Reklama

W Górniku rozczarowanie, w biznesie sukces. Koźmiński, czyli kto chce władzy?

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

28 lutego 2020, 15:49 • 26 min czytania 0 komentarzy

„Jak trzeba było siedzieć na imprezie do rana, to siedział”.

W Górniku rozczarowanie, w biznesie sukces. Koźmiński, czyli kto chce władzy?

„Ani lider, ani na uboczu. Nie bał się mówić, ale nie zabierał głosu specjalnie często”.

„Mam wątpliwość, czy na fotelu prezesa PZPN-u nie będzie po prostu człowiekiem Bońka”.

„Ja wątpię, czy w ogóle zostanie prezesem – nie ma takiej łatwości w nawiązywaniu kontaktów jak Boniek”.

Marek Koźmiński. Nie wiemy, czy to przyszły prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej. Na pewno obecnie jedyny kandydat, przynajmniej oficjalny, bo Cezary Kulesza wystawia na razie płetwę niczym rekin, ale wynurzyć się i zaatakować wciąż nie ma ochoty. Koźmiński zadeklarował się z dużym wyprzedzeniem, lecz co my tak naprawdę o nim wiemy? Jedni twierdzą: modelowy kandydat. Porządna kariera piłkarska, po niej ułożone życie w biznesie. Drudzy zarzucają, że zmieni się tylko nazwisko na tabliczce przy drzwiach gabinetu, a reszta pozostania taka sama.

Reklama

Jaki był Koźmiński w trakcie kariery, jaki jest po jej zakończeniu i jakim może być prezesem?

– To ciekawe doświadczenie, które dało mi dużo do myślenia. Uważam, że dzięki temu mogę spokojnie dyskutować o piłce zawodowej. Byłem w środku, więc trochę na ten temat wiem. Sportowo mój Górnik radził sobie przyzwoicie, pod względem finansowym podobnie. Przez trzy lata byliśmy na plusie. Klub pozostawiłem w rękach miasta w bardzo przyzwoitej sytuacji. Było dla mnie jednak za wcześnie. Po drugie – wtedy nie było mnie na to stać – mówił Koźmiński w naszym ostatnim wywiadzie, gdy zapytaliśmy go o Górnik Zabrze.

Przejmował klub w 2003 roku, odchodził już w 2005. Miało być różowo, a jednak sporo odcieni szarości się do Zabrza wkradło.

Dariusz Ostafiński, wówczas dziennikarz “Przeglądu Sportowego”, mówi: – Trudno było Koźmińskiego zaszufladkować. Nie przyszła za nim wielka kasa, a takie były oczekiwania, natomiast robił szum medialny. Sprowadził Japończyka, opowiadał historie, że może Japończycy się zainteresują, zaczną oglądać mecze i do Górnika wejdzie sponsor. Przychodzili także różni Brazylijczycy. Dwóch czy trzech sobie poradziło, jednym z nich był Hernani. Koźmiński był pozytywny pod tym względem, że potrafił to opakować, ale pod kątem twardych faktów niewiele się wydarzyło. Górnik nie stanął cudownie na nogi. Nie był to więc szał, którego wielu się spodziewało, ale też nie było dziadostwa. Łatał niektóre rzeczy, czasem miał nosa, bo jak na swój potencjał Górnik sobie w miarę radził i niektórzy zawodnicy się wypromowali. Miałem z nim różny kontakt. Czasem się obrażał, ale szybko “odobrażał”. Jak trafiła się publikacja nie po jego myśli, to potrafił się wkurzyć, ale potem było okej. Był strasznie zabiegany, bo Górnik był tylko jedną z inwestycji, Marek bardziej zajmował się sprawą kamienic w Krakowie niż kwestią Górnika.

Rafał Musioł, zastępca szefa działu sportowego “Dziennika Zachodniego”, dodaje: – To były specyficzne czasy. Górnik był przed rządami miasta, nie było do końca wiadomo, kto jest właścicielem. Prezesem został Zbigniew Koźmiński, ojciec Marka i on go ściągnął do klubu. To się odbywało w atmosferze wielkiej fety. Zapachniało Zachodem. Marek podjechał – nie pamiętam marki – świetną limuzyną, była konferencja prasowa, że to będą nowe czasy, ścisła współpraca z włoską piłką. To nie trwało długo. Górnik stał się poligonem doświadczalnym. Koźmiński sprowadzał mnóstwo swoich piłkarzy czy z zaprzyjaźnionych agencji. Skończyło się na dużym niewypale.

Niewypale, który dość mocno rozdrażnił kibiców.

Reklama

FOT. DARIUSZ HERMIERSZ 2004-05-15 MAJ ZERO CZTERY PILKA NOZNA - 1 LIGA GORNIK ZABRZE - DOSPEL KATOWICE 1 - 1 KIBICE - TRANSPARENT - KOZMINSKI CZLOWIEK O DWOCH TWARZACH, KOZMINSKI SZANUJ KIBICA SWEGO BO MOZESZ MIEC GORSZEGO --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Axel Springer Poland

Między innymi za transparenty ze zdjęcia z powyżej, Koźmiński się obraził i odwołał mecz gwiazd. Mieli przyjechać Zenga, Baresi, Sensini, ale cóż, nie przyjechali. – Rezygnujemy z tego spotkania. Nie mamy gwarancji, że to, co ostatnio zrobili kibice, nie powtórzy się w trakcie meczu gwiazd. Nie chcemy narażać takich sław jak Baggio czy Baresi na oglądanie takich żenujących scen – pieklił się Zbigniew Koźmiński. Syn dodawał: – Najbardziej mnie zabolało, że nazwano mnie złodziejem. Jeśli kibice nie życzą sobie takiego spektaklu, to z meczu gwiazd rezygnujemy. Na siłę nie ma sensu nikogo uszczęśliwiać.

