Liga Mistrzów szczególnie w zeszłym sezonie uczyła nas, że żaden dwumecz nie jest zakończony już po pierwszym spotkaniu, więc można było zakładać, że 1:0 Lipska w Londynie wiele nie zmienia. Jasne, Niemcy powinni tam wygrać zdecydowanie wyżej, ale nie wygrali, mieli skromną zaliczkę i przy jakiejś szybkiej bramce Tottenhamu robiłby się kłopot. Wiara w emocje nie była więc skrajnie naiwna.
Przynajmniej do 21. minuty. Wówczas ten dwumecz był już historią, absolutnie bez happy endu dla ekipy Mourinho.
Sabitzer raz, Sabitzer dwa i do widzenia. Fani Kogutów mają prawo do żalu, bo z pewnością wierzyli, że ich drużyna – nawet osłabiona brakiem Kane’a i Sona – podejmie rękawice, pokaże jaja i przynajmniej utrzyma się w grze dłużej niż parę chwil. Tymczasem nic takiego się nie stało. Tottenham wyglądał wręcz dramatycznie i oddał jeden celny strzał w pierwszych 45 minutach (po przerwie – dwa). To statystyka wręcz żenująca, tym bardziej, gdy przypomnimy sobie jakość tych uderzeń. Jeśli drużynę goniącą wynik stać przed przerwą tylko na marny centrostrzał Lo Celso, z którym spokojnie poradził sobie Gulacsi, to naprawdę było źle.
Bez pomysłu w ataku, bez wiary i agresji w obronie. Obu bramek Sabitzera dało się uniknąć, ale Tottenham był tak apatyczny, że Austriak hasał sobie bez większych przeszkód. Co gorsza – nie dawała rady defensywa w polu, ale i Lloris miał bardzo słaby dzień. W dobrej formie oba uderzenia pewnie by obronił, a tak: oba przepuścił.
Najpierw po uderzeniu z dystansu piłka przełamała mu ręce i wpadła do siatki. Jasne, to był niezły strzał, piłka odchodziła od bramkarza, nie ma co deprecjonować kunsztu Sabitzera, natomiast golkiper z poziomu Ligi Mistrzów powinien takie strzały bronić. Lloris na ten poziom dzisiaj nie dojechał. Drugi gol? Podobna historia. Najpierw katastrofa Auriera, który źle się ustawił i zgrał piłkę do rywala, potem wrzutka i gol Sabitzera strzelony głową po krótkim rogu.
Znów: nieźle to sobie wymyślił Austriak, pewnie, natomiast Lloris nie dał od siebie nic. Ani refleksu, ani umiejętności, bo zbił tę piłkę na słupek, ale tak niefortunnie, że futbolówka zaraz wróciła mu do bramki. Było tu uderzenie sprytne, jednak nie przesadnie mocne i od mistrza świata chyba możemy oczekiwać więcej…
I tak jak Tottenham wyszedł na ten mecz na klęczkach, tak po tych ciosach po prostu położył się na murawie. Lipsk nie chciał już forsować tempa, a i tak dochodził do sytuacji, żeby wspomnieć kontrę trzy na trzy, zakończoną jednak źle, bo dość przeciętnym uderzeniem Wernera. Naprawdę, kto przełączył kanał po 20 minutach, nie miał czego żałować, chyba jedynie faktu rozgrywania meczu z udziałem kibiców, co w najbliższym czasie nie będzie specjalnie regularne.
Co w sumie zabawne – gdy kat Tottenhamu, Sabitzer, opuścił murawę, jego zmiennik, Forsberg, dosłownie po kilkudziesięciu sekundach sieknął bramkę na 3:0. Znów można było jej uniknąć, wybić tę piłkę z szesnastki paręnaście razy, ale Tottenham był cały czas sparaliżowany. Toteż Forsberg dopadł do bezpańskiej futbolówki, uderzył ją po długim i skoro Lloris nie bronił prostszych uderzeń, to i tej próby wyjąć nie miał prawa.
Świetnie ogląda się Lipsk, jesteśmy ciekawi, na co będzie ich stać w tej edycji, gdy naprzeciwko stanie rywal nieco poważniejszy, z konkretnymi argumentami w ataku, jak i w obronie. Mamy też nadzieję, że nasza ciekawość nie zostanie zignorowana i do tej próby dojdzie. Świadczyłoby to o tym, że z epidemią radzimy sobie lepiej, poza tym tak po ludzku życzymy Lipskowi szansy na napisanie pięknej historii w europejskiej elicie. To mogłaby być przygoda na miarę Ajaksu 18/19.
Lipsk – Tottenham 3:0
Sabitzer 10′ 21′, Forsberg 87′