wychowanek!), Kallaste i Górski. Wszyscy dostali zakaz zbliżania się do szatni pierwszego zespołu. Klub podczas tych treningów nie zapewniał wody ani nawet prania.

Argument lasu był niejednokrotnie podejmowany przez Zająca. Na przykład Miguel Palanca, z którym chciano rozwiązać kontrakt na niekorzystnych dla piłkarza warunkach (zrzeknięcie się tego, co mu się należy), usłyszał, że jeśli nie zgodzi się na warunki prezesa, czeka go sezon spędzony w lesie. Na treningach zaczynających się wtedy, gdy reszta drużyny przewraca się na drugi bok.

Zając spalił za sobą wiele mostów. Odchodzących piłkarzy traktował jak intruzów, którzy ośmielili się poszukać sobie innego pracodawcy. Jednemu z zawodników z przedzającowego zaciągu po rozwiązaniu umowy mocno się ulało. Wychodząc z klubu, po pożegnaniu się z pracownikami, trafił na stojących na korytarzu Marka Paprockiego i Zająca.

– Dziękuję, panie prezesie, był pan bardzo w porządku – rzucił do Paprockiego, ściskając jego dłoń i strzelając pożegnalnego misia.

Potem spojrzał na Zająca: – A ty???

I tym momencie wygłosił wiązankę, której… chyba nie warto przytaczać. Parafrazując rapowy bon-mot – przewidział, ile Zając w oczach osób będących przy klubie będzie wart. Może nie najlepiej świadczy to o odchodzącym piłkarzu, ale pokazuje też, jaki stosunek do Zająca mają zawodnicy. I to przez całą jego kadencję w Koronie. Gdy po restarcie ligi – oczywiście poprzedzonym podpisywaniem aneksów na zasadzie „obniżka o 50% albo żegnam” – Korona jechała na wyjazd do Płocka, prezes klubu przyjął u siebie delegację piłkarzy, która poprosiła, by… on sam na ten wyjazd się nie wybierał.

KULISY MARKETINGU

Zając lubi szczycić się tym, że poprawił w Koronie marketing. I fakt faktem – jednym z plusów jego kadencji jest ściągnięcie do klubu Suzuki, a więc całkiem poważnego partnera strategicznego. Choć przypisywanie sobie tego osiągnięcia jest… dyskusyjne. Ale o tym za chwilę. Wsparcie dużego koncernu motoryzacyjnego nie sprawiło – wbrew zapowiedziom – że kielecki klub stał się krainą mlekiem i miodem płynącą. Trochę grosza do klubowej kasy wpadło, ale sytuacja finansowa Korony systematycznie szła w dół.

Sponsorzy klubu dokładnie zapamiętali jedno ze spotkań zapoznawczych z Zającem, które odbyło się w zamkniętym gronie. Zamiast kurtuazyjnej rozmowy, drobni, lokalni przedsiębiorcy usłyszeli oschłym, pogardliwym tonem, że za mało angażują się w klub. Kilku z nich wyszło z sali. Zamiast docenienia i zbudowania relacji dowiedzieli się od nowego prezesa, że są zbyt skąpi na Koronę.

Do ratowania wizerunku Zając zatrudnił Dominika Niehoffa. Klucz był mniej więcej taki, jak przy posadzie samego Zająca – po prostu zaoferował fuchę swojemu koledze, którego przedstawiano jako człowieka światowego, specjalistę dbającego o wizerunek tureckich hoteli. Zarabiał ogromne jak na tę posadę pieniądze – poza sporą comiesięczną gażą dostawał procent od każdej firmy, którą przyprowadzi. Apanaże robiły wrażenie, efekty pracy niekoniecznie.

W zasadzie przez kilka miesięcy nie zrobił nic poza ściągnięciem do klubu Suzuki. Choć znacznie precyzyjniejsze byłoby określenie – poza podpisaniem umowy z Suzuki, bo azjatycki koncern wypytywał o możliwość współpracy z Koroną jeszcze przed erą Zająca, lecz ze względu na obowiązujące umowy z innymi firmami motoryzacyjnymi było to niemożliwe. Po kolejnym zapytaniu – gdy Niehoff zauważył na horyzoncie procent od transakcji – rozwiązano umowy z dotychczasowymi partnerami i związano się z Suzuki. A i Zającowi nowy partner był na rękę – wizerunkowo dobrze to wygląda, że Koroną interesują się nowi sponsorzy. Zwłaszcza, gdy to uznana, światowa marka, a nie ogólnopolska sieć supermarketów.

Niehoff stracił pracę tuż po tym, gdy wyszło na jaw, że wynosi z klubu informacje. Jak na dobrego marketingowca przystało – pochwalił się szczegółami współpracy z Suzuki na jednym z lokalnych portali. Co zarobił, co w Kielcach pobalował, to jego. Jakiś czas później wysłał swoje CV do jednego z klubów Ekstraklasy. Jak słyszymy – nie dość, że oczekiwał chorych pieniędzy, to jeszcze nadesłane referencje wyglądały… dziwnie. Skończyło się tak, że został wyśmiany.

A marketing systematycznie leci na łeb, na szyję. W Kielcach jest najgorsza frekwencja od lat. Klub, który budził sympatię w całej Polsce, dziś budzi raczej obojętność.

ZARZĄDZANIE SUKCESEM CLJ-KI

Z jednej strony wygranie CLJ-tki z szesnastoma punktami przewagi to duża sprawa, z drugiej ciężko stwierdzić, że Korona osiąga sukces w szkoleniu młodzieży. Wystarczy sobie odpowiedzieć na pytanie, ilu zawodników z mistrzowskiej drużyny przebiło się po roku do składu pierwszej drużyny. Na dłużej – żaden. Paru zdolnych chłopaków łapało pojedyncze minuty, realna szansa dla nich przychodzi dopiero teraz, gdy klub pożegnał się z kilkoma szrotowymi zawodnikami i nie ma kim grać.

