Reklama

Korona Kielce – królowa honorowych porażek

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

26 czerwca 2020, 12:16 • 8 min czytania 6 komentarzy

Oczywiście, że Korona ma mnóstwo zakulisowych problemów. To jasne, że Krzysztof Zając trafi do panteonu najgorszych prezesów. Oczywiście, że czasem skład kielczan wyglądał jakby nie miał licencji w Pro Evolution Soccer. Oczywiście, że jej spadek, biorąc wszystko pod uwagę, do zaskoczeń liczony być nie może. Ale przyglądamy się uważnie wiosennym meczom Korony i wychodzi też na to, że Korona jest drużyną marnowanych, czysto boiskowych szans. Królową honorowych porażek.

Korona Kielce – królowa honorowych porażek

Przypomnijmy tabelę po jesieni, którą Korona kończyła wygrywając z Cracovią (4 miejsce przed meczem z kielczanami) i Pogonią (2 miejsce).

Źródło: 90minut

Wiadomo, że ciepło wiadomo gdzie. Ale na pewno nie tragicznie. Uwikłani w walkę o spadek i tyle. Średnia punktów? O włos powyżej jednego na mecz. Od tamtej pory?

Reklama

Obecnie jest tak:

Źródło: 90minut.pl

8 lutego. Górnik Zabrze – 0:0 (d)

W strzałach 14-9 na rzecz Górnika, który był zespołem lepszym, bo ogółem Górnik to jeden z wygranych wiosny. Okazji było co nie miara, sam Igor Angulo powinien spokojnie wrzucić ze dwa gole. Tak naprawdę Korona mogła odmrozić się z zimowej przerwy z bagażem goli.

Z drugiej strony, Korona nie stała czekając na wyrok. To był mecz cudów: Milan Radin zagrał znakomicie. Nawet Cecarić był przydatny, a Pacinda mógł zaliczyć bramkę kolejki. Korona podjęła walkę, coś pokazała, choć remis powinna brać z pocałowaniem ręki.

Reklama
16 lutego. Jagiellonia Białystok – 0:0 (w)

W strzałach 30-7 dla Jagiellonii, ale to był bardzo specyficzny mecz. W praktyce Jaga kopała się po czole. Strzały głównie dla statystyków, realne zagrożenie może raz, może dwa. Białostoccy kibice mieli prawo być wybitnie rozczarowani nie remisem, ale tym jak Jaga zagrała.

Korona przyjechała po remis. Chciała zneutralizować białostoczan. Dopięła swego. Co więcej, w samej końcówce powinna sięgnąć po pełną pulę, ale trochę zasłonięty przez Wdowika Pućko nie zgrał się z dograniem Cebuli. Korona tym samym miała czwarte kolejne czyste konto.

23 lutego. Wisła Kraków – 0:2 (w)

W strzałach 20 do 15 dla Korony, która wypadła w tym meczu naprawdę nieźle. Być może to był przemyślany plan, by zaprosić Koronę do tanga, dać jej się wyszumieć, pograć, ale kielczanie mieli w tym meczu sporo do powiedzenia. Akcja toczyła się głównie na połowie Wisły, ale to ona strzelała bramki. Tuż po meczu pisaliśmy:

“Kibice Korony nie powinni jednak zwieszać głowy, bo ich przedstawiciele – mimo wyniku – zagrali całkiem porządnie i na pewno w tym momencie nie są najgorzej grającym zespołem ligi”.

Ten mecz, gdyby Korona miała lepszą skuteczność – albo przynajmniej napastnika z prawdziwego zdarzenia, a nie Cecaricia – mógł się potoczyć zupełnie inaczej. Takie spotkania będą firmowym daniem Korony Kielce wiosną 2020 roku.

1 marca. Lechia Gdańsk – 1:2 (d)

W strzałach 29 do 13 dla Korony. Typowa Lechia ostatnio, typowy Kuciak – strzałów na bramkę Lechii co nie miara i jeszcze trochę, a jednak Dusan daje radę.

Lechia kolejkę wcześniej pojechała na Lecha, który oddał 40 strzałów na jej bramkę, tu było podobnie – sam Forsell, przy odrobinie szczęścia, mógł zejść z hat-trickiem. Dwukrotnie trafił obramowanie bramki. A przecież nie samym Forsellem Korona żyła.

