Tłumy kibiców z całej Polski, ale i sporo specjalnie zaproszonych gości z zagranicy. Piękna oprawa kibiców. Obecne praktycznie wszystkie ogólnopolskie media oraz wielu VIP-ów. Ale przede wszystkim: dwie wielkie drużyny. Herosi na murawie, którzy starli się w boju o tytuł najlepszej Polonii w kraju. Dziś mija równe dziewięć lat od pierwszego meczu o Puchar Weszło, dziś mija równe dziewięć lat od ostatniego trofeum Polonii Warszawa oraz Józefa Wojciechowskiego.
Ach, łezka się kręci w oku na wspomnienie tamtych czasów. Oczywiście, obecna sytuacja jest na tyle ciężka, że łezka w oku kręci się nam nawet na wspomnienie marcowego meczu Korony Kielce z ŁKS-em Łódź, ale w tym wypadku to coś więcej niż tęsknota za graniem w piłkę. Dziewięć lat temu to było wydarzenie absolutnie bez precedensu, choć przecież niektórzy sądzili, że to tzw. “jaja z pogrzebu”.
Jakie było tło tej wspaniałej sportowej rywalizacji, w której warszawska Polonia okazała się najlepszą Polonią Polski?
– Byłbym bardzo zdziwiony gdybyśmy niczego nie wygrali. Myślę, że coś wywalczymy, ale jeszcze nie wiemy, co – oświadczył na początku lutego 2011 roku Józef Wojciechowski. To nam wystarczyło. Polonia Warszawa była już wówczas raczej poza grą o mistrzostwo, na zwycięstwo w Pucharze Polski też się nie zanosiło – Czarne Koszule czekał dwumecz z faworyzowanym Lechem Poznań i oczywiście 3 marca, po rewanżowym 1:2 na własnym terenie, także i ten front został przymknięty. Jako że przy wielu krytycznych tekstach wobec właściciela J.W. Construction mieliśmy też do niego sporo sympatii – postanowiliśmy zorganizować koło ratunkowe.
Początkowo planowaliśmy wręczyć trofeum tej z Polonii, która na koniec ligi będzie miała więcej punktów. Bytomianie bili się o utrzymanie, Polonia mimo wszystko szwendała się raczej w górnej połowie tabeli, więc wydawało się, że “wywalczenie czegoś” zapowiadane przez Wojciechowskiego jest niemal pewne – a tym czymś będzie właśnie tytuł dla najlepszej Polonii w lidze. Wówczas jednak oburzyli się bytomianie, którzy skontaktowali się z nami i dali znać, że nie chcą czekać na koniec ligi, poza tym, gdyby wiedzieli, jaka jest stawka, punktowaliby od początku sezonu lepiej niż warszawska imienniczka. Dali konkretną propozycję: rozstrzygnijmy to w bezpośrednim meczu. Polonia Bytom – Polonia Warszawa. 22 facetów na murawie, jedna piłka.
16 kwietnia 2011 roku wypadał mecz 22. kolejki.
– Myślę, że miasto Bytom zdecydowanie jest gotowe na Puchar Weszło. Wszyscy są maksymalnie skoncentrowani i zmobilizowani – atmosfera udziela się także nam, więc już od dziś nie ma żadnego wspominania zwycięstwa z Ruchem, a wyłącznie patrzenie w przód – komentował dla Weszło Błażej Telichowski, zawsze z dystansem i humorem. Bytomianie w ogóle zachowali się wówczas fantastycznie. Dyrektor marketingu, Marek Pieniążek, zrobił dosłownie wszystko, by finał Pucharu Weszło nie ustępował oprawie ówczesnym meczom finału Pucharu Polski czy Superpucharu Polski. Dodajmy: nie było to trudne. To czasy przed Narodowym, gdy o takie trofea często grało się gdzieś po Bełchatowach, a czasem wręcz odpuszczało mecz z niezrozumiałych względów (pamiętne: “kto wylosował drużyny do tego pucharu” z ust ówczesnej minister sportu, Joanny Muchy).
Bytom więc ugościł nas wszystkich po królewsku i z pompą odpowiednią dla tak doniosłego zdarzenia. Kibice gospodarzy przygotowali oprawę z kartonowymi pucharami. Wojciech Kowalczyk, który przywiózł ze sobą trofeum, był eskortowany jak papież, przez ochroniarzy, na widok których część z nas schowała się w sali konferencyjnej. Atmosfera udzieliła się nawet kibicom z Warszawy, którzy w sektorze gości zaintonowali przyśpiewkę “puchar jest nasz”.
– Muszę przyznać, iż od dawna marzyłem by dostać okazję gry w takim spotkaniu. Zdobycie tego trofeum będzie wielkim przeżyciem, tym bardziej, że tych okazji by wygrać jakieś rozgrywki jest niewiele i na razie nie zapowiada się, bym miał powiększyć kolekcję swoich zdobyczy. Traktujemy mecz niezwykle poważnie i znamy stawkę spotkania – to jeszcze raz “Telich” z 2011 roku. Pojawiły się plotki, że w przypadku porażki trener Góralczyk poda się do dymisji. Niektórzy uważali, że jeśli i na tym froncie Polonia Warszawa poniesie klęskę, Józef Wojciechowski w ogóle da sobie spokój z futbolem.
Na boisku – bez niespodzianki. Prezes Wojciechowski nie zwykł rzucać słów na wiatr – obiecał coś wygrać, więc coś wygrał. Łukasz Piątek na 1:0, Daniel Gołębiewski na 2:0 – Polonia Warszawa z pierwszym i jak się miało później okazać – jedynym trofeum za kadencji JW Construction.
