Wielkie poruszenie, bo Sławomir Peszko poszedł do ligi okręgowej. Dla Dariusza Dziekanowskiego to patologia, dla kogoś innego happening, dla jeszcze kogoś: zwykłe podjęcie dobrze płatnej pracy w niezbyt prestiżowej firmie.
Wprawdzie sam piłkarz podczas pierwszej konferencji prasowej oprócz nazwiska Dziekanowskiego wymienił także moje, w kontekście kogoś, kto będzie go za ten ruch krytykował, ale muszę go zdziwić: będę chwalił. Uważam bowiem, że zachował się uczciwie – mógł naciągać kluby ekstraklasy na swoje wciąż rozpoznawalne nazwisko, mógł próbować naciągnąć jakiś klub zagraniczny na swoje wciąż bogate CV, ale postawił na rozwiązanie… sportowe.
Tak, sportowe.
Akurat w lidze okręgowej na byłym reprezentancie Polski ciążyć będzie presja. Gdzie indziej mógłby się schować za plecami lepszych aktualnie piłkarzy, mógłby znaleźć sobie jakiś kąt, w którym by się ukrył. Ale w Wieczystej Kraków po prostu musi być mega gwiazdą lub też wszyscy mówić będą o totalnej kompromitacji. Co tydzień będzie wychodził na boisko (bo zakładam, że meczów nie ominie), na którym wymagać będzie się od niego niemalże cudów. A rywale zaczną spinać się na niego szczególnie. To nie jest tak, że w lidze okręgowej ludzie nie potrafią grać w piłkę. Potrafią – mają dwie nogi, dwie ręce, proste kręgosłupy, szybko biegają i wysoko skaczą. Gra na niższym szczeblu często dla zawodników z jakąś tam przeszłością wcale nie jest łatwa, bo nagle okazuje się, że ich przewaga w talencie i wytrenowaniu – wbrew temu co sądzili – nie jest kosmiczna. Jakaś jest, ale wcale nie kosmiczna. I trzeba się zmobilizować na sto procent, bo na osiemdziesiąt to za mało.
Będę obserwował ten eksperyment ze sporym zaciekawieniem, bo zawsze mnie ciekawiło, jakie liczby wykręci zawodnik przerzucony z ekstraklasy do okręgówki. Peszkę traktuję jako piłkarza wprawdzie zaawansowanego wiekowo (35 lat), ale w pełni zdrowego, wybieganego, szczupłego – po prostu w przyzwoitej formie. Dlatego oczekiwać będę – wszyscy będą – dużo.
A cała ta gadka o sportowej ambicji…
Ktokolwiek wierzy, że piłkarz jadący do Kazachstanu, Azerbejdżanu, Mołdawii albo na Cypr kieruje się sportową ambicją? Trzy czwarte ligi chce czmychnąć gdziekolwiek, gdzie zapłacą im więcej. Peszko znalazł swój Kazachstan w Krakowie i przynajmniej – to znowu uczciwe – nie będzie mamił ludzi gadkami o trudnej, niedocenianej lidze i trampolinie, z której chce się odbić. Oczywiście gdzieś tam spróbuje sobie swój wybór zracjonalizować po sportowemu, więc rzuci kilka zdań dla naiwniaków o wyzwaniach, ale generalnie: sprawa jest jasna. Pożyje w przyjemnym mieście i zarobi przyjemne pieniądze. Też wolałbym je zarobić w Krakowie, a nie Tyraspolu.
Czy Wieczysta jest czymś więcej niż chwilową fanaberią właściciela? Pewnie nie. Pytanie tylko, czy owa fanaberia trwać będzie 5, 10 czy 20 lat. W każdym razie nie mam nic przeciwko ludziom, którzy mają fantazję i którzy realizują swoje najbardziej szalone pomysły. Piłka nożna w Polsce cierpi na wielki deficyt osób, które po prostu chcą w niej utopić trochę pieniędzy. Brakuje osobowości, szaleństwa, uśmiechu. Jeśli Wieczysta może to zapewnić – czemu nie! Jeśli pan Kwiecień po Peszce ściągnie sobie jeszcze Boguskiego, Wasilewskiego czy – strzelam – Sobiecha, to będę pierwszy bił brawo. Oczywiście nie zabraknie osób, które zaczną smęcić, że można byłoby te kwoty zainwestować w inny sposób – i te osoby chętnie podpowiedzą, w jaki – ale dziwnym trafem nikt się nie oburza, gdy milioner kupi sobie kolejną drogą furę, konia albo jacht, za to jak chce zapłacić podstarzałym gwiazdom futbolu to nagle poruszenie. Jego sprawa. Płaci, bawi się – i dobrze.
Głupio by zabrzmiało, gdybym napisał, że życzę Peszce sukcesów, bo awans do czwartej ligi przy takim dorobku sukcesem nie jest – ale życzę mu satysfakcji z grania. Zwykłego uśmiechu po dobrze wykonanej robocie na boisku okręgówki. I zimnego piwka, które po ostatnim gwizdku będzie już mógł bez żadnej krępacji wypić.