Reklama

Tamtego sezonu dograć się nie udało…

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

21 marca 2020, 16:23 • 12 min czytania 4 komentarze

Trzynasta seria spotkań zapowiadała się wyśmienicie. Derby Krakowa, „Pasy” mierzą się z Wisłą, derby Warszawy, Polonia sprawdza formę Warszawianki, do tego Ruch Chorzów, który według słów Ernesta Wilimowskiego w jednym z dzienników: kryzys formy ma już za sobą. 31 sierpnia, w czwartek, sport był na swoim miejscu w gazetach. Drużyny przygotowywały się do weekendowych wyzwań, piłkarze, nawet ci mundurowi, szykowali raczej krótkie spodenki niż karabiny. Oczywiście, gdzieś na horyzoncie majaczyło już zagrożenie, ale przecież na pewno nie jutro, na pewno nie w ten weekend… 

Tamtego sezonu dograć się nie udało…

Wszyscy liczyli się z tym, że wybuchnie wojna. Wszyscy liczyli się z tym, że sezon ligowy w 1939 roku może zostać przerwany przez przetaczające się przez Polskę konwoje z żołnierzami. Ale – czy nie trochę podobnie jak dziś? – wyjątkowo silnie działały wszystkie mechanizmy obronne. Jeszcze nie teraz. Jeszcze nie w ten nadchodzący weekend. Jeszcze teraz będzie szkoła, jeszcze teraz będzie praca, jeszcze będzie mecz.

Ostatnią kolejkę rozegrano 20 sierpnia 1939 roku. By obejrzeć kolejną serię spotkań polskiej ligi, cały naród musiał przejść przez piekło, o którym nawet dzisiaj trudno pisać bez drżących dłoni.

Czy to było niespodziewane? I tak, i nie. Ze wspomnień ówczesnych wiemy, że z jednej strony zdawali sobie doskonale sprawę z tego, że prawdopodobnie tego nie uda się uniknąć, z drugiej do końca wypierano z myśli wojnę i stąd może taki dysonans – tłumaczy Remigiusz Piotrowski, pisarz i dziennikarz. – Nie bez powodu prezes PZPN, pułkownik Kazimierz Glabisz, powiedział po sensacyjnym zwycięstwie Polaków nad wicemistrzami świata z Węgier, a ten mecz odbył się 27 sierpnia, że: Piłkarstwo polskie zaczęło swą historię powojenną od meczu z Węgrami i kto wie, czy dzisiejszy mecz nie jest ostatni przed wojną. Oczywiście gazety jeszcze 31 sierpnia informowały o planowanych wydarzeniach sportowych, w tym o meczach, które miały się odbyć 3 września, bo mogło się wydawać, że ten straszny moment znów zostanie przesunięty, że znów uda się kupić trochę czasu.

Aż trudno w to uwierzyć. W niedzielę, 27 sierpnia, na Stadionie Wojska Polskiego w Warszawie zebrało się 20 tysięcy widzów. Polska w najsilniejszym składzie, przy ławce Kapitan Związkowy Józef Kałuża, na boisku między innymi Szczepanik, Cebula, Wilimowski czy Cyganek. Po drugiej stronie choćby György Sárosi, kapitan i jeden z najważniejszych zawodników ówczesnych wicemistrzów świata. Na mundialu w 1938 roku zdobył pięć bramek, przeciw Polsce skończył z pustym kontem. Błyszczeli biało-czerwoni, wśród nich oczywiście chyba najpełniej obrazujący tragizm nadchodzącej wojny Ernest Wilimowski. Węgrom ustrzelił hat-tricka, godnie żegnając się z narodem, w którego barwach grał niemal dosłownie do pierwszego wystrzału. Kolejne bramki strzelał już dla bezlitosnego okupanta, który część niedawnych boiskowych rywali „Eziego” wtrącił do obozów, część zabił w walkach jeśli nie w 1939, to w 1944 roku.

Reklama

Czwartkowy „Przegląd Sportowy” ukazał się zupełnie zwyczajnie. Korespondencja z Węgier, skąd napływały gratulacje i wyrazy uznania wobec zaskakującego zwycięstwa Polaków nad Węgrami. Choć od starcia minęło kilka dni, widowiskowy mecz wciąż był szeroko omawiany. – Węgrzy naturalnie nie spoczną, aż nie uzyskają rewanżu. Budapeszt oczekuje Polaków ze zdwojoną radością i ma nadzieję, że nie będzie czekał długo – czytamy na stronie tytułowej. Jest wprawdzie jeden organizacyjny zgrzyt – bo z niejasnych przyczyn na przylot do Polski, by zagrać zaplanowany mecz, nie decyduje się reprezentacja Bułgarii, ale to tylko parę zdań dygresji przy omawianiu listy powołanych do reprezentacji.