– Mierzej rozdawał drobne! – pierwsze wspomnienie Błażeja Telichowskiego niespecjalnie nas dziwi. Podczas ceremonii wręczania trofeum szatnia Polonii postanowiła się nam odgryźć za szyderstwa i wręczyła w zamian za Puchar Weszło worek monet. To był okres, gdy w planach było stworzenie płatnej strony, więc Adrian Mierzejewski, kapitan Polonii, postanowił wykupić od razu abonament dla całej drużyny. – Wtedy Weszło trochę inaczej wyglądało, jechaliście na ostro prawie cały czas. Nie wszyscy w naszej drużynie pozytywnie do tego podchodzili, ale stwierdziliśmy, że jakoś trzeba się odwdzięczyć za puchar. Jako że Weszło miało być płatne, chyba za cztery złote, zebraliśmy w drużynie bilon i wręczyliśmy Kowalowi. Wyszło fajnie, nikt nas nie odebrał jako zakompleksionych piłkarzyków, zamiast fochów odbiliśmy piłeczkę, a Kowal też fajnie się zachował i przyjął ten woreczek monet – wspomina dziś wraz z nami “Mierzej”.
– Podchodziliśmy do tego na wesoło, to było fajne wydarzenie, ale kurczę, mnie dotknęła jakaś klątwa! Zdobyłem Puchar Polski, zdobyłem Superpuchar, a tutaj się nie udało. Po latach przyjechałem do Warszawy powalczyć o Puchar im. Pawła Zarzecznego, kolejne trofeum w zorganizowanych przez was rozgrywkach i też nie poszło! – narzeka Telichowski, ale jednocześnie dostrzega przyczyny tamtej porażki – Chyba drużynę zjadła trema. Duże wydarzenie, zawodnicy nie mogli sobie poradzić z presją.
Mierzejewski jest na drugim biegunie. Jako jedyny wygrał Puchar Weszło dwukrotnie! Najpierw jako kapitan Polonii Warszawa, potem jako reprezentant Polski. Drugą edycję Pucharu wyznaczyliśmy bowiem na mecz z San Marino, w samym środku kryzysu reprezentacyjnego. Jako że podopieczni Waldemara Fornalika mieli problem z wygraniem czegokolwiek, choćby pojedynczego spotkania, zaoferowaliśmy od razu mecz o tytuł. Zasady proste: zwycięstwo nad San Marino pięcioma bramkami i wyżej – puchar zostaje w Warszawie. Mniejsze rozmiary zwycięstwa – trofeum wędruje do rywali.
– No i co, zdobyłem dwa Puchary Weszło, jako jedyny! Jak będzie trzecia edycja, to musicie to tak zorganizować, żebym mógł obronić tytuł – odgraża się Mierzejewski. Co stało się z pucharem po przywiezieniu go do Warszawy? – Zadecydowaliśmy, że trofeum nie może być u nas w szatni, bo może przynieść “żabkę” i już więcej pucharów nie wygramy. Chyba stanęło w kawiarence klubowej, dalszych losów nie znam, gdzieś tam pewnie zalega w magazynach!
Co ciekawe – choć piłkarze obu Polonii zachowali się z dużą klasą, nie wszystkim w środowisku to odpowiadało.
– Było trochę głosów, że wchodząc w waszą konwencję niepotrzebnie pomagamy wam się wypromować – przyznaje Mierzejewski. – Nie było jeszcze wtedy na Weszło takich wywiadów czy obszernie opisanych historii jak dzisiaj, bardziej bezustanna jazda jak z trałkowaniem czy anegdotami o “Gajtku”. Nie wszystkim to się podobało, ale moim zdaniem wszyscy się zachowali w porządku. Pamiętam, że plakat, który dorzuciliśmy do monet, zabraliśmy z hotelu, bardzo nam pasował do koncepcji, pani recepcjonistka zgodziła się go oddać.
Dopytaliśmy jeszcze Adriana o kwestię, która nurtowała nas od lat – czy Puchar Weszło w CV pomógł mu w dalszej karierze? Wikipedia nie kłamie – jego kariera nabrała rozpędu właśnie po tym sezonie, najpierw zapełniła się gablota, potem dopiero paszport, portfel i zeszyt z występami w reprezentacji.
– Nie mam wątpliwości, że w Trabzonie na to patrzyli, szkoda tylko, że na Transfemarkt nie ma tego Pucharu obok innych rzeczy, które gdzieś tam po drodze udało mi się wygrać!
Adrian, naprawione!
Czego żałujemy? Kurczę, sami siebie nie podejrzewaliśmy o taki sentymentalizm, ale żałujemy obu Polonii. Oba kluby grają dzisiaj na czwartym poziomie rozgrywkowym i oba będą mocno skrzywdzone, jeśli liga zostanie zakończona już dzisiaj. Polonia Bytom walczy przecież o awans do II ligi z rezerwami Śląska Wrocław i wcale nie jest tu skazana na porażkę – a powrót na szczebel centralny po trzech sezonach byłby na pewno dużym sygnałem, że klub wraca na dobre na mapę polskiego futbolu. Polonia Warszawa jest w jeszcze gorszej sytuacji – pozostaje w strefie spadkowej III ligi i mimo rozsądnych wzmocnień oraz nowego, potężnego właściciela, może w przyszłym sezonie zagrać znów w IV lidze.
Ech, trzymamy kciuki za powrót obu Polonii przynajmniej do tej II ligi. Może będzie okazja do organizacji rewanżu?
Fot.Newspix