Oczywiście, to przytyk głównie do trenerów Korony, za to Zającowi do dziś wypominana jest sprawa Marka Mierzwy – trenera, który zdobył z CLJ-ką mistrzostwo i przypłacił za nie odejściem z klubu.

Pensja Mierzwy składała się z dwóch składowych – jedną pobierał bezpośrednio od Korony, drugą z Miejskiego Szkolnego Ośrodka Sportowego. Był to układ dobry dla wszystkich stron. Aż do momentu, gdy po historycznym sezonie Korony Mierzwa nie otrzymał z miasta zapewnienia, że jego kontrakt będzie przedłużony. Klub, owszem, zagwarantował delikatną podwyżkę, ale finalnie trener mógłby zarabiać jeszcze mniej niż dotychczas. A mówimy o pensji na poziomie 3,5 tysiąca złotych. 

Mierzwa uznał, że nie zamierza godzić się na obniżkę zarobków po mistrzostwie Polski. Klub nie zamierzał dołożyć z własnej kasy, by zatrzymać fachowca u siebie. Rozbiło się o 1/10 kosztów, jakie generuje w skali miesiąca przypadkowy zawodnik z Bałkanów.

Gdy przed meczem Młodzieżowej Ligi Mistrzów z Realem Saragossa młodzi piłkarze poprosili o dodatkowe bilety dla swoich rodzin i znajomych, usłyszeli w klubie, że dostaną po pięć, o ile za każdy z nich zapłacą pięć złotych.

Dodajmy, że stadion świecił pustkami.

ZAJĄC NA SALONACH

Zając nie budzi szczególnej sympatii wśród prezesów innych klubów. Na imprezach Ekstraklasy raczej nie kwapi się do nawiązywania relacji, na czym jako człowiekowi z zewnątrz powinno mu zależeć. Przedstawiciele innych klubów nie chcą sobie psuć z nim stosunków, ale mają go raczej za ciekawostkę. Pocieszną, ale ciekawostkę. Gdy Zając przemawia, prawie zawsze wypada fatalnie. Choć gdy zjawił się na Radzie Miasta prosząc o dokapitalizowanie klubu z miejskich środków, można było usłyszeć, że wypadł zadziwiająco dobrze. Sympatii wśród klubów nie wzbudził raczej chęcią wszczęcia przed procesem licencyjnym buntu, mającego na celu spuścić Raków Częstochowa do pierwszej ligi. A już sporą złość niektórych wywołał tym, że będąc w Radzie Nadzorczej Ekstraklasy głosował zgodnie z tym, co podszeptał mu Lech czy Legia, zupełnie zapominając o interesie małych klubów. 

Podczas jednego ze spotkań Zając dostał pytanie o to, ile zarabia się w Koronie Kielce. Odpowiedział z dumą:

– No, rezerwowi to tak 12, 14…

– To całkiem rozsądnie – usłyszał nie otrzymując „należytego” respektu, po czym odpowiedział z podniesionym czołem.

– Euro.

Pierś wypiął, ale oklasków się nie doczekał.

***

Dostajemy obraz postaci nieco komicznej, ale dziś w Kielcach nikomu do śmiechu nie jest. Kibice są zgodni – Zając musi odejść. Zając z kolei zdaje się chcieć pozostać na stołku do samego końca. Jego lub Korony.

Czy to najgorszy prezes w Ekstraklasie w ostatnich latach? Bardzo możliwe.

Czy to główny odpowiedzialny za spadek Korony? Jak najbardziej.

To prezes, który dzieli i rządzi. Choć to wyrażenie bywa często używane w złym kontekście, do Krzysztofa Zająca pasuje idealnie.

Prezes, który rządzi i dzieli.

JAKUB BIAŁEK

Fot. newspix.pl / FotoPyK

***

AKTUALIZACJA

Właściciel Korony w dzisiejszym oświadczeniu napisał…: Chciałbym podziękować Zarządowi, przede wszystkim panu Krzysztofowi Zającowi i całemu zespołowi, za zaangażowanie, mimo tego trudnego czasu. Wyraźnie oświadczam, że mamy do wszystkich pełne zaufanie.

A więc Korona będzie odradzała się z Krzysztofem Zającem u steru. Gdzie to ją doprowadzi? Oceńcie sami.

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

LIVE: Czy to jest ten dzień? Pogoń walczy o pierwszą wyjazdową wygraną

Bartosz Lodko
0
LIVE: Czy to jest ten dzień? Pogoń walczy o pierwszą wyjazdową wygraną
Ekstraklasa

Media: Transferowy niewypał na dniach ma odejść ze Śląska Wrocław

Bartosz Lodko
5
Media: Transferowy niewypał na dniach ma odejść ze Śląska Wrocław

Weszło

Ekstraklasa

Chciała go Legia, on wreszcie błyszczy w Lechu. „Może grać w reprezentacji Portugalii”

Jakub Radomski
22
Chciała go Legia, on wreszcie błyszczy w Lechu. „Może grać w reprezentacji Portugalii”
Piłka nożna

Rząd chce kobiet w zarządzie PZPN, PZPN się śmieje. Nitras, Kulesza i wolta klubów

Szymon Janczyk
104
Rząd chce kobiet w zarządzie PZPN, PZPN się śmieje. Nitras, Kulesza i wolta klubów

Komentarze

69 komentarzy

Loading...