Reklama

Ten mecz niczego nie przesądza, czyli wnioski po El Clasico

Autor:

01 marca 2020, 23:53 • 7 min czytania 0 komentarzy

El Clasico jest jedyne w swoim rodzaju. Mimo wszystko. I ten początkowo marcowy mecz tylko to potwierdził. Jeszcze rano narzekaliśmy, jeszcze rano psioczyliśmy, jeszcze rano zarzekaliśmy się, że nie spodziewamy się wielkich fajerwerków, bo przecież dopiero sparzyliśmy się grudniowym 0:0, a od tego czasu i Real, i Barcelona zaliczyły już kilka paździerzy. A jednak, w ten niedzielny wieczór, znów zobaczyliśmy kawał solidnej piłki, sporo emocji i nie wstyd nazwać było tego tarcia klasykiem. Zastanawiamy się jednak, ile ten mecz znaczy w szerszym kontekście. Oto siedem wniosków, które można wyciągnąć po tym wszystkim i w kontekście kolejnych miesięcy. 

Ten mecz niczego nie przesądza, czyli wnioski po El Clasico

MESSI TEŻ BYWA CZŁOWIEKIEM

Znowu, po raz kolejny, trzeba to powtórzyć. Leo Messi nie zrobi w Barcelonie wszystkiego. Mógł tydzień temu zaliczyć fenomenalny mecz z Eibarem, mógł błyszczeć w kolejnych spotkaniach od początku sezonu, ale przecież nie zawsze na drodze Katalończyków stawać będą drużyny, którym daleko do ich kadrowego poziomu. Kiedy przychodzi, co do czego, do przeciwnika o porównywalnej klasie, ciekawym pomyśle czy czymkolwiek ponadprzeciętnym, to Argentyńczyk naturalnie nie może zrobić wszystkiego.

Tak było w rewanżowym meczu z Liverpoolem w Lidze Mistrzów, tak było i teraz. Messi zagrał słabo. Po prostu, żadna profanacja, zwykły fakt. W pierwszej połowie jeszcze przypominał siebie, jeszcze momentami coś tam kombinował, jeszcze pokazywał się do gry, choć swoją okazję przecież zmarnował (dobra, Courtois też się temu przysłużył), ale w drugiej? W drugiej najlepszy piłkarz minionego roku kompletnie zniknął. Nie był w stanie zrobić nic, co odmieni losy meczu. Nic, absolutnie nic. Zawiódł na całej linii, a bez niego leżała też Barcelona.

I jakby nie patrzeć, to od czterech klasyków nie jest w stanie znaleźć drogi do bramki Realu.

Reklama

REAL JEST W STANIE WYGRYWAĆ BEZ RONALDO

Kolejny mit, który na szczęście obaliła rzeczywistość. Oczywiście, że Ronaldo grywał fenomenalne mecze w El Clasico, ale grywał też przecież beznadziejne. Teraz podopieczni Zidane’a udowodnili, pewnie również trochę sami sobie, że są w stanie zagrać naprawdę dobry, kolektywny mecz, w którym do tego ofensywnie zdominują rywala. Ten Real wyglądał składnie na każdej pozycji.

Bramka? Thibaut Courtois bronił w ważnych momentach, pewnie wyprowadzał piłkę i tylko potwierdził, że na dziś jest prawdopodobnie najlepszym bramkarzem La Liga (ma mocną konkurencję w Barcelonie, ale Ter Stegenowi nie sprzyjają obrońcy, że tak to dyplomatycznie ujmiemy).

Obrona? Szczerze powiedziawszy podobała nam się zadziorność Carvajala, którego można trochę osądzać jako pieniacza, bo cały czas kogoś prowokował, ale taka jest specyfika tego meczu – ma być ostro, nie wolno odpuszczać, tak się gra na tym poziomie przy tych emocjach. Varane czyścił jak profesor, Marcelo rozpędzał się z każdą minutą, aż totalnie odleciał z poziomem pod koniec meczu. Tylko ten Ramos? No niestety, casus Jerome Boatenga w Bayernie – Hiszpan też jest tykającą bombą i choć pod koniec spotkania chociaż trochę się ogarnął, to na początku wyglądał bardzo niepewnie.

