Piłkarz PSG udziela wywiadu dziennikarzowi gazety “L’ Equipe”. Podczas rozmowy wyznaje, że tak naprawdę to nie chce mu się już grać. Mimo że ma dopiero 31 lat, zamierza rzucić sport i przeprowadzić się do… Hongkongu, żeby tam studiować. Jeśli myślicie, że to początek jakiegoś dziwacznego opowiadania, jesteście w błędzie. Ta historia wydarzyła się naprawdę, kilka dni temu. Ów zawodnik to szczypiornista paryskiego klubu Kim Ekdahl du Rietz. Jeżeli nie wiecie kto to i generalnie jego zachowanie was zdziwiło, to musimy dodać, że w handballowym środowisku Szwed nikogo specjalnie nie zaszokował. Bo w przeszłości wykręcił jeszcze lepszy numer…
Bundesliga piłkarzy ręcznych to najmocniejsza ekstraklasa świata. Owszem, Francja coraz szybciej ją goni, ale nadal można spokojnie powiedzieć, że to nasi zachodni sąsiedzi są numerem 1. W 2016 i 2017 roku mistrzem Niemiec zostali zawodnicy Rhein-Neckar Loewen. Absolutnym liderem drużyny był wówczas Andy Schmid, który na ostatnim Euro w pojedynkę ograł Polskę (15 goli!). Na lewym rozegraniu obok niego grywał z reguły właśnie Du Rietz. Nigdy nie był na tej pozycji tak wybitny, jak Mikkel Hansen czy Nikola Karabatic, nigdy nie uważano go za jednego z pięciu najlepszych praworęcznych „rzutków” świata, ale i tak spokojnie można napisać, że osiągnął naprawdę wysoki poziom. Nikt w Mannheim nie zamierzał więc się go pozbywać, szczególnie, że chłopak był w sile wieku, nie miał jeszcze 28 lat. Kim zadeklarował jednak nagle, że… ma dość piłki ręcznej, że w sumie ten sport nigdy jakoś specjalnie go nie kręcił. Owszem, trenował, owszem zdobywał puchary, ale nie czerpał z tego wyjątkowej satysfakcji, po prostu traktował to jako sposób na dobry zarobek.
“Po każdych wakacjach motywacja do uprawiania sportu była u mnie coraz mniejsza. Latem 2016 te uczucia nasiliły się szczególnie mocno. Kilka miesięcy później się im poddałem, dlatego decyzja o odejściu z Rhein-Neckar Loewen nie była specjalnie trudna. Mimo to czułem stres, gdy mówiłem o tym kolegom w szatni, ale zupełnie niepotrzebnie. Dostałem od nich pozytywny feedback, byli wobec mnie pełni zrozumienia”
Gdy „odzyskał” wolność, najpierw skierował się do Szwecji. Od 2011, kiedy wyjechał za chlebem za granicę, nie spędzał w tym kraju zbyt wiele czasu. Dlatego zanim ruszył dalej w świat, zafundował sobie w ojczyźnie czterotygodniowe pobyt. Jeśli myślicie, że wynajął wypasiony apartament w Sztokholmie, w którym za dnia pływał w basenie, a wieczorem cisnął ze znajomymi gruby melanż, jesteście w błędzie. Dużym błędzie. Du Rietz zainstalował się bowiem w rodzinnym Lund, gdzie do życia wystarczył mu… domek działkowy o powierzchni 15 metrów kwadratowych.
“Czułem wtedy, że odzyskałem kontrolę nad swoim życiem.”
Gdy nasycił się atmosferą Skandynawii, ruszył w dalszą podróż. Chciał poznać klimat Afryki, wybrał się więc do Senegalu i Liberii, którą dziś nazywa drugą ojczyzną. Chciał poczuć wielki świat, zjawił się w Nowym Jorku. Chciał uciec przed tłumami, zameldował się w Nowej Zelandii. Kolejne ciekawe cytaty ze Szweda:
“W podróżowaniu najbardziej lubię zmieniającą się perspektywę. W każdym kraju świat wygląda inaczej. Uwielbiam patrzeć na niego oczami danego państwa.”
“To zabawne, ale teraz, gdy nie gram, czuje się bardziej związany z handballem niż kiedy byłem zawodnikiem „Lwów”. Nie brakuje mi samej gry czy zdobywania bramek. Tęsknię za atmosferą szatni, piękną SAP Areną, w której graliśmy mecze, ale też za dziennikarzami i kibicami. Wszystko to składa się na mały świat, w którym można było się zakochać.”
Kiedy słucha się podcastu „(Un)informed Handball Hour”, z którego pochodzą wszystkie te wypowiedzi, można odnieść wrażenie, że Du Rietz na pewno jeszcze kiedyś zagra. Ewidentnie słychać w nim, że ciągnie wilka do lasu.
Kim rozmawiał z dziennikarzami 23 lutego 2018 roku. Kilka dni później świat obiegła informacja, że wróci na parkiet. Mimo że chłopak ma duszę filozofa, tym razem nie kombinował. Uznał, że najlepsze są te melodie, które znamy, dlatego ponownie założył koszulkę Rhein-Neckar Loewen.