Mecz został przegrany w samej końcówce – 89. minuta, bramka Gajosa. Wydawało się, że to Korona szuka decydującego trafienia, a tutaj taki cios.

Po meczu pisaliśmy:

“Korona prawdopodobnie rozegrała najlepszy w tym sezonie mecz pod kątem ofensywy i nie ma z tego nawet remisu. Można mówić, że jeśli pójdzie tym tropem, wkrótce wyniki też przyjdą, tyle że to już nie pierwsze spotkanie, gdy na kielczan nawet nieźle się patrzyło, ale końcowy rezultat się nie zgadzał”.

Prorocze słowa.

4 marca. Śląsk Wrocław – 1:2 (w)

Wrocław to jeden z najtrudniejszych terenów w Ekstraklasie. Korona nie pojechała jednak jak na ścięcie. Mecz do najlepszych nie należał, bywał statyczny, bez szaleństw, ale też był to mecz z podziałem: w jednej połowie lepszy Śląsk, w drugiej lepsza Korona.

Pachniało remisem, względnie bardziej nawet bramką kielczan, gdy w 84. minucie Exposito dał Śląskowi zwycięstwo. Kolejny raz więc punkty wypuszczone w końcówce. Po meczu pisaliśmy:

“O Koronie można kolejny raz powiedzieć, że nie położyła się na boisku, powalczyła, dała z tej piłkarskiej wątroby, a i futbolu trochę w jej wykonaniu także było. Tylko co w taki sposób można osiągnąć? Honorowy, ale spadek”.

9 marca. ŁKS Łódź – 1:0 (d)

Wygrany mecz za sześć punktów, z nożem na gardle, już pod Bartoszkiem. Zwolnienie Smyły dość powszechnie zostało uznane za mało sprawiedliwe dla trenera, bo szył z takiego sobie materiału całkiem nieźle, a już za wykończenie akcji naprawdę nie odpowiada. Niemniej jeśli ktoś miał go zastąpić, i miało to mieć odrobinę sensu, to właśnie Bartoszek.

Korona wygrała, może bez ostrzeliwania rywala, ale zdając test ostatniej szansy. Mecz tak czy inaczej zdominowały kwestie pozasportowe: był to ostatni ligowy mecz przed przerwą wywołaną pandemią.

31 maja. Wisła Płock – 4:1 (w)

Korona, wracając po pandemii, zrobiła piorunujące wrażenie. Tak, Wisła wyszła na prowadzenie, ale tylko dzięki kuriozalnemu błędowi Kovacevicia, który jedynie z sobie znanej przyczyny przepuścił piłkę, której przepuścić nie miał prawa.

To jednak było na tyle jeśli chodzi o płocczan. Potem Korona wyglądała o klasę lepiej. Jasne, był to mecz błędów, choćby Uryga spróbował efektownie strzelić na własną bramkę – ale tego należało się spodziewać po takiej przerwie. Rozliczając piłkarskie elementy, Korona zdecydowanie zasłużyła na wygraną.

Po meczu pisaliśmy:

“Trzeba oddać gościom z Kielc, że pokazali charakter i wolę walki. Maciej Bartoszek potrafi swoje drużyny odpowiednio nastawić mentalnie. Korona z jesieni po golu przeciwnika spuściłaby głowy i rozbijała je o mur niemocy. Korona Bartoszka jeszcze bardziej się wkurzyła. A że trochę jakości miała, wkurzenie przekuło się na konkrety. Forsell z golem, asystą i dużym udziałem przy kolejnej bramce wyrósł na postać numer jeden, ale tak naprawdę wszyscy jego koledzy wypadli co najmniej nieźle”.

Korona w tym momencie traciła raptem dwa punkty do Wisły Kraków.

5 czerwca. Piast Gliwice – 1:2 (d)

Może i Korona dwukrotnie w tym sezonie wygrała mecze, kiedy jeszcze w pierwszej połowie traciła piłkarza – patrz Zalazar z Cracovią, patrz Gnjatić z Pogonią. Ale najwyraźniej nic trzy razy się nie zdarza. Z Piastem wygrała logika.