– Ostatni numer najlepszego polskiego ilustrowanego magazynu sportowego, „Raz, dwa, trzy”, wyszedł z datą: niedziela, 3 września. Być może był składany wcześniej, być może dało się go kupić wcześniej, ale na egzemplarzu, który posiadam widnieje niedzielna data – opisuje Leszek Śledziona, historyk i pisarz z wydawnictwa „Historia Sportu”. W środku duży fotoreportaż z meczu przeciw Węgrom, praktycznie ani słowa o wojnie. – Zastanawiająca jest tylko rubryka „wczoraj i dziś”, ostatnia strona. To kolaż dwóch fotografii – dyskobola oraz żołnierzy, po hełmach wnoszę, że niemieckich, wjeżdżających do wody. Czy to już było odnotowanie startu wojny, czy może tylko nawiązanie do nastrojów z całego ubiegłego tygodnia, trudno w tej chwili określić. 

ze zbiorów Biblioteki Jagiellońskiej

W przeciwieństwie do obecnej sytuacji – koniec ligi nie zaskoczył piłkarzy w trasie.

Nie przypominam sobie przypadku, choć nie mogę wykluczyć, że takiego nie było, aby piłkarz trafił na front dosłownie z boiska. Chociażby dlatego, że Niemcy zaatakowali w piątek, a przed wojną mecze odbywały się przede wszystkim w niedziele – przypomina Remek Piotrowski, autor m.in. „Niezwykłego świata przedwojennego futbolu”. – Ale jeszcze w czwartek 31 sierpnia 1939 roku gazety rozpisywały się o planowanych przenosinach na Górny Śląsk Pawła Cyganka, świeżo upieczonego reprezentanta Polski, jednego z najbardziej chwalonych piłkarzy po sensacyjnej wygranej Polaków z wicemistrzami świata z Węgier – czytamy w tekście Piotrowskiego opublikowanym w Dzienniku Łódzkim.

Cyganek na Górny Śląsk istotnie trafił, ale w nieco innych okolicznościach, niż się spodziewano. Zamiast transferu z prowincjonalnego Fabloka Chrzanów do którejś z wielkich firm – grał w niemieckim 1. FC Katowice. O piłce w tym regionie w okresie okupacji Mariusz Kowoll napisał książkę, publicyści wielokrotnie wracali do tych postaci, a batalie o ocenę moralną zachowań piłkarzy jak Wilimowski wracają co kilkanaście miesięcy.

Reklama

Sytuacja była dość jasna: wojskowi od razu rzucili się do walki. Interia opisała dość szczegółowo pierwsze ofiary. Jerzy Pośpiech z 1. FC Katowice zginął już 3 września. Fryderyk Rusek, mistrz w barwach Cracovii w 1930 roku – 20 września pod Pszczyną. – Życie w kampanii wrześniowej z karabinem w dłoni stracili też: Tadeusz Bednarowicz (Legia i Polonia Warszawa), Marian Czajkowski (ŁKS Łódź), Antoni Dyczka (Śląsk Świętochłowice), Bronisław Fichtel (Pogoń Lwów), Józef Gąsiorek i Stanisław Gozdecki (WKS 1 pp. Wilno). Ten ostatni życie stracił w walkach z Armią Czerwoną, która 17 września 1939 zaatakowała Polskę. Walczył z Sowietami w obronie Grodna i tam poległ – wymienia Michał Zichlarz we wspomnianym artykule Interii.

Również Alfred Zimmer, piłkarz Pogoni Lwów właściwie do samego wybuchu wojny, niemal z boiska ruszył na front. Zginął w 1940, zamordowany w okolicach Katynia. Gerard Wodarz przeżył, ale jego historia to temat na film. Jeszcze 20 sierpnia zagrał w ostatniej kolejce ligi, by 4 dni później zamienić strój Ruchu Chorzów na mundur Grupy Operacyjnej „Śląsk”. Walczył w kampanii wrześniowej po polskiej stronie, ale po kapitulacji został zmuszony do gry w niemieckim Bismarckhütter SV. Drużyna z Hajduk Wielkich już w listopadzie 1939 roku całkiem normalnie grała w piłkę, organizowaną na okupowanych terenach jako kolejne nazistowskie narzędzie propagandowe.