W niemieckim klubie postanowił grać za darmo. Całą swoją pensję oddawał bowiem na cele charytatywne. Zajął w nim miejsce szefa obrony Gedeona Guardioli, który akurat doznał kontuzji. Oczywiście nikt nie spodziewał się po nim, że nagle stanie się wirtuozem defensywy. Nie, miał rzucać bramki co też zrobił, właściwie od razu. W dwóch pierwszych spotkaniach Bundesligi mógł się pochwalić… 19 trafieniami. Ku zdziwieniu wszystkich, grał jeszcze lepiej niż wcześniej. Nie było śladu po jego „zardzewiałym” barku, o którym opowiadał w kilku wywiadach podczas swojej przerwy.
Dobra postawa Du Rietza nie pomogła „Lwom” w zdobyciu trzeciego mistrzostwa z rzędu. Dominację klubu z Mannheim przerwał Flensburg Handewitt, który w 34. ligowych kolejkach zgromadził punkt więcej. Po takiej porażce cały klub myślał tylko o jednym – żeby w sezonie 2018/19 wziąć rewanż. Misję odzyskania złota przeprowadzono już bez Du Rietza, który uznał, że potrzebuje nowych doznań. W tym miejscu pasowałoby napisać, że wyjechał do Tybetu, by odnaleźć siebie, albo coś w tym stylu. Ale nie, tym razem Szwedowi chodziło tylko o to, żeby podnieść poprzeczkę sportową.
“Kilka razy byłem w Kolonii jako widz na turnieju Final Four Ligi Mistrzów. Panująca tam atmosfera jest cudowna, niepowtarzalna. Bardzo chciałbym w końcu wziąć w tym wydarzeniu udział jako zawodnik.”
Zrealizowanie tego planu miało mu umożliwić PSG. To właśnie z tym klubem Du Rietz podpisał dwuletni kontrakt. Paryżanie mieli galaktyczną ekipę, a mimo to nie udało im się wygrać Champions League. Znana historia, zapewne kojarzycie ją ze światka futbolu.
Kim miał pomóc w odniesieniu sukcesu, choć nikt nie spodziewał się po nim, że będzie motorem napędowym zespołu, w którym grają takie gwiazdy, jak Thierry Omeyer, Uwe Gensheimer, Sandor Sagosen czy wspomniani wcześniej Karabatic i Hansen. Nie, Szwed miał być tylko uzupełnieniem składu i z perspektywy czasu można napisać, że swoje zadanie spełnił, inaczej niż marzenie.
Francuzi nie zagrali w F4 Ligi Mistrzów przez… Vive Kielce.
W fazie grupowej rozgrywek 2018/19 prezentowali się genialnie, wygrali 13 z 14 spotkań. Wydawało się, że to właśnie TEN sezon. I wtedy w ćwierćfinale zostali rozgromieni w Hali Legionów, w której przegrali z mistrzami Polski 24:34. Tego dnia największe gwiazdy światowej piłki ręcznej były tak bezradne, jakby ktoś odebrał im talent, zupełnie jak koszykarzom NBA w „Kosmicznym meczu”.
W rewanżu udało się pokonać kielczan 35:26. Do awansu paryżanom zabrakło dwóch bramek (gdyby wygrali 36:26, dalej grałoby Vive, które rzuciło więcej goli na wyjeździe).
W obecnym sezonie chcieli przeprowadzić kolejny zamach na Ligę Mistrzów. Nie mogli wówczas wiedzieć, że zamach na świat sportu przeprowadzi koronawirus. W związku z nim Francuzom nie udało się zagrać w fazie pucharowej ze Sportingiem Lizbona. Dla Du Rietza oznacza to, że najprawdopodobniej nigdy nie wygra z PSG Ligi Mistrzów. Głównie dlatego, że… znowu postanowił zawiesić (zakończyć?) karierę.
Du Rietz przyznał w rozmowie z “L’Equipe”, że zamierza opuścić Europę. Wyjedzie do Hongkongu, gdzie będzie studiował politykę zagraniczną. Chce tam także uczyć się kolejnych języków – obecnie zna dobrze angielski, francuski i niemiecki, liznął też trochę chińskiego. Zapowiada, że w Azji zostanie przez cztery lata, a w tym czasie w handball może grać tylko amatorsko. Jeśli tym razem wytrwa w swoim postanowieniu, oznacza to właściwie koniec profesjonalnego grania, bo przecież Kim ma obecnie 31 lat.
– Tym razem doskonale zdaje sobie sprawę, że będę tęsknił za piłką ręczną – mówi w rozmowie z francuskim dziennikiem. Jednej ze szwedzkich gazet zdradził natomiast, że pomysł wyjazdu do Azji zrodził się w jego głowie wcześniej. Chciał się tam udać z reprezentacją na igrzyska w Tokio (jeśli “Trzem Koronom” uda się zakwalifikować – przyp. red.) i od razu po nich zostać na kontynencie, najpierw trochę odpocząć, a potem podjąć studia. Afera z koronawirusem sprawiła, że z olimpijskich planów Du Rietza nic nie wyjdzie. Raczej, bo przecież w przypadku tego oryginała nie można być niczego pewnym na sto procent…
KAMIL GAPIŃSKI
Fot. Newspix.pl