Pomoc? Połączenie, współpraca, balans. Kroos, Casemiro, Valverde i Isco wzajemnie się dopełniali. Vincius strzelił gola, wiec no, broni się sam w sobie. Przynajmniej na tym poziomie.

Atak? Karim Benzema, choć tym razem bez gola i bez większego szału, swoje okazje zmarnował, dodawał temu wszystkiemu jakiegoś przyjemnego sznytu.

Reklama

Tak się wygrywa takie mecze. Kolektywem.

QUIQUE SETIEN NIE MA NIESKOŃCZONEJ LICZBY POMYSŁÓW

– Mam dużo pomysłów w głowie na ten mecz. Nie będziemy przewidywalni – powiedział na przedmeczowej konferencji prasowej Quique Setien i chyba nie dało się palnąć głupszej gafy.

W pierwszej połowie funkcjonowało to jeszcze jako tako, trochę na stojąco, trochę bez przekonania, ale Barcelona swoje okazje stwarzała, nie była bezbronna. A to jakaś klepeczka, a to jakieś podanie z głębi pola, a to jakieś przyspieszenie – niby bez dramatu, ale szalę goryczy przelała druga połowa. Kiedy Barcelona stała, Real dominował, Setien nie był w stanie sensownie zareagować. Zabrakło pomysłu. Ok, trzeba mu oddać, że wprowadzenie Braithwaite’a nie było najgłupsze, bo już w pierwszej akcji mógł strzelić gola, ale zarazem można powiedzieć, że jego niedopasowanie taktyczne doprowadziło do utraty pierwszej bramki. Bilans tej zmiany – koniec końców – wychodzi na minus.

I to wszystko jest bardzo znamienne. Wydaje się, że nowy szkoleniowiec nie może trafić do swoich podopiecznych. Jego Barcelona miewa niezłe momenty, pykała już słabsze zespoły, ale przy tym skompromitowała się już porażką z Valencią, a teraz przegrała pierwsze El Clasico pod wodzą nowego trenera. A to zawsze boli.

REAL ZIDANE’A? ZNOWU!

Takie mecze budują zespoły. A co, jak co, ale Zidane już wiele razy udowodnił, że potrafi zbudować Real na wiosenne mecze. I w perspektywie tego, co zobaczyliśmy tego niedzielnego wieczoru na Santiago Bernabeu, znowu powinny odżyć nieco zgubione już nadzieje kibiców Realu, że w tym sezonie może przydarzyć się Królewskim jeszcze coś spektakularnego.

Zobaczyliśmy Real, który gra wysokim pressingiem, atakuje, napiera, odcina przestrzenie, elektryzuje, nieustannie biega, walczy w środku pola i potrafi błyskawicznie zaatakować. To był Real dobry, może nawet bardzo dobry, to był Real Zidane’a. Znowu.

I choć wielu skreślało już Królewskich przed rewanżowym meczem z Manchesterem City w Lidze Mistrzów, to po El Clasico można trochę zmienić zdanie na ten temat.

STARA GWARDIA DALEJ POTRAFI GRAĆ 

Może gra w nas trochę nostalgia, ale weźmy tylko tę dwójkę: Marcelo i Pique. Ile oni mają za sobą El Clasico? Ile oni mają za sobą wielkich meczów? Ile oni już widzieli? Ile oni już wygrali? A obaj zagrali bardzo dobre zawody. Brazylijczyk od początku do końca, Hiszpan z wyłączeniem jednej krótkiej chwili.

Mała analiza:

Weźmy taką sytuację: Marcelo zasuwa za Messim, który właśnie wychodzi na pozycję sam na sam, może odmienić losu meczu. Minęło już dobre kilkadziesiąt minut spotkania, ale on nic sobie z tego nie robi, wybija Argentyńczykowi piłkę tuż przed polem karnym, po czym macha rękoma jak szalony, krzyczy, cieszy się z kibicami, tak jakby sam strzelił gola. Piękne.

