Nie wybrał sobie łatwej roboty na powrót do Ekstraklasy Ireneusz Mamrot. Mógł poczekać, wziąć coś spokojniejszego, z wyższej półki, ale skusił się na Arkę. I co, i brawo, do odważnych świat należy, natomiast teraz nie ma wątpliwości, że dużo wyzwań przed nim.
Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na moment, w którym Mamrot obejmuje Arkę. Tuż przed Derbami Trójmiasta. Niby nic wielkiego, z Lechią i tak kiedyś trzeba w końcu zagrać, natomiast to już kolejny raz, gdy gdynianie zmieniają trenera przed tym starciem.
Leszek Ojrzyński swój pierwszy mecz w sezonie 16/17 rozegrał z Lechią.
Zbigniew Smółka niby był jeszcze na ławce w trakcie derbów 18/19, ale „nowym trenerem” zostali piłkarze, którzy wybrali skład.
Aleksandar Rogić? A jakże, debiut w derbach.
Co łączy te wszystkie przypadki – fakt, że ani razu Arce nie udało się wygrać. Lechia to dla niej rywal cholernie niewdzięczny, gdańszczanie mogą być beznadziejni, przegrać 0:5 z Koroną u siebie tuż przed derbowym spotkaniem, a potem przyjechać do Gdyni i zwyciężyć (najczęściej po golu Flavio w końcówce). No, dość powiedzieć, że Arka nigdy nie wygrała z Lechią na poziomie Ekstraklasy.
Nie ma więc żadnych wątpliwości – zwycięstwo byłoby dla Mamrota wybitnym startem. Kibice pokochaliby go z miejsca, piłkarze w niego uwierzyli, bo przecież Nalepa, Steinbors, Marciniak czy Zbozień są w klubie tak długo, że też mają już dość ciągłych derbowych upokorzeń.
Czy moment na zwycięstwo z Lechią jest dobry? I tak, i nie. Tak, bo jeśli Kołakowscy dotrzymają słowa i uregulują płatności, to zaraz może się okazać, że atmosfera w Gdyni jest lepsza niż w Gdańsku. Ponadto Mamrot ma sporo czasu, by poznać swoją nową drużynę, w końcu do meczu zostało jeszcze kilkanaście dni. A nie, bo – jak zostało wspomniane – były już lepsze momenty na wygraną z Lechią i jakoś nigdy się nie udawało, zresztą gdańszczanie wciąż mają dużo lepszy skład.
Natomiast nie tylko jednym meczem derbowym człowiek żyje, Arka, żeby zacząć funkcjonować na przyzwoitym poziomie, musi razem z Mamrotem zrobić więcej. Przytoczmy jeden punkt z wyzwań właścicielskich, o których pisaliśmy parę dni temu:
Ponadto trzeba zadbać o to, by do klubu trafiali nie tylko dobrzy obcokrajowcy, z tym było ciężko, ale też tacy, którzy zaaklimatyzują się w klubie. Arka ma z tym dużym problem, w drużynie jest podział na piłkarzy zagranicznych i piłkarzy z Polski, właściwie tylko Maghoma (z tych względnie nowych) starał się spinać tę dziurę, ale co jeden chłopak może.
To niewątpliwie był i jest kłopot, który znajdował potem swoje odzwierciedlenie na boisku.
Oczywiście to nie jest zadanie, które trzeba przyklepać tylko Mamrotowi, bo trener musi w tej kwestii współpracować choćby z dyrektorem sportowym, ale naszym zdaniem wyzwanie jest ciekawe ze względu na przeszłość Mamrota. Jagiellonia była i jest przecież wieżą Babel, wiele można powiedzieć o Kuleszy, ale trener też przykładał do tego rękę, chcąc na przykład bardzo mocno takich asów jak Scepović.
Tutaj wciąż: w porozumieniu z klubem, trzeba tego uniknąć. Obcokrajowcy są jeszcze słabsi niż w Jagiellonii, podziały może nie tak widowiskowe, jak w Białymstoku, ale istnieją. Kluczem będzie dziś scalić szatnię, a jutro podziękować zbędnym elementom.
Szybko trzeba też nauczyć gdynian strzelać bramki, bo 22 trafienia w 26 meczach to koszmarny wynik, lepszy tylko od Korony, która przecież robi sobie po prostu jaja. Mamrot jako nauczyciel gry ofensywnej? Przyzwoity wybór, pamiętamy jego Jagiellonię w peaku, która była odważna i skuteczna, co objawiało się na przykład rozjechaniem Legii na Łazienkowskiej czy fantastycznym meczem z Rio Ave na wyjeździe.
108 meczów za kadencji Mamrota – 161 bramek strzelonych. Przyzwoita średnia, na pewno dużo lepsza niż Arki z tego czy poprzedniego sezonu.
Cóż, wiele jest na początku do zrobienia dla Mamrota, ale cel nadrzędny to utrzymanie. Oczywiście można mówić, że nawet przy spadku praca trenera będzie kontynuowana, i to piękne, to szczytne, natomiast mamy wrażenie, że do ewentualnej gry piętro niżej podchodzi się w Gdyni zbyt lekko. A, jeden rok, wrócimy, nie ma problemu.
To nie jest takie proste. Pokazują to przykłady Bruk-Betu, Podbeskidzia, czy… Arki właśnie, która spadała w sezonie 10/11. Wtedy też mówiono, że bójcie się chamy, do Ekstraklasy wracamy, a rzeczywistość była zupełnie inna. Arka właściwie co rok była wymieniana w gronie tych, którzy mogą powalczyć o awans, ale na promocję trzeba było poczekać bardzo długo, bo aż do sezonu 15/16 – dopiero ta kampania okazała się skuteczna.
Jakkolwiek spojrzeć: pięć długich lat.
Ponadto trzeba pamiętać o finansach, ponieważ spadek to duży cios dla klubowej kasy. Odpada w końcu zastrzyk z Canal+, a dziś Arka wciąż nie jest w najlepszej kondycji. Midakowie narobili długów, pozatrudniali drogich piłkarzy, którzy wciąż są w klubie. Spadek nie byłby dobrą wiadomością i trzeba zrobić absolutnie wszystko, żeby go uniknąć.
Sześć punktów straty do Wisły Kraków. Jak na jedenaście kolejek do końca to nie tak wiele, ale Arka zdecydowanie nie będzie faworytem tego wyścigu. Jeśli jej się jednak uda… Wówczas Mamrot podbije swoje nazwisko być może tak samo mocno, jak wtedy, gdy udanie zastępował Probierza w Jagiellonii.
Fot. FotoPyk