Nawet puste trybuny nie odbiorą Atalancie Bergamo frajdy z gry. Włosi w swoim historycznym, pierwszym występie w Lidze Mistrzów zapewnili sobie ćwierćfinał już w pierwszym meczu, a dziś postawili kropkę nad i. Mimo wspomnianej otoczki, mimo bezpiecznej zaliczki, mimo wybicia z rytmu meczowego, nudy nie było. La Dea zagrała z Nietoperzami w to, co wychodzi jej najbardziej – wesołą, otwartą piłkę, dbając przede wszystkim o to, żeby kibic nacieszył oko. Pierwszoplanową rolę w tym reality show odgrywał Josip Ilicić, autor czterech (czterech!!!) bramek.
Przed pierwszym gwizdkiem sprawa była prosta – Valencia będzie chciała ruszyć z impetem, bo wynik 3:0 da jej awans, więc nie wszystko było stracone. Problem w tym, że zakończyło się to rzutem karnym dla gości w trzeciej minucie gry i teoretycznie było po ptokach. Teoretycznie, bo kto spodziewał się, że wraz z golem dla Atalanty skończą się emocje, ten widocznie nie zna bandy Gasperiniego. Ale niesprawiedliwie byłoby sprowadzić tę wesołą strzelaninę tylko do Królowej Prowincji, bo i gospodarze stwierdzili, że skoro nie mają nic do stracenia, to warto chociaż pograć, jak za starych, dobrych lat na podwórku.
La Dea z prowadzenia cieszyła się więc kwadrans, ale i to nie było ostatnie słowo z obydwu stron. Także dlatego, że Valencia bije na głowę ŁKS, jeśli chodzi o pecha środkowych obrońców. W pierwszym meczu Nietoperze zebrały srogie lanie głównie przez fatalną postawę defensywy, a w rewanżu zabłysnął Mouctar Diakhaby. To sympatyczny Francuz sprezentował rywalom karnego na starcie spotkania, a tuż przed przerwą skompletował dublet. Arcygłupie zagranie ręką we własnej szesnastce znów dało Atalancie szansę na prowadzenie, z którego Włosi ochoczo skorzystali. Nic dziwnego, że po przerwie już go na murawie nie zobaczyliśmy.
Zobaczyliśmy za to kolejne bramki, bo obydwu drużynom wciąż było mało. Tuż po zmianie stron Remo Freuler huknął w poprzeczkę, a kilkadziesiąt sekund później Valencia odpowiedziała wyrównującym trafieniem Kevina Gameiro. Atalanta wyraźnie się już rozluźniła, więc gospodarze poszli za ciosem – kwadrans później Ferran Torres wykorzystał niepotrzebne wyjście Marco Sportiello na skraj pola karnego i wykończył prostopadłe podanie precyzyjnym lobem. 3:2, honor zachowany, ale tylko honor, bo Nietoperze nie miały już co liczyć na kolejne trzy trafienia. A właśnie tyle gospodarze potrzebowali, żeby dopełnić remontady i wywalczyć awans.
Naiwne było jednak oczekiwanie, że drużyna, która w tym sezonie po rozjechaniu walcem Milanu, Lecce, Torino i kilku innych rywali, którzy akurat przechodzili z tragarzami, zostawi ten policzek bez odpowiedzi. Zwłaszcza że La Dea miała w składzie Josipa Ilicica, o którego zmyśle i talencie przekonaliśmy się przecież i my, kiedy Słoweniec mijał naszych obrońców niczym tyczki, podczas niedawnego spotkania w ramach eliminacji do EURO 2020. Ostatni kwadrans należał do gościa, który według wyliczeń Opty jest drugim najskuteczniejszym strzelcem na włoskiej ziemi w bieżącym roku, zaraz po Cristiano Ronaldo.
A że taki tytuł zobowiązuje, to nie mogło się to skończyć inaczej niż hattrickiem filigranowego Słoweńca. Ilicić na totalnym luzie nabrał obrońcę i przymierzył w róg bramki, nie dając szans rywalowi. Po wszystkim poprosił o… zmianę. Robota zrobiona, więc należy się fajrancik. Problem w tym, że innego zdania był Gian Piero Gasperini, który chyba wyczuwał, że pomocnika stać na jeszcze więcej. Jeśli tak było, to opiekun Atalanty ani trochę się nie pomylił. Cztery gole w fazie pucharowej Ligi Mistrzów to wyczyn, który udawał się tylko największym, w tym . Ilicić dołączył do tego grona precyzyjnym strzałem w górny róg.
Magia, absolutna magia. Tym większa, że słoweński czarodziej strzelanie w pucharach rozpoczął… w pierwszym spotkaniu z Valencią. W fazie grupowej, mimo usilnych starań, zaliczył pusty przebieg.
Wracając jednak do rewanżu, sprawiedliwie jednak dodamy, że Valencia mogła i powinna ten mecz zremisować, ale szansę na hattricka zmarnował Kevin Gameiro, który przegrał pojedynek z rezerwowym golkiperem drużyny z Bergamo, Marco Sportiello.
Nie będziemy was oszukiwać – to nie był mecz, który porwał tempem czy gryzieniem trawy. Nie, widać było, że w pewnym momencie obydwa zespoły chciały się pobawić piłką, nie podkręcając obrotów na maksa. Ale może właśnie to było kluczem do sukcesu? No bo nie możemy przecież narzekać. Siedem goli dziś, w dwumeczu aż 12. Więcej chyba nie trzeba dodawać. Atalanta udowodniła, że w pełni zasługuje na miano najpiękniej grającej drużyny w Europie. Królowa Prowincji? Zapomnijcie o tym przydomku. Dziś to już pełnoprawna dama na dworze. I nawet Andrea Agnelli mówiący o tym, że na salonach nie ma miejsca dla takich klubów, może jedynie usiąść w fotelu, żeby podziwiać, jak gra orkiestra pod batutą Gasperiniego.
Valencia – Atalanta Bergamo 3:4
Gameiro 21′, 51′, Torres 67′ – Ilicić 3′, 43′, 71′, 82′