Nie oszukujmy się, nie był to mecz, na który czekaliśmy przez całą kwarantannę. Jest wtorek, jest 20.40, deszcz nasuwa z takim impetem, że piłkarze mogą z miejsca wziąć udział w reklamie szamponu albo bollywoodzkim musicalu. A jednak, kiedy już po 15 minutach mieliśmy dwie bramki i jedną awarię systemu nawadniającego, który włączył się bez wyraźnego zaproszenia, wiedzieliśmy, że czeka nas mecz absolutnie wyjątkowy.
Zacznijmy może od Żyry. Jednego i drugiego. Ten starszy i bardziej rozpoznawalny, zesłany do Mielca po nieudanym romansie z Koroną Kielce, przeszedł dzisiaj naprawdę długą drogę. Zaczął świetnie, gdy już w 11. minucie gry domknął kapitalne podcięte dośrodkowanie Bartosza Nowaka i dał Stali prowadzenie w meczu. Chwilę później był już antybohaterem, gdy w jakiś czarodziejski sposób, niemal klęcząc na kolanach, zagrał piłkę ręką przed próbującym główkować przeciwnikiem. Potem jednak nadeszła 37. minuta. Michał Żyro pokazał, dlaczego kiedyś w tę jego lewą nogę wierzyła połowa Mazowsza i spore połacie sąsiednich województw. Dokręcone, wymierzone uderzenie. Załuska absolutnie bez żadnych szans.
Golazo Michała Żyro
Młodszy Żyro, Mateusz, pozazdrościł trochę braciakowi wpisów w notesie sędziego, więc też się do niego wcisnął. Dwukrotnie. Za każdym razem po żółtych kartkach – druga była kuriozalna, bo otrzymana za dyskusję z sędzią. Ostatnie 20 minut Stal musiała więc radzić sobie w dziesiątkę. Choć, uczciwie przyznamy, mielczanie już wcześniej mogli zgłaszać uwagi pod adresem sędziego Pskita.
Nie wiadomo, czy mecz byłby tak emocjonujący, gdyby nie dwie dość kontrowersyjne decyzje na niekorzyść Stali. Nakładkę z pierwszej połowy powinniśmy chyba potraktować jako niebezpieczną, co dałoby mielczanom rzut wolny pośredni z bliskiej odległości od bramki. Natomiast po zmianie stron gościom po prostu należał się karny. Faul na Jakubie Bartosz był ewidentny, za głowę złapali się nawet komentatorzy, którzy “jedenastkę” wróżyli od razu. Jeszcze dosadniejsze głosy słyszeliśmy z ławki Stali…
https://twitter.com/sz_janczyk/status/1267909431087505414
Bez kibiców słychać wszystko…
To była akcja na 3:1, gdyby goście trafili z “wapna”, emocje by się skończyły. Ale sędzia Pskit zadbał, by trwały do ostatnich sekund. Być może ze szkodą dla Stali, za to z korzyścią dla widowiska. Mielczanie też się do tego przyłożyli, bo jeszcze przed przerwą i Mak, i Domański mieli doskonałe sytuacje, ale przegrywali starcia z Załuską. Ten zaś w pomeczowym wywiadzie przyznał wprost: “słaba pierwsza połowa, to trochę mało powiedziane, zagraliśmy fatalnie”.
Goście strzelili dwa gole, ale tak naprawdę po licznych akcjach napędzanych zwłaszcza przez Maka i Nowaka trafień mogło i pewnie powinno być więcej. Trzeba też przyznać, że naprawdę świetnie wypadł dzisiaj sam Załuska. W końcówce oddał nawet strzał na bramkę, gdy w doliczonym czasie gry pobiegł w pole karne mielczan.
A Miedź? Cóż, była zdecydowanie bardziej nierówna. Pierwsze 45 minut było nad wyraz rozczarowujące, ale już po przerwie podopieczni Dominika Nowaka grali naprawdę fajny futbol. Fajny futbol, ale bez tego najważniejszego elementu, jakim jest strzał zmierzający do siatki. To właśnie tego ostatniego akcentu niemiłosiernie brakowało gospodarzom. Najlepszym dowodem jest jedna z akcji po przerwie, gdy piłki na 16. metrze dotknęło chyba sześciu zawodników w niebieskich koszulkach, ale żaden nie zdecydował się na strzał. Zamiast uderzenia wybierając podania do boku i dryblingi wszerz boiska.
Tak, niezły mecz grał Wrąbel, ale poza tym Miedzi brakowało chłodnej głowy. Nikt przecież nie uwierzy, że taki piłkarz jak Marquitos nie potrafi z pięciu metrów zdobyć bramki. Hiszpan ewidentnie się zagrzał i przypieprzył z całej siły w poprzeczkę. Komediowego charakteru całej sytuacji dodał fakt, że to właśnie kilka sekund po tym kuriozalnym zagraniu, Żyro wygłosił swoją recenzję pracy sędziego Pskita i zakończył udział w meczu.
Marquitos partoli meczówkę
Miedź i przed tą akcją, i po niej miała jeszcze od groma okazji do wyrównania, ale była o tę odrobinę mniej skuteczna, niż Stal przed przerwą. I tak w meczu, który układał się na jakieś 5:4 dla Stali, skończyło się zwycięstwem mielczan 2:1. Zwycięstwem ważnym, bo Miedź też celuje w Ekstraklasę, a obecnie do pierwszej Stali traci już 10 punktów. Zdaje się, że dzisiejsze rewelacje licencyjne nie do końca dotknęły chłopaków z boiska – oni po awans idą cały czas krokiem dość dziarskim, nawet gdy przychodzi grać w dziesiątkę na dość trudnym terenie w Legnicy, po kilkudziesięciu dniach bez piłki.
Miedzianka teraz jedzie do Suwałk i jeśli z meczu przeciw Wigrom nie przywiezie kompletu punktów, będzie jej trudno już nie tyle o bezpośredni awans, co zajęcie pole position wśród potencjalnych barażowiczów.
Miedź Legnica – Stal Mielec 1:2 (1:2)
Marquitos 15′ – Żyro 11′, 37′
***
A co tam słychać w gminie Żabno? W drugim z wieczornym meczów Bruk-Bet Termalica podejmowała Wigry Suwałki. I – co tu dużo mówić – to spotkanie idealnie wpasowało się do bryndzy, którą dotychczas serwowali nam pierwszoligowcy. To znaczy, uczciwie przyznamy, nie było tak, że emocji w Niecieczy nie było wcale. Problem w tym, że zabrakło konkretów. Obie strony coś tam skubały, jednak poza potężną główką Piotra Wlazło, który wyskoczył niczym rasowy koszykarz, niewiele z tego wynikło. Kiedy spojrzymy na suche statystyki, wydaje się, że Wigry zupełnie “Słonikom” nie zagrażały.
Jeden celny strzał? Dramat, ciężki paździerz.
Tymczasem na boisku było nieco inaczej. Tak, może i Wigry miały problem z celnością, ale druga połowa była w ich wykonaniu zdecydowanie lepsza od pierwszej. Reprezentanci polskiego bieguna zimna skutecznie ostudzili zapędy Bruk-Betu, który zbyt wielu argumentów na podwyższenie wyniku nie miał. Ostatecznie jednak nic Wigrom nie wpadło i jeśli Odra wygra w Radomiu, Suwałki oddalą się od gry w pierwszej lidze.
Bruk-Bet Termalica Nieciecza – Wigry Suwałki 1:0
Wlazło 38′
Fot. Newspix