Pique też nie zagrał gorzej. Przecież wcześniej to on wybijał piłką z linii bramkowej, to on wiele razy interweniował we wspaniały sposób, czyściutko, z gracją i klasą. To on też jako pierwszy i w sumie jedyny dał swoim kolegom sygnał do ataku, kiedy Barcelona straciła bramkę. Oglądanie jego starcia biegowego z defensorami Realu było trochę komiczne, ale ktoś musiał wziąć na siebie obowiązki lidera.

I naprawdę miło było obejrzeć w formie tego samego Marcelo, który od dobrych dwóch-trzech lat jest często krytykowany za swoją nonszalancką grę i tego samego Pique, któremu zdarza się popełniać głupie błędy, nieprzystające stoperom jego klasie.

MECZ PRZEŁAMANIE DLA VINICIUSA JUNIORA?

Wiecie, kogo do tej pory na rozkładzie miała ta perła brazylijskiej piłki? Alaves, Mellilę, Leganes, Club Brugge, Osasunę i Real Saragossę. I to wszystko w trzech różnych rozgrywkach. Przyznajemy, że to nieszczególnie imponujące skalpy. Teraz jednak otworzył wynik z Barceloną i nikt mu tego nie odbierze. W końcu zrobił coś, co może być przełomem w jego karierze. Przychodził do Realu z łatką gwiazdeczki, nowego Neymara, geniusza technicznego i momentami to w Madrycie udowadniał, ale tylko momentami, bo na pierwszy plan częściej rzucała się jego niekonsekwencja pod polem karnym przeciwników.

On chyba potrzebował takiego meczu. Takiego przy wielkiej publiczności, światłach reflektorów, bardzo silnym rywalu, wielkiej presji i wielkim prestiżu. Potrzebował takiego meczu, żeby zrozumieć, że może dać coś więcej niż parę sztuczek w meczu z Leganes czy innym Eibarem. I choć tutaj trochę partaczył, podjął sporo złych decyzji, gubił się, to jednak koniec końców strzelił gola, a to jest najważniejsze w wielkich meczach.

UTRACONY PRESTIŻ EL CLASICO?

Jeden mecz niczego nie zmienia. To, że w grudniu zobaczyliśmy coś bardzo słabego, coś wywołującego nudności i mdłości, nie oznacza, że będzie tak zawsze, nawet, jeśli zabraknie jakiegoś motywu starcia dwóch wielkich gwiazd przeciw sobie. I ten mecz doskonale to udowodnił. Barcelona zagrała słabo, ale Real błyszczał na jej tle, bo zwyczajnie zaprezentował się dobrze sam w sobie, i nie pozwolił rywalowi na zbyt wiele. Stąd też klimat tego meczu. To są widowiska i dalej będą. Nic się w tej kwestii nie zmienia.

Uf, odetchnęliśmy z ulgą.

TEN MECZ NICZEGO NIE PRZESĄDZA

A to już chyba banał, nie? Real ma raptem jeden punkt przewagi nad Barceloną. Jeden. To tyle co nic. Może jeszcze niedawno oznaczałoby to, że poczynił milowy krok w kierunku mistrzostwa, ale w dzisiejszych warunkach nie oznacza niczego podobnego. Oba zespoły prawie na pewno stracą jeszcze punkty w tym sezonie. Traciły do tej pory i będą tracić.

Dobrze, nie wykluczamy, że wygrana w El Clasico da pozytywnego kopniaka w tyłek Realowi i nagle zaczną gromić wszystko na prawo i lewo, ale oglądając ten zespół przez ostatnie kilka miesięcy szczerze w to wątpimy, bo łatwiej zmotywować się na jeden mecz, takiej rangi, na swoim stadionie niż tydzień w tydzień grać na tym poziomie.

Dobrze, nie wykluczamy, że Barcelona wpadnie w taki dołek i taką przeciętność, że nie dość, że zaraz odpadnie z Ligi Mistrzów i potraci punkty w lidze, ale z drugiej strony ekipa Setiena na razie przeważnie radziłaby sobie ze słabszymi ligowymi rywalami i nie widzimy większych przeciwwskazań, żeby w przyszłych meczach miało być inaczej.

To El Clasico wygrał Real. Świetnie. Ale czy wygrał tym mistrzostwo Hiszpanii? Nie, raczej nie. Ten mecz niczego nie przesądza.

Fot. Newspix

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...