Obyło się bez zbędnego przedłużania. Sezon oficjalnie dobiegł końca już w marcu, a tytuł koszykarskiego mistrza Polski – na podstawie miejsca w tabeli – trafił do Stelmetu Enea BC Zielona Góra. Amerykanie oraz inni obcokrajowcy rozjechali się po domach i na horyzoncie pozostała jeszcze jedna kwestia. Jaka? Jeśli nie wiesz o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Kluby Polskiej Ligi Koszykówki wspólnie oznajmiły, że kontrakty zawodników nie będą rozliczane…
Oznacza to tyle, że zawodnicy i członkowie sztabów szkoleniowych nie otrzymają pełnego wynagrodzenia za sezon 2019/2020. – Działając wspólnie, jako wszystkie kluby PLK, zdajemy sobie sprawę, że konsekwencje poniesiemy wszyscy – od całej ligi jako organizacji poczynając, poprzez kluby, agentów, trenerów i zawodników. W dobie nadchodzącego nieuchronnie kryzysu gospodarczego (przesądzone jest, że pieniądze funkcjonujące w koszykarskim środowisku w następnym sezonie, a prawdopodobnie wielu sezonach, będą niewspółmiernie mniejsze), którego skutków dzisiaj nie jesteśmy w stanie przewidzieć, podejmujemy wspólne działania mające na celu zminimalizowanie strat wszystkich podmiotów i ochronę ich interesów w takim stopniu, w jakim jest to możliwe – czytamy na stronie Anwilu Włocławek, który wystosował oświadczenie w porozumieniu ze wszystkimi klubami. Całość tutaj.
Nie ukrywajmy, że jest to sytuacja niejednoznaczna. Jasne, jeśli zawodnik podpisał kontrakt na sezon, to ma prawo oczekiwać, że pensja po prostu do niego trafi. To nie jego wina, że rozgrywki dobiegły końca już w marcu. Nie mógł tego przewidzieć, tak jak zresztą każdy z nas. Ktoś mógłby jednak powiedzieć: nie gra, więc nie powinien oczekiwać całej kasy, bo przecież to nie tylko on, ale każdy w społeczeństwie może – w dobie epidemii koronawirusa – znajdować się w ciężkim położeniu i potrzebować pieniędzy. Z drugiej strony warto wspomnieć, że kontrakty w PLK nie zawsze należą do specjalnie wysokich i nie każdy będzie w stanie sobie poradzić z kilkoma miesiącami bez odpowiedniej wypłaty.
Jak się dowiedzieliśmy – stroną w tym zamieszaniu nie są władze PLK ani PZKosz. To wyłącznie kluby podjęły taką decyzję i przekazały ją do wiadomości publicznej. – Wiemy, że rozmowy między klubami, a zawodnikami trwają. My nie mamy na to wpływu, ani szerokiej wiedzy jak obecnie ta sytuacja wygląda. Z naszej strony możemy tylko zachęcić zawodników i kluby do bezpłatnej pomocy prawnej, jakby ktoś miał z czymś problem, co podkreśliliśmy w komunikacie Zarządu PLK na stronie ligi – mówi nam Paweł Łakomski, dyrektor ds. komunikacji i PR w PZKosz i PLK. O komentarz poprosiliśmy również przedstawiciela Zawodowego Związku Koszykarzy, który jednak na obecny moment wstrzymuje się od zabrania głosu.
Oczywiście nie możemy mówić za wszystkich, ale wielu zawodników zostało po prostu postawionych przed faktem dokonanym – choć w niektórych klubach wcześniejsze rozmowy faktycznie miały miejsce. Wpływ, jaki koszykarze mogli mieć na decyzje z góry, był jednak mocno ograniczony. Dużo mówi też treść oświadczenia, w którym nie ma nawet słowa o żadnych konsultacjach z pracownikami…. Cóż, teraz każdy z nich będzie indywidualnie walczył o należną pensję, a przynajmniej jakąś jej część. Sytuacja jest bardzo płynna i bez wątpienia będzie mieć swoją kontynuację w nadchodzących tygodniach. Bo przecież przymusowe zakończenie sezonu nie jest winą władze lig, ale również nie zawodników. Trudno więc o optymalne i zadowalające obie strony rozwiązania
O zdanie zapytaliśmy również legendę polskiej koszykówki, Macieja Zielińskiego: – Trzeba zdać sobie sprawę, że sytuacja jest wyjątkowa i trudno powiedzieć co będzie dalej. Z punktu widzenia byłego zawodnika… te kontrakty były przecież podpisane. Ale też trudno o ich wypełnienie, jak zawodnicy nie grają. Warto też wziąć pod uwagę fakt, że istnieją indywidualne kontrakty, każdy ma jakieś swoje zapisy. Można zrozumieć kluby, które nie wiedzą nawet czy będzie przyszły sezon, czy go nie będzie i co ze sponsorami. Do tego dochodzą jeszcze puchary europejskie.
Problemy natury finansowej w PLK to oczywiście nic nowego. W ostatnich latach upadały kluby, które w historii polskiej koszykówki zapisały się złotymi zgłoskami, jak Turów Zgorzelec czy AZS Koszalin. Z ekstraklasowych rozgrywek dwa lata temu wycofali się również STK Czarni Słupsk, nie wspominając nawet o najbardziej utytułowanym zespole w historii rozgrywek, WKS Śląsku Wrocław, którego finansowo-organizacyjne perypetie oraz częste zmiany poziomu rozgrywek trudno byłoby streścić w jednym akapicie. Podobne historie spotykamy również w innych dyscyplinach, ale trudno mieć wątpliwości: polska koszykówka ligowa jest z problemami za pan brat. Budżety większości klubów są wirtualne, a o żadnej stabilności nie może być mowy. I prędko się to pewnie nie zmieni, a patrząc na obecny rozwój wydarzeń – co najwyżej na gorsze.
Fot. pixabay.pl