Kiedy po raz pierwszy zjawił się w Paryżu, by wystąpić w seniorskim turnieju na kortach imienia Rolanda Garrosa, był już jednym z faworytów do zwycięstwa. Wcześniej triumfował w Monte Carlo, Barcelonie i Rzymie, roznosząc na mączce kolejnych rywali, w tym światową czołówkę. Nic dziwnego, że i na paryskiej okazał się najlepszy. Od meczu, który decydował o tytule, minęło 15 lat. Od półtorej dekady przy nazwisku Nadala dodawać możemy hasło “mistrz wielkoszlemowy”.
Nie było go tam wcześniej, bo w poprzednich sezonach uniemożliwiały mu to kontuzje. Miał do tego turnieju pecha. Gdy więc w końcu trafił do Paryża, wszyscy zastanawiali się, co właściwie tam pokaże. Owszem, wygrywał już wcześniej spore turnieje, ale presja związana z występem w Wielkim Szlemie, gdy wszyscy widzą w tobie faworyta do zwycięstwa – to coś zupełnie innego. Zapytajcie Andy’ego Murraya, on wie o tym najlepiej.
Nadal regularnie pokazywał jednak, że właściwie przed nikim i niczym nie czuje respektu – choćby ogrywając Rogera Federera w Miami czy, po niesamowitym meczu, w Rzymie. Był jeszcze przed 19. urodzinami, gdy na paryskich kortach zaczynał swoje pierwsze French Open. Pierwszy mecz na tamtejszej mączce rozegrał z Larsem Burgsmullerem. Rywal postawił mu się tylko w drugim secie, doprowadzając w nim do tie-breaka. Dwa pozostałe przegrał 1:6. Tak rozpoczął turniej, po którym miał się zmienić z nastolatka w mistrza.
W całym tamtym spotkaniu Rafa ani razu nie bronił się przed break pointami. Publika obserwowała niespełna dziewiętnastolatka grającego tak, jakby miał już na karku kilkanaście lat doświadczenia. Gość z końca pierwszej setki po prostu nie mógł mu dorównać. Los Niemca podzielili potem Xavier Malisse i Richard Gasquet. Dopiero w czwartej rundzie Nadal stracił seta – urwał mu go Sebastian Grosjean. Ale na więcej Francuza nie było stać. David Ferrer w ćwierćfinale pokazał jeszcze mniej – ugrał zaledwie siedem gemów, a ostatniego seta oddał do zera.
I wtedy doszło do meczu, na który wszyscy czekali. Roger Federer, polujący na swój pierwszy tytuł w stolicy Francji, miał zmierzyć się z nową gwiazdą tenisa w osobie Nadala. Faworyta trudno było wskazać. Jednak po meczu nie było już żadnych wątpliwości – to Rafa był lepszy. Wygrał 6:3 4:6 6:4 6:3. Rafie nieco pomogły wtedy warunki, które zmieniły się po drugim secie – zrobiło się wilgotno, piłka wyraźnie zwalniała. Taką pomoc trzeba jednak umieć wykorzystać, a Hiszpan zrobił to perfekcyjnie. Federer nie miał w ostatnich dwóch partiach niemal nic do powiedzenia. Rafa mógł świętować, a Roger… czekać, aż we Francji Hiszpana pokona kto inny. Doczekał się w 2009 roku.
Wróćmy jednak do 2005 roku. Nadalowi pozostało jeszcze wykonać ostatni krok – wygrać finał. Choć najgroźniejszego rywala pokonał teoretycznie rundę wcześniej, to jednak za to nikt trofeum przyznać mu nie mógł. Został ostatni mecz. I może na moment się w jego trakcie zachwiał, ale równowagę szybko odzyskał. Pierwszego seta wygrał bowiem, po tie-breaku, jego rywal, Mariano Puerta – kompletnie niespodziewany finalista, który do meczu o tytuł doszedł, nie będąc rozstawionym (swoją drogą również leworęczny tenisista, taki zestaw w finale w Paryżu trafił się wtedy pierwszy raz od 1946 roku). Gdyby Argentyńczyk wygrał – byłaby kapitalna historia. Ale Rafa nie chciał na to pozwolić, wolał pisać własną.
Kolejne trzy sety należały do Hiszpana. 6:3 6:1 7:5. Choć pokonanie Puerty nieco mu zajęło – finał trwał niemal 3,5 godziny, a Rafa w tym czasie czternaście razy bronił się przed break pointami. Trzykrotnie mu się to nie udało. W najważniejszych momentach był jednak nie do złamania. W czwartym secie obronił nawet trzy piłki setowe. Jak? Głównie biegając od jednej strony kortu do drugiej i wyczekując na jakikolwiek, choćby minimalny, błąd rywala. Wtedy kończył wymianę. Innymi słowy robił to, co później przez całą karierę.
Potem wykorzystał zyskaną przewagę. Rywal był już zmęczony, a do tego kompletnie zniechęcony straconymi szansami. Rafie pozostało go jedynie wykończyć – niczym w Mortal Kombat, mógł sobie nawet wyobrażać nad głową Mariano wielki napis “FINISH HIM!”. A nawet jeśli go nie widział, to i tak to zrobił. Kilka chwil później był już mistrzem wielkoszlemowym. I choć Puerta okazał się więc naprawdę trudnym rywalem, to wygrał ten, który miał wygrać – Rafael Nadal. W historii zapisał się już jako 19-latek, kilka dni wcześniej świętował bowiem urodziny. Jakby sama data przyjścia na świat zwiastowała mu przeznaczenie. Do dziś Rafa pozostaje ostatnim nastolatkiem, który sięgnął po wielkoszlemowy tytuł.
Potem w Paryżu triumfował jeszcze jedenaście razy, zostając niekwestionowanym królem tamtejszej mączki. Do tego dołożył siedem tytułów w pozostałych Wielkich Szlemach – raz w Australian Open, dwa razy na Wimbledonie i cztery w US Open. Mistrz, jakim Rafa dziś jest, narodził się jednak 5 czerwca 2005 roku na kortach Rolanda Garrosa. Dokładnie piętnaście lat temu.
Fot. Newspix