To jest prawdziwy Święty Graal w środowisku piłkarskim. Wielu trenerów uważa, że tak się nie da. Że tak nie można. Wygrać na stojąco. Przy minimalnym nakładzie sił. Bez szczególnego zaangażowania, bez większego biegania, bez ceregieli takich jak poruszanie się po boisku sprintem, chociaż przez kilkanaście minut. A jednak, Stal Mielec dzisiaj udowodniła, że to jest naprawdę możliwe. Wystarczy trochę szczęścia na początku, trochę niefrasobliwości u rywala i proszę: Radomiak ograny 2:0 w trybie “na bułgarskiego napastnika” – konkretnie Stojanowa.
Gdyby tylko mielczanie mieli ochotę, powinni gości po prostu stłamsić. Ile tam było stuprocentowych okazji? Domański na bank, może nawet dwa razy, Nowak tak samo. Dobrze wychodził Getinger, doskonałą sytuację zmarnował też Mak. Można wymieniać po kolei, bo Stal właściwie w obu połówkach miała rywala na deskach. Zamiast zadać nokautujący cios, mielczanie po prostu czekali na to, aż sędziowie ogłoszą ich zwycięstwo na punkty. Nie ukrywamy, trochę nas to irytowało – serie podań w polu karnym rywala, jakby czekając, aż wszyscy obrońcy zdążą powrócić do siebie. Te niecelne uderzenia, czasem niepotrzebne dryblingi, gdy już wypadało finalizować akcję. Ale przede wszystkim lenistwo.
A układało się tutaj na popis siły, tak pożądany u kandydatów do wejścia w szereg ekstraklasowców.
Jasne, pierwsza dogodna okazja to strzał Mikity w słupek, w drugiej minucie. Ale już cztery minuty później to Stal cieszyła się z gola, zresztą strzelonego w trochę kontrowersyjny sposób. Centra na głowę Bodziocha oczywiście prima sort, ale mamy wrażenie, że piłkarz jednak faulował przy strzale, opierając się na jednym z obrońców z Radomia. Inna sprawa, że Stal jeszcze przed upływem 30. minuty gry powinna podwyższyć prowadzenie, ale Żyro przegrał pojedynek z Misztą.
I wtedy nadeszła akcja, która przesądziła o tym, jak wyglądała kolejna godzina grania. Kompletne nieporozumienie właściwie całej linii defensywnej Radomiaka, Karwot, Cichocki, Miszta, każdy tutaj dołożył trochę od siebie. Podanie na konia, potem nieporozumienie stopera z bramkarzem i smutny dla Radomia efekt. Nowak wyszedł sam na sam, Miszta w nierozsądny sposób go sfaulował. Sam poszkodowany wykorzystał jedenastkę.
Po pół godziny Radomiak przegrywał 0:2, miał jednego piłkarza mniej, a w bramce Kryczkę zamiast Miszty.
Wydawało się, że kolejne gole to kwestia czasu i to duży zarzut wobec Stali, że ostatecznie wykorzystany karny Nowaka to ostatnia bramka w meczu. Ale brak skuteczności i konsekwencji gospodarzy dałoby się przeżyć, nie oni pierwsi, nie oni ostatni. Gorzej, że po przerwie Radomiak przejął inicjatywę. Mimo gry w dziesiątkę, w dodatku w gościnie, to właśnie podopieczni Dariusza Banasika prowadzili grę. Naturalnie nadziewali się na kontry, co mogło zakończyć się wysoką porażką. Ale czego tu właściwie bronić? Niezłe okazje mieli dwie, zwłaszcza ta Michalskiego zasługiwała na zwieńczenie bramką, ale i tak trzeba oddać: po przerwie pokazali się z dobrej strony.
Dotyczy to gry do przodu. Trzeba bowiem pamiętać, że okazje Nowaka czy Maka to prostu fatalne błędy obrony, która traciła piłkę 30 metrów od własnej bramki. Stal okazała dziś litość. Po ewentualnym awansie takiej litości już nikt nie okaże, najświeższy przykład to ŁKS Łódź, wcześniejszy Zagłębie Sosnowiec.
Aha, Stal liderem z 54 punktami, tylko jakiś wielopoziomowy kataklizm mógłby ich pozbawić miejsca na podium. Nad czwartym Radomiakiem przewaga to już 7 punktów, nad GKS-em Tychy piętnaście, co oznacza, że baraże są już właściwie pewne. Powoli chyba możemy witać mielczan w elicie.
Stal Mielec – Radomiak Radom 2:0 (2:0)
Bodzioch 6′, Nowak 34′
Fot. Newspix