Tym razem prowadzącej po golu Forsella Koronie skrzydła podcięła czerwona kartka Żubrowskiego. Dwie żółte kartki już do 27. minuty – duża sztuka. Kielczanie się bronili, ale w drugiej połowie dwukrotnie skapitulowali.

Znowu łatwo ułożyć do meczu narrację:

Co by było gdyby?

Jak można było w taj frajerski sposób narobić sobie kłopotów?

9 czerwca. Zagłębie Lubin – 1:1 (w)

W ofensywie szarpali Kiełb, Forsell, Cebula. Dobrze grał Kovacević, odkuwał się Żubrowski. Korona wyszła w tym meczu na prowadzenie.

Co więcej, w drugiej połowie mieliśmy sytuację, w której wychodzący sam na sam Lioi został od tyłu sfaulowany przez Guldana. Jasne, Guldan nie był w tej sytuacji ostatnim obrońcą, ale raczej – by tak rzec – z przyczyn geometrycznych. Arbiter pokazał tylko żółtą kartkę, Guldan mógł wylecieć.

Im dalej w las, tym Zagłębie częściej dochodziło do głosu, ale Korona cały czas się odgryzała. W końcu przyszedł karny dla Zagłębia w 78. minucie.

Po meczu pisaliśmy:

Dziś kielczanie po raz kolejny mogli się podobać. W ogóle nie przestraszyli się ofensywy lubinian. Co więcej – od samego początku odważnie atakowali, podchodzili wysoko, wykonywali mrówczą pracę w defensywie i starali się przenosić ciężar gry”.

Znowu mecz, którego Korona nie musi się wstydzić. Znowu mecz, który w innych okolicznościach – remis w Lubinie – mógłby zostać odnotowany jako dobry. A tak na pierwszy plan wychodziły stracone punkty.

14 czerwca. Lech Poznań – 0:3 (d)

Już nie przeciągajmy struny. Tak, do przerwy może i był to bezbramkowy remis ze wskazaniem na gospodarzy, ale potem Lech włączył piąty bieg. Wygrał lepszy i tyle.

19 czerwca. Górnik Zabrze – 2:3 (w)

Tu również wygrał zespół lepszy. Górnik stworzył sobie więcej okazji, Górnik miał większą kulturę gry, Górnik miał więcej sytuacji. Wynik nie jest żadną krzywdą kielczan.

Natomiast nie można zapomnieć o przebiegu meczu. Tym razem kroiło się, że być może, będąc zespołem słabszym, ale efektywniejszym, Korona zgarnie nawet pełną pulę.

Forsell z wolnego tuż po czerwonych kartkach Manneha i Cebuli, 1:1. Dwadzieścia minut później stały fragment, Szymusik, Korona prowadzi. A jednak finalnie, choć do końca meczu nie było daleko, kielczanie wyjechali bez choćby jednego punktu. Gole stracone w 86. i 90. minucie – szczególnie ten pierwszy był festiwalem kieleckich błędów.

23 czerwca. Raków Częstochowa – 0:1 (d)

17 do sześciu na rzecz Korony w strzałach. Okazje tak jednych, jak drugich, ale można sobie wyobrazić, że to Korona jednak urwałaby punkty. Ale jest klasycznie – po walce, ale finalnie na zero z przodu, a z tyłu coś wpadło.

***

Spadek Korony nie będzie spadkiem takim jak ŁKS-u, gdzie rywale biją i patrzą, czy równo puchnie, a łodzianie są fundacją spełniania marzeń. Rywale musieli się naszarpać, nadenerwować, nabronić. Ta osłabiona Korona, kadrowo taka, że wystarczy wspomnieć o jej prześmiesznej linii ataku, jednak powalczyła. Czego zabrakło? Może właśnie napastnika, takiego, jakim był swego czasu choćby Cabrera, a który przekułby niejednokrotnie zyskiwaną przewagę w efekty. Może ciut większego pola manewru w tyłach. A może uniknięcia kilku kluczowych momentów, które zaważyły o stratach tak cennych punktów.

Dziś, przed meczem w Lubinie, utrzymanie Korony należałoby traktować w kategoriach cudu.

***

Oglądaj podsumowania ligowych kolejek w Lidze Minus:

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

6 komentarzy

Loading...