Stawowy wraca na karuzelę trenerską. Z czystą kartą?

redakcja

Autor:redakcja

04 maja 2020, 13:33 • 4 min czytania

Powrót z juniorskiej otchłani do w pełni dorosłego grania to zawsze wielkie wydarzenie. Wojciech Stawowy, który zniknął z ekstraklasowych radarów po nieudanej misji wprowadzenia Widzewa do Ligi Mistrzów, dzisiaj obejmuje posadę u sąsiadów z ŁKS-u Łódź. Jednego zakochanego w katalońskiej piłce filozofa kojarzonego z Krakowem zastępuje drugi zakochany w katalońskiej piłce filozof kojarzony z Krakowem. 

Stawowy wraca na karuzelę trenerską. Z czystą kartą?
Reklama

Zostawmy już na chwilę okoliczności zwolnienia Kazimierza Moskala. Też byliśmy zszokowani, że trener wylatuje z posady na dwa dni przed powrotem do trenowania, po półtoramiesięcznej przerwie, w której tak naprawdę nie miał jak podpaść władzom klubu. Nadal uważamy, że to ruch dość kuriozalny, ale patrząc zarówno na zarzuty, jakie były formułowane w Łodzi wobec Moskala, jak i na osobę jego następcy – widzimy jakąś ciągłość wizji.

Rozpisaliśmy to dokładnie WCZORAJ – Moskalowi najważniejsi ludzie w ŁKS-ie, czyli prezes Tomasz Salski oraz dyrektor sportowy Krzysztof Przytuła zarzucali wiosną nie tyle słabe wyniki, które przecież nie zmieniły się w stosunku do jesieni, ale odejście od stylu, który łodzianie prezentowali na początku ligi. Nie były to jakieś frontalne ataki, nie były to narzekania, które przesądzały o zwolnieniu, ale dało się wyczuć, że chemia łącząca cały tercet nawet podczas serii 8 porażek z rzędu, od stycznia zaczyna nieco przygasać.

Reklama

Początkowo wydawało się, że być może ŁKS zdecyduje się na dość paniczną próbę ratowania Ekstraklasy. Zostało 11 kolejek rozgrywanych w dość wyjątkowych okolicznościach – można było pomyśleć, że do Łodzi przyjedzie strażak, który następnie wyuczy piłkarzy trzech schematów dalekiego wyrzutu z autu i spróbuje na stałych fragmentach oraz waleczności wyrwać ŁKS z objęć I ligi. Nic takiego jednak się nie stało, wręcz przeciwnie – wydaje się, że ŁKS stawia na gościa jeszcze bardziej doktrynalnego i fanatycznego, jeśli chodzi o podejście do ofensywnego futbolu. Stawowy do tego stopnia zakochał się w tiki-tace, że gdy skończyły się kluby w Ekstraklasie ufające tej wizji, zajął się dyrektorowaniem w warszawskiej filii akademii Barcelony, Escoli Varsovia.

Jego banicja trwała długie pięć lat, podczas których Stawowy był przypominany w chwilach, gdy trener otrzymywał długi kontrakt (jak słynny 10-letni kontrakt Stawowego), albo gdy przesadnie odlatywał (jak Stawowy, który zapowiadał Ligę Mistrzów w każdym klubie, który go zatrudniał). Czy się zmienił?

To właśnie jest najważniejsze, najpoważniejsze pytanie, które może też zadecydować o jego wynikach w ŁKS-ie. Z rozmów z jego podopiecznymi, ale też ludźmi z którymi współpracował wynika obraz prawdziwego fanatyka, może wręcz guru sekty. Jeśli to nie uległo zmianie, może się okazać, że i u Rycerzy Wiosny ambitny plan zostanie wywrócony przez bardzo trywialne problemy z relacjami. W dość interesującej styczniowej rozmowie dla samej Escoli, Wojciech Stawowy wydawał się dostrzegać błędy z przeszłości. Zapewniał, że już nie będzie dziennikarzom opowiadał o Lidze Mistrzów, ale też o tym, że zmodyfikował swoje metody. Ciekawa jest też poniższa wypowiedź.

Czy w Polsce są zespoły chcące grać w piłkę? Są takie podążające w kierunku, w którym podąża europejski top – liga hiszpańska czy niemiecka, która jest wg mnie odzwierciedleniem tego, jak należy przejść z futbolu fizycznego na techniczny. Kiedyś była to gra na zasadzie stuprocentowej dyscypliny w defensywie, gry prostymi środkami. W Polsce są trenerzy, którzy chcą iść za tym trendem i dla mnie jest tu przykładem – mimo nie najlepszych wyników – ŁKS. Trener Moskal chce, by drużyna utrzymywała się przy piłce w mądry sposób i kreowała grę. Często jest to krytykowane, bo „to bramek nie daje”. Ale jeśli zawodnik nie ma pewności skuteczności dośrodkowania czy prostopadłej piłki, to lepiej tę piłkę wycofać, nie stracić i budować nowe rozwiązania.

Stawowy ewidentnie nie jest strażakiem, który ma dokonać cudu w sześć tygodni, jest raczej człowiekiem, który ma robić to, co Moskal jesienią.

Najbliżej powrotu na ławkę trenerską Wojciech Stawowy był zresztą dwa lata temu, gdy znalazł się na szczycie listy życzeń ŁKS-u Łódź po awansie do I ligi. Wówczas klub nie dogadał się z trenerem, zatrudnił Kazimierza Moskala, a świetne wyniki łodzian sprawiły, że Stawowy na powrót mógł się zająć pracą w Escoli Varsovia. Drugi poważny sygnał, że były szkoleniowiec Cracovii czy Widzewa powoli zaczyna tęsknić za seniorskim graniem otrzymaliśmy w październiku, gdy trójmiejskie media poinformowały o przejęciu przez Stawowego gdyńskiej Arki. Wtedy jednak znów wszystko wysypało się na ostatniej prostej. Teraz trafia w miejsce, gdzie jego pracę od dawna się szanuje, może nawet podziwia. Nie jest wielką tajemnicą, że dyrektor sportowy Krzysztof Przytuła był zakochany w wizji Stawowego jako jego zawodnik, następnie jako jego asystent w kolejnych klubach, ale i obecnie, jako człowiek budujący trzon ŁKS-u.

Duet wreszcie w komplecie. Cel? Zapewne taki sam jak przed Moskalem – Ekstraklasa w dwa sezony. Niezależnie, czy po utrzymaniu teraz i w przyszłym sezonie, czy po spadku i awansie za rok.

Fot.FotoPyK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama