Niemal wszystko jak na “pełnoprawnym” turnieju ATP. Zawodnicy ze światowego topu. Sędziowie liniowi, ustawieni wszędzie, gdzie tylko byli potrzebni. Dzieciaki odpowiedzialne za podawanie piłek. Atmosfera tenisowego święta, bo na trybunach obecni byli fani. Jest w tym wszystkim tylko jeden problem – koronawirus. A raczej to, że jakby o nim zapomniano.
Novak Djoković, Dominic Thiem, Grigor Dimitrow, Filip Krajinović, Alexander Zverev i kilku innych, lokalnych tenisistów. Belgrad na dwa dni trwania turnieju Adria Cup, którego pomysłodawcą był sam Djoković, stał się wręcz stolicą światowego tenisa. Owszem, w wielu miejscach – choćby francuskiej Nicei – trwają też inne pokazówki. Ale tylko ta jedna, serbska, miała element, bez którego wielu nie wyobraża sobie sportu – kibiców na trybunach.
Atmosfera? Świetna, przyznamy to wprost. Fani na najlepsze zagrania reagowali żywiołowo, tenisiści wzajemnie się do siebie uśmiechali i żartowali, Novak Djoković robił rozgrzewkę do muzyki puszczanej przez DJ-a, a Viktor Troicki zapraszał na kort dzieciaka, by ten poodbijał sobie z numerem 1 światowego rankingu. Widać było, że każdy za najlepszym tenisem po prostu się stęsknił. Cel imprezy szczytny, bo charytatywny. Poziom jak najbardziej w porządku, ba, po pandemicznej przerwie wręcz znakomity. Choć zresztą trudno, by było inaczej, skoro aż trzech z zawodników występujących w Belgradzie jest aktualnie w najlepszej dziesiątce rankingu ATP, a kolejny bywał tam nie tak dawno temu.
Generalnie wszystko poszło więc po myśli Djokovicia. No, prawie. On sam – w oficjalnych meczach w tym sezonie jeszcze niepokonany – nie dostał się bowiem do finału, rozgrywanego po fazie grupowej. Miejsce Nole zajął tam jego młodszy rodak, Filip Krajinović, który zresztą w grupie pokonał wielkiego mistrza. Djoković po swoich dzisiejszych meczach po prostu się rozpłakał. Sam tłumaczył, że to przez emocje, które towarzyszyły ostatnim miesiącom. Choć przypuszczać można, że bardzo zależało mu na tym, by cały turniej wygrać. Zamiast tego w trakcie finału siedział smutny, oglądając, jak to Krajinović walczy z Dominikiem Thiemem.
Jakkolwiek dobrze – mimo nieobecności Djokovicia w finale – by się tego wszystkiego jednak nie oglądało, to nie o grze tenisistów czy wynikach turnieju (wygrał Thiem, po zaciętym, trzysetowym finale) pisano i mówiono najczęściej. Szczególne zainteresowanie mediów budziło za to cztery tysiące fanów na trybunach i ich zachowanie. Bo jeszcze wszystko byłoby w porządku, gdyby siedzieli z dala od siebie. A nawet gdyby nie, to pewnie część oglądających turniej osób zaakceptowałaby taką kolej rzeczy, gdyby wszyscy mieli na twarzach maseczki.
Myślicie, że tak było?
Jasne, że nie. Osoby z maseczkami można było policzyć na palcach dwóch rąk. A potem i tak kilka z nich odjąć, bo zamiast na ustach i nosie, maseczka lądowała w ich przypadku na brodzie. To wszystko było możliwe przez to, że niedawno – mimo 12 tysięcy przypadków i 252 zgonów – rząd Serbii poluzował ograniczenia związane z social distancingiem czy właśnie zasłanianiem twarzy. Zalecano przy tym jednak, by od drugiej osoby zachować odstęp co najmniej jednego metra. A tyle między sąsiednimi krzesełkami na pewno nie było. Zresztą już kilka dni wcześniej, w trakcie piłkarskich derbów Belgradu w Pucharze Serbii, na stadion zawitało 20 tysięcy ludzi.
To jednak wydarzenie – jakby nie było – lokalne. A turniej z udziałem największych gwiazd światowego tenisa przykuł uwagę zagranicznych komentatorów. Wielu z nich nie pozostawiło na Djokoviciu suchej nitki. Ben Rothenberg z New York Timesa, jeden z najbardziej znanych tenisowych dziennikarzy, pisał na przykład, że “widząc całą tę ludzką bliskość i uściski, można niemal zapomnieć, po co ten turniej powstał. Mam nadzieję, że wszystko skończy się dobrze, ale gdy widzę takie tłumy w czerwcu 2020 roku, robię się nerwowy”. W podobnym tonie wypowiadał się też na przykład Nick McCarvel, komentator tenisa, a w komentarzach zgadzały się z nim kolejne osoby związane z tym sportem.
Wielu podkreślało, że to tym bardziej nierozsądne, że Adria Tour zawitać miał jeszcze do trzech innych krajów – Bośni i Hercegowiny, Chorwacji oraz Czarnogóry. Dziś poinformowano jednak, że ostatni z nich zgody na przyjazd tenisistów nie wydał i tamtejsza pokazówka po prostu się nie odbędzie. Możliwe, że na jej miejsce pojawi się inny turniej, bo tego – jak już poinformowano – chciałby i Novak Djoković, i jego brat, dyrektor cyklu. Obaj będą musieli jednak przygotować się na serię kolejnych pytań o zasadność organizacji imprezy z kibicami w takim momencie.
Djoković zresztą już na takowe odpowiadał. – Mamy inne okoliczności oraz przepisy, więc nie można tego porównywać z tym, co dzieje się w innych krajach. Możecie nas krytykować i twierdzić, że to, co robimy, jest niebezpieczne, ale nie mi decydować, co jest dobre, a co złe dla zdrowia. Robimy to, co nam nakazuje rząd. W Serbii mamy lepsze liczby dotyczące wirusa, niż w innych krajach. Oczywiście, wiele osób straciło życie i strasznie jest to widzieć, zarówno w regionie, jak i na całym świecie. Ale życie toczy się dalej, jako sportowcy chcemy rywalizować.
Rywalizowali więc, ale nie sposób nie zauważyć, że mogli to zrobić bez fanów. Albo wpuścić ich ograniczoną liczbę i odpowiednio ustawić na trybunach. Zdecydowano się na inny wariant, który teraz jest powszechnie krytykowany. Nie można jednak wykluczyć, że za jakiś czas cykl Adria Tour stanie się przykładem na to, że można organizować imprezy z kibicami. Sęk w tym, że Djoković sam sobie na negatywne reakcje zapracował swoimi wcześniejszymi wypowiedziami, w których szerzył antynaukowe poglądy czy ogłaszał, że nie chce obowiązkowych szczepień na koronawirusa.
Nie można więc się dziwić, że jest krytykowany, gdy wraz z bratem zdecydował się, by na trybuny wpuścić kibiców i je zapełnić. Pozostaje tylko życzyć jemu – i całej Serbii – by wszystko faktycznie skończyło się dobrze.
Fot. Newspix