Bismarckhütter Sport Vereinigung – bo tak brzmiała pełna nazwa tego powołanego w miejsce Ruchu klubu – korzystał z usług nie tylko Wodarza, ale i choćby Teodora Peterka. Obaj wielcy piłkarze zostali zresztą później wcieleni do Wehrmachtu, a przy pierwszej okazji powrócili na polską stronę. Wodarz – gdy w 1944 zdezerterował podczas bombardowania. Pojmany został początkowo skazany na rozstrzelanie, ale uratowały go zaszyte w niemieckim mundurze polski paszport i francuska wiza. Jako jeniec zgłosił się do Polskich Sił Zbrojnych. Peterek z amerykańskiej niewoli trafił do pancernej dywizji generała Maczka.

– Trzeba pamiętać, że Rząd Polski na uchodźstwie wydał bardzo jasne dyspozycje: najważniejsze jest to, by przeżyć – zauważa Śledziona, tłumacząc choćby podpisywanie volkslist przez zawodników z Górnego Śląska. – Oni po prostu stosowali się do wytycznych i trudno mieć pretensje, że grali niemal w komplecie w niemieckich klubach występujących na terenie całego tego regionu. 

A że propaganda chciała wykorzystywać futbol – nikt nie miał i nie ma wątpliwości, ani wtedy, ani tym bardziej dzisiaj.

W pewien sposób wszystko wróciło dość szybko do normy, choć trudno jednoznacznie stwierdzić, czy był to efekt rygoru, czy jednak uspokojenia nastrojów. Piłkarze już na przełomie września i października 1939 roku powracali na boiska. Być może to była jakaś forma udowadniania społeczeństwu, że najtrudniejszy moment już minął i można wracać do rzeczywistości bez bombowców na niebie i odgłosów wystrzałów. Wydaje się, że sytuacja na Górnym Śląsku została nadzwyczaj szybko opanowana. W grudniu ruszyły oficjalne rozgrywki ligowe – opisywał w wywiadzie na Weszło Mariusz Kowoll, twórca książki Futbol ponad wszystko. 

Dlatego Peterek czy Wodarz szybko wrócili na boiska, dlatego biegał po nich Wilimowski.

– Gerard Cieślik, żeby w ogóle móc grać w piłkę, musiał należeć do Hitlerjugend. A przecież to jest tylko połowa historii, stosunek okupanta do polskich piłkarzy na Górnym Śląsku jest dość gruntownie omówiony. Ale grali też zawodnicy na Kresach, arcyciekawa była sytuacja we Lwowie – wylicza Leszek Śledziona, przywołując kolejne wielkie postacie przedwojennego sportu. – We Lwowie do gry wrócono bardzo szybko, już 8 października. Wtedy odbył się trwający dwa tygodnie turniej, w którym wzięły udział cztery drużyny: Uciekinierzy, Ukraina Lwów, Pogoń oraz Hasmonea. Zwyciężyli Uciekinierzy przed Ukraińcami i Pogonią. 

Piłkarze na Kresach bardzo szybko musieli zaadaptować się do nowej rzeczywistości. Część, jak Zimmer, zginęła zamordowana przez Sowietów niewiele później. Część z sukcesami występowała w różnych okupacyjnych rozgrywkach aż do samego końca wojny.

– Michał Matyas grał bardzo długo w Dynamie Kijów, późniejszy selekcjoner reprezentacji Polski! Reprezentacja Lwowa, złożona głównie z piłkarzy Pogoni, grała w końcówce listopada z Dynamem Kijów, udział w meczu wziął między innymi Szymon Żurkowski z Czarnych Lwów – wylicza Śledziona, który w swoich archiwach ma mnóstwo danych z tamtego okresu. – Duże zbiory pamiątek Pogoni wywiozła rodzina Kucharów oraz legendarny dziennikarz i kurator lwowskiej drużyny, Rudolf Wacek. Zbiory Muzeum Sportu i Turystyki dotyczące lwowian to właśnie zasługa m.in. Wacka. 

