Na Słowacji już od zeszłego tygodnia trenują, a media obiegały zdjęcia zawodników w maseczkach podczas zajęć, co niektórych przeraziło, bo to niekoniecznie dobre rozwiązanie ze zdrowotnego punktu widzenia. Nadal jednak nie wiadomo, czy i kiedy liga słowacka wznowi rywalizację oraz jaka będzie przyszłość wielu klubów, które z powodu koronawirusa mogą zostać odcięte od głównych źródeł finansowania. Rozmawiamy na ten temat z Pawłem Zimończykiem z agencji FairSport, która prężnie działa na Słowacji i ma tam wielu piłkarzy. Mówi on m.in. o tym, dlaczego naszym południowym sąsiadom łatwiej byłoby zakończyć granie już teraz i czy nasze kluby mogą wykorzystać kryzys na słowackim rynku.
Jak wygląda sytuacja w lidze słowackiej w kwestii ewentualnego wznowienia rozgrywek?
Rozważa się kilka możliwości. Pierwsza – normalne dokończenie sezonu, liga rozpoczęłaby się 6 czerwca. Druga – dogranie sezonu w okrojonej formule. Trzecia – koniec grania w tym sezonie i skupienie się na przygotowaniach do nowego. Trwa jeszcze dyskusja między największymi klubami. Tabela na teraz wygląda tak, że raczej nikt nie będzie się czuł pokrzywdzony, gdyby uznano ją za wiążącą. Do tego kluby nie są uzależnione od praw telewizyjnych, bo dostają z tego tytułu bardzo małe pieniądze, więc nie ma dużej presji, żeby grać za wszelką cenę.
Słowackie media podają, że grać chce przede wszystkim prowadzący Slovan Bratysława, a cała reszta najchętniej już by nie wracała na boiska.
Tak czy siak Slovan wystąpi w eliminacjach Ligi Mistrzów. Nie wiadomo natomiast, czy zostanie mu przyznany tytuł mistrzowski. Gdyby sezon normalnie dograno, wtedy nie byłoby wątpliwości. Tak jak mówiłem, trwają dyskusje, ale dla Słowaków to raczej nie jest sprawa życia i śmierci. Na ten moment piłkarze wrócili do treningów i są próby, żeby skończyć sezon, ale z drugiej strony wiem, że ci wielcy gracze nie do końca są przekonani, czy ma to sens.
Nie będzie się to opłacało?
Mogą uznać, że ryzyko jest niewspółmiernie duże w odniesieniu do potencjalnych korzyści. Tak naprawdę jedyną korzyścią byłoby sportowe zakończenie sezonu, potencjalnych minusów jest znacznie więcej.
Jaki scenariusz by pan obstawił?
60 procent, że nie wznowią rozgrywek.
Słowakom o tyle łatwiej byłoby nie wznawiać ligi, że przerwano ją akurat po zakończeniu zasadniczej fazy sezonu.
Dokładnie. Odbyły się już 22 kolejki, każdy zagrał z każdym u siebie i na wyjeździe, więc to tak, jakby Ekstraklasa skończyła się po trzydziestu kolejkach. Gdyby na Słowacji wrócili do grania, a po kilku spotkaniach koronawirus powrócił i kraj znów musiałby stanąć, kluby tylko skomplikowałyby sobie sytuację. Rozważa się jeszcze wariant, żeby play-offy, w których normalnie byłoby po 10 meczów w grupie mistrzowskiej i spadkowej, okroić o połowę, rezygnując z rewanżów. To też jednak oznaczałoby różne komplikacje, dlatego wydaje mi się, że również sytuacja w tabeli sprzyja temu, żeby na boiska nie wracać.
Głośno mówiło się o ruchu właściciela MSK Żylina, który pożegnał kilkunastu zawodników, ale zbyt wcześnie pisano, że klub może przestać istnieć.
To bardziej ruch zabezpieczający. Myślę, że można porównać go do tego, co było w Ruchu Chorzów i Widzewie Łódź, gdy robiono upadłość z możliwością zawarcia układu. Kluby dalej funkcjonowały, ale miały ochronę przed wierzycielami. Nie ma ryzyka upadku Żyliny czy wycofania się z ligi.
Niektórzy na Słowacji alarmują, że kluby mogą zacząć masowo upadać. Pana zdaniem to realne ryzyko?
Upadłość może nie, ale już się mówi, że część mniejszych klubów ze słowackiej ekstraklasy może stać się półzawodowa. Wpływy od sponsorów i telewizji są tam na zdecydowanie niższym poziomie niż u nas. Do tego wielu właścicieli też odczuje skutki kryzysu, a wtedy ratowanie klubów nie będzie ich głównym celem. W pierwszej kolejności skupią się na swoich firmach. Jeśli jednak chodzi o Żylinę, uważam, że to nie ten adres.
Na drugim szczeblu to już w ogóle szykują się problemy. Na kilka klubów łożyły głównie samorządy, które dziś na pewno mają inne priorytety, znacznie pilniejsze wydatki. U nas w przypadku klubów miejskich na dłuższą metę może być podobnie.
Sądzi pan, że wyraźnie wybijający się finansowo ponad resztę Slovan jeszcze bardziej odskoczy czy raczej liga słowacka pod tym względem wyrówna się w dół?
