Reklama

Półtorej dekady dominacji. 15 lat temu Nadal wygrał French Open po raz pierwszy

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

05 czerwca 2020, 21:32 • 4 min czytania 2 komentarze

Kiedy po raz pierwszy zjawił się w Paryżu, by wystąpić w seniorskim turnieju na kortach imienia Rolanda Garrosa, był już jednym z faworytów do zwycięstwa. Wcześniej triumfował w Monte Carlo, Barcelonie i Rzymie, roznosząc na mączce kolejnych rywali, w tym światową czołówkę. Nic dziwnego, że i na paryskiej okazał się najlepszy. Od meczu, który decydował o tytule, minęło 15 lat. Od półtorej dekady przy nazwisku Nadala dodawać możemy  hasło “mistrz wielkoszlemowy”.

Półtorej dekady dominacji. 15 lat temu Nadal wygrał French Open po raz pierwszy

Nie było go tam wcześniej, bo w poprzednich sezonach uniemożliwiały mu to kontuzje. Miał do tego turnieju pecha. Gdy więc w końcu trafił do Paryża, wszyscy zastanawiali się, co właściwie tam pokaże. Owszem, wygrywał już wcześniej spore turnieje, ale presja związana z występem w Wielkim Szlemie, gdy wszyscy widzą w tobie faworyta do zwycięstwa – to coś zupełnie innego. Zapytajcie Andy’ego Murraya, on wie o tym najlepiej.

Nadal regularnie pokazywał jednak, że właściwie przed nikim i niczym nie czuje respektu – choćby ogrywając Rogera Federera w Miami czy, po niesamowitym meczu, w Rzymie. Był jeszcze przed 19. urodzinami, gdy na paryskich kortach zaczynał swoje pierwsze French Open. Pierwszy mecz na tamtejszej mączce rozegrał z Larsem Burgsmullerem. Rywal postawił mu się tylko w drugim secie, doprowadzając w nim do tie-breaka. Dwa pozostałe przegrał 1:6. Tak rozpoczął turniej, po którym miał się zmienić z nastolatka w mistrza.

W całym tamtym spotkaniu Rafa ani razu nie bronił się przed break pointami. Publika obserwowała niespełna dziewiętnastolatka grającego tak, jakby miał już na karku kilkanaście lat doświadczenia. Gość z końca pierwszej setki po prostu nie mógł mu dorównać. Los Niemca podzielili potem Xavier Malisse i Richard Gasquet. Dopiero w czwartej rundzie Nadal stracił seta – urwał mu go Sebastian Grosjean. Ale na więcej Francuza nie było stać. David Ferrer w ćwierćfinale pokazał jeszcze mniej – ugrał zaledwie siedem gemów, a ostatniego seta oddał do zera.

I wtedy doszło do meczu, na który wszyscy czekali. Roger Federer, polujący na swój pierwszy tytuł w stolicy Francji, miał zmierzyć się z nową gwiazdą tenisa w osobie Nadala. Faworyta trudno było wskazać. Jednak po meczu nie było już żadnych wątpliwości – to Rafa był lepszy. Wygrał 6:3 4:6 6:4 6:3. Rafie nieco pomogły wtedy warunki, które zmieniły się po drugim secie – zrobiło się wilgotno, piłka wyraźnie zwalniała. Taką pomoc trzeba jednak umieć wykorzystać, a Hiszpan zrobił to perfekcyjnie. Federer nie miał w ostatnich dwóch partiach niemal nic do powiedzenia. Rafa mógł świętować, a Roger… czekać, aż we Francji Hiszpana pokona kto inny. Doczekał się w 2009 roku.

Reklama

Wróćmy jednak do 2005 roku. Nadalowi pozostało jeszcze wykonać ostatni krok – wygrać finał. Choć najgroźniejszego rywala pokonał teoretycznie rundę wcześniej, to jednak za to nikt trofeum przyznać mu nie mógł. Został ostatni mecz. I może na moment się w jego trakcie zachwiał, ale równowagę szybko odzyskał. Pierwszego seta wygrał bowiem, po tie-breaku, jego rywal, Mariano Puerta – kompletnie niespodziewany finalista, który do meczu o tytuł doszedł, nie będąc rozstawionym (swoją drogą również leworęczny tenisista, taki zestaw w finale w Paryżu trafił się wtedy pierwszy raz od 1946 roku). Gdyby Argentyńczyk wygrał – byłaby kapitalna historia. Ale Rafa nie chciał na to pozwolić, wolał pisać własną.

Kolejne trzy sety należały do Hiszpana. 6:3 6:1 7:5. Choć pokonanie Puerty nieco mu zajęło – finał trwał niemal 3,5 godziny, a Rafa w tym czasie czternaście razy bronił się przed break pointami. Trzykrotnie mu się to nie udało. W najważniejszych momentach był jednak nie do złamania. W czwartym secie obronił nawet trzy piłki setowe. Jak? Głównie biegając od jednej strony kortu do drugiej i wyczekując na jakikolwiek, choćby minimalny, błąd rywala. Wtedy kończył wymianę. Innymi słowy robił to, co później przez całą karierę.

Potem wykorzystał zyskaną przewagę. Rywal był już zmęczony, a do tego kompletnie zniechęcony straconymi szansami. Rafie pozostało go jedynie wykończyć – niczym w Mortal Kombat, mógł sobie nawet wyobrażać nad głową Mariano wielki napis “FINISH HIM!”. A nawet jeśli go nie widział, to i tak to zrobił. Kilka chwil później był już mistrzem wielkoszlemowym. I choć Puerta okazał się więc naprawdę trudnym rywalem, to wygrał ten, który miał wygrać – Rafael Nadal. W historii zapisał się już jako 19-latek, kilka dni wcześniej świętował bowiem urodziny. Jakby sama data przyjścia na świat zwiastowała mu przeznaczenie. Do dziś Rafa pozostaje ostatnim nastolatkiem, który sięgnął po wielkoszlemowy tytuł.

Potem w Paryżu triumfował jeszcze jedenaście razy, zostając niekwestionowanym królem tamtejszej mączki. Do tego dołożył siedem tytułów w pozostałych Wielkich Szlemach – raz w Australian Open, dwa razy na Wimbledonie i cztery w US Open. Mistrz, jakim Rafa dziś jest, narodził się jednak 5 czerwca 2005 roku na kortach Rolanda Garrosa. Dokładnie piętnaście lat temu.

Fot. Newspix 

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

2 komentarze

Loading...