Górnik Zabrze przed własną publicznością jest naprawdę trudny do pokonania. Tym cenniejsze są trzy punkty, które Wisła Kraków dzisiaj z Zabrza wywozi. Trzy punkty gwarantujące utrzymanie? Jest to wielce prawdopodobne, a niemalże pewne. Gdyby nie nieskuteczność gospodarzy w pierwszej połowie, pewnie emocje wokół “walki o spadek” utrzymałyby się trochę dłużej, ale “Biała Gwiazda” najpierw przetrwała nawałnicę ataków, a potem sama wyprowadziła decydujący cios. W takiej sytuacji nawet uraz Kuby Błaszczykowskiego musi powodować u kibiców Wisły mniejsze zmartwienie niż zwykle.
Dominacja Górnika
Pierwsza połowa nie zapowiadała, że “Biała Gwiazda” dzisiaj w Zabrzu zapunktuje. Wręcz przeciwnie – wszystko wskazywało na to, że goście zbiorą solidne lanie. Górnik trochę zaskoczył, bo nie pozwolił Wiśle na rozgrywanie piłki i nie nastawił się na dynamiczne kontrataki. Podopieczni Marcina Brosza narzucili własne warunki gry, siedli na przyjezdnych wysokim pressingiem i kompletnie zdominowali przebieg spotkania. Przede wszystkim mogła się podobać postawa skrzydeł Górnika. Z lewej strony dominował Erik Janża, z prawej bardzo odważnie radził sobie duet Erik Jirka – Stavros Vasilantonopoulos. Brakowało tylko gola, na którego gospodarze zdecydowanie zasługiwali. Mieli mecz pod prawie pełną kontrolą, kreowali sobie groźne sytuacje. Czy to z gry, czy to po stałych fragmentach.
Przeczytaj również:
Erik Janża: “Najlepsi lewi obrońcy w lidze? Mladenović, Karbownik i ja!”
Piszemy o prawie pełnej kontroli, bo jednak kilka razy Wisła pokusiła się o szybki wypad na połowę rywala i robiło się niebezpiecznie. Górnik tak wysoko ustawiał linię obrony, że zawodnicy Artura Skowronka przy odrobinie szczęścia potrzebowali zaledwie dwóch-trzech podań, by znaleźć się w bardzo obiecującej sytuacji.
No ale wiślacy kompletnie nie potrafili tych kontrataków wykorzystać.
Mało tego – po jednym z nich stracili Kubę Błaszczykowskiego. Cała akcja miała dość kuriozalny przebieg, ponieważ zainicjował ją niechlujny strzał Daniela Ściślaka. Było to uderzenie z gatunku tych chaotycznych kopnięć na alibi po stałym fragmencie gry, które wcale nie mają trafić do bramki, tylko zagwarantować obrońcom kilkadziesiąt sekund na powrót do strefy obronnej i odbudowanie formacji. Sęk w tym, że Ściślak kopnął tak beznadziejnie, że ustrzelił plecy przeciwnika i w ten sposób zainicjował kontratak Wiślaków. Jednak Błaszczykowski, który ruszył w kierunku bramki rywala, przegrał pojedynek biegowy z obrońcą, a upadając nabawił się urazu i opuścił boisko.
Na murawie pojawił się Rafał Boguski. Delikatnie rzecz ujmując, nie potraktowaliśmy tego jako zapowiedzi lepszej gry “Białej Gwiazdy”. I wychodzi na to, że mocno nie doceniliśmy dzisiaj weterana.
Mecz dwóch połówek
Po przerwie obejrzeliśmy zupełnie inne spotkanie. W sumie już końcówka pierwszej połowy zwiastowała tę zmianę. Zabrzanie zauważalnie spuchli, zaczęli głupio tracić piłki i przegrywać pojedynki. Jednym z głównych atutów podopiecznych Marcina Brosza po pandemicznej przerwie było wybieganie. Imponujące statystyki biegowe piłkarzy Górnika analizowaliśmy zresztą szeroko w osobnym artykule. Ale w tym meczu paliwa gospodarzom zauważalnie zabrakło. Tymczasem Wisła do przerwy zdołała utrzymać czysta konto, a po wyjściu na drugą połowę kompletnie zdominowała coraz ciężej oddychających zabrzan.
Na efekt bramkowy trzeba było czekać zaledwie dwie minuty. Świetna, szybka kombinacja piłkarzy “Białej Gwiazdy” w środku pola zakończyła się golem Alona Turgemana, który nie mógł nie wykorzystać ciasteczka, jakie posłał mu świetnie dziś dysponowany Boguski.
Turgeman przed przerwą więcej zepsuł niż wykreował – zawalił co najmniej dwie bardzo obiecujące kontry, do tego spartolił jedną, jedyną okazję strzelecką, jaką Wisła sobie w pierwszej połowie wykreowała. Ale w drugiej odsłonie gry zachował się jak przystało na klasowego napastnika. To znaczy – puścił w niepamięć niepowodzenia i w decydującej sytuacji zachował zimną krew. Pokazał zresztą w paru sytuacjach, że ma ruchy i nawyki na miarę naprawdę porządnej dziewiątki. Wielce prawdopodobne, że zdobył dziś gola na wagę utrzymania “Białej Gwiazdy” w Ekstraklasie. Bo wynik się już nie zmienił. Górnik zresztą nie bardzo miał pomysł, jak odrobić straty. O ile przed przerwą ekipa Brosza atakowała z olbrzymim rozmachem, tak później nic się zabrzanom nie kleiło w ofensywie.
Klasyczny mecz dwóch połówek, świadczą o tym statystyki strzeleckie.
Pierwsza połowa:
- 12 strzałów Górnika Zabrze / 1 strzał Wisły Kraków
- 2 strzały celne / 1 strzał celny
Druga połowa:
- 4 strzały Górnika Zabrze / 9 strzałów Wisły Kraków
- 0 strzałów celnych / 2 strzały celne
Zdecydowanie rozczarowała dzisiaj najważniejsza strzelba w zabrzańskim arsenale, czyli Igor Angulo. Marny był z niego pożytek w konstruowaniu akcji, a wykończenie Hiszpana tym bardziej szwankowało. W ogóle Angulo miał zaskakujące jak na siebie kłopoty z dochodzeniem do klarownych sytuacji strzeleckich. Tu zresztą wypada pochwalić defensywę Wisły. Fakt, przed przerwą krakowianie mieli sporo trudniejszych momentów, no ale przetrwali je dość dzielnie, a już w drugiej odsłonie stłamsili gospodarzy. Taki Lukas Klemenz na prawej stronie defensywy miał kilka naprawdę kozackich interwencji.
Znamy spadkowiczów?
Osiem punktów przewagi nad Arką Gdynia ma obecnie Wisła Kraków. To jest już naprawdę okazała zaliczka, biorąc pod uwagę, że do zakończenia rozgrywek pozostały ledwie cztery spotkania. Jasne – patrząc na czystą teorię i matematykę, nie wszystko jest jeszcze wyjaśnione. Ale nam się wydaje, że na ostatniej prostej sezonu będziemy się już ekscytować wyłącznie walką o miejsca gwarantujące występ w eliminacjach do europejskich pucharów. Mistrza i spadkowiczów chyba już poznaliśmy.