Matyas 20 sierpnia zagrał w ostatniej ligowej kolejce, a jeszcze przed końcem 1939 został zawodnikiem Nieftianiku Borysław. Dziennik Kijowski wspomina, że występował pod różnymi pseudonimami, a stabilizację w kwestii tytułowania polskiego piłkarza dała dopiero przeprowadzka do Kijowa. Aleksander Zozula w swoim artykule w DK twierdzi, że Matyas stał się Matiasem, a przyczyną było zmienianie nazwisk ludzi z okupowanych terytoriów w taki sposób, by brzmiały bardziej „radziecko”. W Kijowie przyszły selekcjoner, zresztą w towarzystwie kilku innych zasłużonych futbolistów narodowości polskiej, miał nawet otwierać stadion olimpijski, ale… znów zaskoczyła ich wszystkich wojna.

– Cały sportowy Kijów żył uroczystym otwarciem stadionu, i my starannie przygotowywaliśmy się do gry z groźnymi „Wojskowymi” z Moskwy. Jeszcze w piątek przeprowadzono ostatnie treningi, ustalono taktykę gry. W niedzielę mieliśmy zebrać się na zajęcia teoretyczne o godzinie 10 rano. W południe miał odbyć się uroczysty obiad, a po nim – oglądanie nowego stadionu i zapoznanie się z z nową piłkarską areną… W niedzielę, 22 czerwca 1941 roku, wczesnym rankiem rozbudziły nas głuche, gwałtowne wybuchy. Wpierw jeden, a potem drugi, trzeci. Domem, w którym mieszkaliśmy, kilka razy silnie wstrząsnęło, zadzwoniły szyby okienne. Minutę później wszystko to powtórzyło się, i nagle ucichło. W domu już nikt nie spał… – pisał w swojej biografii Aleksander Skoceń, ukraiński piłkarz tamtego okresu cytowany przez Dziennik Kijowski. Co ciekawe – Matyas oficjalnie wśród byłych zawodników Dynama nie figuruje – sezon 1941 bowiem uznano za nierozegrany.

To była zresztą codzienność dla wielu sportowców. Grali w Polsce. Sezon niedokończony. Potem grali na terenach okupowanych. Sezon niedokończony. Następnie występowali już głównie w obozach jenieckich, bo z każdą kolejną falą walk, przybywało powołań również dla piłkarzy.

– Wyjątkowa jest historia Junaka Drohobycz. To był zespół, który był na ścieżce do awansu – podobnie jak teraz, miało dojść do poszerzenia ligi, bez wątpienia Junak by się w niej znalazł – zaczyna opowieść Śledziona. – Junak miał pościąganych niemal zawodowych piłkarzy z Wisły Kraków i nie tylko, to była mocna kapela, ale jednocześnie wojskowa – przed 17 września właściwie wszyscy byli już pod bronią. Ostatni mecz grali 27 sierpnia, właściwie chwilę później zostali zmobilizowani. 

Kierownikiem drużyny był zresztą wojskowy, pułkownik Mieczysław Młotek. To on zresztą był odpowiedzialny za późniejszą ewakuację, nie tylko wojska, ale i swojej drużyny Junaka.

– Wyszli przez Węgry, tam grali mecze towarzyskie. Iran, Palestyna – już jako II Korpus Andersa grali mecze m.in. z reprezentacją Iranu. Potem, już jako Brygada Strzelców Karpackich, byli właściwie nieformalną reprezentacją Polski. Jako wojskowi też zresztą święcili triumfy – nie byli może w pierwszej linii, pełnili raczej funkcje pomocnicze, ale te oddziały wyzwalały Bolonię, brały udział w bitwie pod Monte Cassino. Ostatecznie wielu z nich osiadło w Anglii, gdzie utworzyli nawet amatorską drużynę „Carpatiens”. 

Nieprawdopodobne? Tak toczyły się wojenne losy. Stanisław Geruli, bramkarz Junaka w 1939 roku, trzynaście lat później wystąpił w finale jednego z amatorskich pucharów na słynnym stadionie Wembley. Wcześniej tenże Geruli wziął też udział w spotkaniu Walthamstow z Queens Park – jednym z pierwszych, które doczekało się transmisji telewizyjnej.