Prędzej powiedziałbym, że jeszcze bardziej ugruntuje się czołówka. Slovan nadal będzie miał duże ambicje, szczególnie po ostatnich udanych występach w Lidze Europy, gdy wszedł do grupy kosztem PAOK-u Saloniki. Wybudowali tam nowy, piękny stadion. Pytanie, jak będzie z kibicami. Nie zapowiada się, żeby szybko mogli wrócić na trybuny. Na razie prowadzona była akcja sprzedaży wirtualnych biletów, próbuje się coś działać marketingowo. Zapewne w Slovanie liczyli, że tacy zawodnicy jak David Strelec czy Dominik Greif pójdą w ślady sprzedanego za 6 mln euro do Sportingu Lizbona Andraża Sporara i odejdą niedługo za dobre pieniądze, ale pandemia może trochę pokrzyżować te plany. Co do reszty, ostatnio Dunajska Streda też starała się rywalizować i bić o najwyższe lokaty. Żylina zawsze radziła sobie “sposobem”, czyli rozwijaniem akademii i sprzedawaniem zawodników, co wyrobiło jej międzynarodową renomę. Pod względem marki to chyba najlepszy słowacki klub. Zobaczymy, może być tak, że stojąca teraz młodzieżą Żylina najlepiej wyjdzie z tego kryzysu.
Spodziewa się pan, że liga słowacka stanie się jednym z głównych łowisk dla bogatszych lig, w tym polskiej? Wygląda na to, że wielu dobrych zawodników może być do wzięcia w promocyjnych cenach.
Gdy poszło w eter, że Żylina bankrutuje i każdy myślał, że piłkarze mogą się rozejść za darmo, to nawet kluby z lig TOP5 uaktywniły się, bo talentów mają tam naprawdę sporo. Ale jak się okazało, że tylko dziesięciu czy dwunastu zawodników dostało wolną rękę w poszukiwaniu nowych pracodawców, to ten zapał zmalał. Na pewno ambicją Żyliny po transferach Skriniara, Bożenika i kilku innych jest ugruntowanie pozycji na zachodzie Europy i sprzedawanie bezpośrednio tam. Jeżeli Żylina sprzedaje Benesa za sześć milionów euro, a Bożenika za cztery, nie ma potrzeby, żeby robić jakieś pośrednie skoki przez polską ligę. Za takie pieniądze również z Ekstraklasy odchodzą tylko najlepsi i to nieliczni.
Krótko mówiąc, nasze kluby raczej nie mogą spodziewać się, że polska liga dla słowackich piłkarzy znów stanie się tak atrakcyjna jak 5-6 lat temu? W najlepszym razie będą mogły wziąć graczy ze średniej półki?
Wszystko zależy od skautingu. W tych mniejszych, biedniejszych klubach, które mogą mieć poważne problemy, też są zawodnicy z dużym potencjałem. Ale też nikt młodego piłkarza z potencjałem nie odda za darmo, bo zyski z jego transferu mogą być ostatnią deską ratunku. Slovan, Żylina czy Dunajska Streda nie mają większych oporów, żeby zapłacić 200-300 tys. euro za kogoś z rynku wewnętrznego, bo już go dobrze znają. Teraz oczywiście te kwoty mogą spaść nawet o kilkadziesiąt procent, ale jeśli nasze kluby nie podejdą do tematu na zasadzie “za jakość trzeba zapłacić”, to nic nie ugrają.
Pana zdaniem, jak dalekosiężne będą skutki pandemii dla rynku transferowego?
To nadal wróżenie z fusów. Myślę, że najbliższe 2-3 okienka dadzą odpowiedź. Na pewno wszystkim będzie trudniej, choć z drugiej strony, nasze rynki nie są rynkami drogimi i może paradoksalnie niektórzy zawodnicy – kluby już mniej – będą mogli na tym skorzystać. Jeżeli dobry zawodnik dotychczas wyceniany na 2 mln euro będzie do kupienia za połowę tej ceny, to myślę, że wielu się skusi. W najlepszych dziesięciu ligach kryzys nie powinien zajść tak daleko, by wydanie takiej kwoty stanowiło problem. Ale nie chcę wyrokować, bo nadal w większości wypadków nie wiemy, co z dograniem sezonów, z kibicami na trybunach, z prawami telewizyjnymi, z europejskimi pucharami. Wolę zakładać trudne scenariusze i najwyżej pozytywnie się zaskoczyć.
Bogatsi będą jeszcze bogatsi, biedni jeszcze biedniejsi?
Najlepsze ligi odjechały tak mocno względem reszty, że tej przepaści nie da się już zasypać. Pewnie dojdzie do małych przetasowań na ich wewnętrznych rynkach – na przykład ceny w Premier League spadną, a liczba zawodników kupowanych hurtowo przez kluby włoskie zmaleje. Potrafiły one wziąć pięciu, z góry zakładając, że jak się sprawdzi dwóch, to i tak wyjdą na plus. Teraz spodziewam się, że będą bardziej szczegółowo analizować, kogo i za ile kupują. Całościowo jednak nic się nie zmieni. Silni będą trzymać z silnymi i chronić swoje rynki, swoje wpływy. Rola naszej agencji jest taka, żeby w tym trudnym czasie ciężką pracą i dobrym skautingiem spróbować nieco te różnice zniwelować, ale nie będzie to łatwe.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. 400mm.pl