Grafika:Echo Krakow 1947-03-06a.jpg

Materiał ze strony historiawisly.pl, Echo Krakowa z 1947 roku

Już po zakończeniu wojny i tzw. wyzwoleniu pojawił się pomysł, aby dokończyć przerwane we wrześniu 1939 roku rozgrywki (w miejsce Pogoni Lwów miała zagrać Polonia Bytom, w miejsce Union-Touring – ŁKS). Nikt z tej dogranej po latach ligi miał w 1946 roku nie spadać klasę niżej, co więcej w kolejnym sezonie do szczęśliwej dziesiątki zamierzono dokooptować zwycięzców ogólnopolskich eliminacji, jednak władze piłkarskie nie zdecydowały się na podobne rozwiązanie – pisał Remek Piotrowski w Dzienniku Łódzkim. Pomysł dogrania ligi do końca nie wypalił z wielu przyczyn. Inne drużyny, inni piłkarze, długie sześć lat przerwy to oczywiście te najbardziej oczywiste. – Nie ignorowałbym jednak też czynnika polityczno-światopoglądowego. Po tzw. wyzwoleniu silna była przecież chęć zerwania z „burżuazyjnymi” tradycjami II RP.

O tym jak silny był opór komunistów wobec przedwojennych idoli, świadczą losy Antoniego Gałeckiego, w trakcie wojny zresztą kolegi z boiska dla piłkarzy Junaka. Gałecki w II RP stał się legendą ŁKS-u – kilkanaście lat gry dla łodzian, występ w reprezentacji Polski na mundialu 1938 w osławionym starciu z Brazylijczykami, status olimpijczyka nabyty na Igrzyskach dwa lata wcześniej. Łodzianin po przerwanym sezonie w 1939 roku wziął udział w kampanii wrześniowej, a następnie w tułaczce wraz z pułkownikiem Młotkiem i jego Junakiem. Egipt, Libia, Włochy, wreszcie Anglia, w której Gałecki pozostał po zakończeniu wojny. Do Polski nie wracał, przekonany, że jego rodzina nie żyje, a i w drugą stronę nie było poszukiwań – wszyscy uznali, że Gałecki nie dożył 1945 roku.

Gałeckiego „odkrył” dla Polski dopiero Stanisław Baran: jego dawny kumpel z boiska pojechał do Szkocji z drużyną Silesian Team na kilka pokazowych spotkań. Gałecki, wciąż zakochany w futbolu, odwiedził jeden z meczów, gdzie wraz z Baranem wyjaśnił całą pomyłkę. Niedługo później Antoni powrócił do ojczyzny i zdążył nawet zagrać kilka spotkań w biało-czerwono-białych barwach, ale – jak podaje oficjalna strona klubu – ówczesne władze niechętnie patrzyły na weterana armii Andersa oraz wybitnego sportowca czasu II RP. Gałecki został zdjęty z afiszów i zajął się zdecydowanie bardziej cichą pracą szkoleniową.

Futbol powrócił zubożały o dziesiątki wartościowych piłkarzy – wielu pochłonęło wojenne piekło, inni stracili najlepsze lata kariery w obozach, jeszcze kolejni z frontów powrócili okaleczeni, bez możliwości dalszego uprawiania sportu. Co gorsza, nie było już mowy o lidze, w której na równych zasadach i w atmosferze sportowej rywalizacji uczestniczyły jednocześnie kluby mniejszości niemieckiej i żydowskiej, w której uczestniczyły kluby o różnorodnej „orientacji politycznej”. Ruch stał się na moment Unią, Wisłą Gwardią, ze zrozumiałych względów nie była możliwa dalsza gra Pogoni Lwów czy Śmigłego Wilno.

Nawiązania do dzisiejszej sytuacji? Cóż, optymista powie – piłka nożna obroni się zawsze. Niech wkoło latają bomby, niech szaleją pandemie – futbol zawsze szybko znajdzie z powrotem drogę na boiska, a stamtąd do serc kibiców. Jeśli dało się grać 8 października 1939 roku, to i teraz piłka nożna powróci szybciej niż sądzimy. Z drugiej strony – w sezonie przerwanym wybuchem wojny rozegrano ~70% meczów. Ostatni w tabeli był zespół z Łodzi. Liga zaplanowała już poszerzenie.

Oby tym razem przerwa w oficjalnych meczach trwała o wiele krócej.

fot. główne ze zbiorów Mariusza Kowolla, Ernest Wilimowski już w „nowych barwach”

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

4 komentarze

Loading...