Abstrahując już jednak od legend światowej piłki – jeśli chodzi o zagraniczne nazwiska sprowadzone na Śląsk, Koźmiński może się „pochwalić” takimi ruchami:

– Rambo
– Joao Paulo
– Hernani
– Aco Stojkov (choć ten wypożyczony z Interu!)
– Dimitar Makriev (też Inter)
– Vladimir Sladojević
– Kimitoshi Nogawa
– Thiago Silvy
– Ulisses
– Hugo
– Luis Fabio Gomes
– Marcel Licka
– Filipe
– Abdou Lahat Fall
– Ivaylo Stoimenov

Sami widzicie: lista, która może zasilić w znacznej większości tylko pytania w Szrotolotku, a nie taka, którą należałoby się chwalić. Natomiast jeśli chodzi o wyniki całego zespołu, to… No trzeba przyznać, że nie było tak źle.

Górnik zajmował siódme i jedenaste miejsce, czyli szału nie robił, lecz dość spokojnie się utrzymywał.

Ostafiński: – Jak Koźmiński przychodził, to były konkretne oczekiwania mediów i kibiców. Że przychodzi facet, który zrobił srebro na Igrzyskach, grał we Włoszech, rewelacja. Zresztą on kończył karierę w Górniku. Oczekiwania były więc dość spore, a to była jednak fabryka piłkarzy i dziwnych wynalazków.

Musioł: – Jego rządy na pewno były rozczarowaniem dla ludzi związanych z Górnikiem, bo wydawało się, że to czas na zmiany po, hmm, barwnych rządach poprzednich prezesów. Wyglądało na to, że będzie ciekawie, no i w jakiś sposób było, bo na przykład Zbigniew Koźmiński ciekawie prowadził prezesurę. Pamiętam, że bodaj prezesa Odry Wodzisław, Serwotki, nie wpuścił na trybuny w Zabrzu w momencie, w którym się pokłócili. Dużo rzeczy się działo, ale do dzisiaj nie wiem, po co to było Markowi Koźmińskiemu, po co Górnikowi.

Rządy Koźmińskich to jedno. Zagmatwana sprawa z akcjami klubu, to drugie, być może nawet ciekawsze.

Ostafiński: – Dziwna była historia z tym, że w pewnym momencie wyszło, iż on w zasadzie nawet nie ma akcji Górnika. Pytałem go o to, nigdy nie odpowiadał wprost, w najlepszym razie stwierdzał: “A nie mam?”. Nigdy nie potwierdzał, czy ma, czy nie, nigdy się do tego bezpośrednio nie ustosunkowywał.

Musioł: – Do dzisiaj nie wyjaśniono tej kwestii. W pewnym momencie oni twierdzili, że nie przejęli tych akcji, potem, że oddali je do firmy Polind, która była syndykiem Górnika Zabrze. Wiem, że tym wszystkim zainteresowała się policja i prokuratura, ale chyba sprawa została umorzona, bo nie było dalszego ciągu. Dziwny to okres w historii klubu.

“Dziennik Zachodni” pisał o sprawie tak:

W rzeczywistości były piłkarz nigdy nie kupił 52 proc. udziałów spółki. Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy podjęło uchwałę, że Koźmiński obejmie akcje w zamian za podwyższenie kapitału spółki i wkład – 1,7 mln zł. Tymczasem od uchwały minęło kilka lat, a kapitał spółki wynosi tyle samo… ile na początku jej istnienia. Tymczasem jeszcze przed pojawieniem się Koźmińskiego doszło w Górniku do transakcji, które do dziś nie zostały wyjaśnione.

Wszystko zaczęło się od zabrzańskiego przedsiębiorstwa “Linodrut” i pasji jego ówczesnego dyrektora do piłki nożnej.

Nieżyjący dziś Andrzej Daszek stanął na czele Fundacji Gospodarczej “Linodrut – Akcjonariat”, która była udziałowcem firmy “Polind”. Fundacja zajęła się skupowaniem akcji Górnika. Później scedowała to na “Polind”. Nie robiła tego jednak osobiście, ale przez pośrednika. Znaleziono spółkę z Sopotu “Consulting & Corporate Law”. Podpisano umowę, w której pośrednik zobowiązał się do zakupu 86 proc. akcji. – Zobowiązaliśmy się odsprzedać akcje “Polindowi” – mówi prezes sopockiej spółki, Wojciech Ciechorski. – Na zabezpieczenie transakcji dostaliśmy weksle na ponad 3 mln zł. Szybko jednak okazało się, że w praktyce nie ma to jakiegokolwiek znaczenia.

Oficjalnie, jak mówi prezes zarządu Górnika, Zbigniew Koźmiński – ojciec Marka Koźmińskiego – jego syn posiada 52 proc. akcji, pozostałe 34 proc. należy do “Polindu”, prawie 4 proc. do miasta i ponad 9 proc. do innych akcjonariuszy. Z dokumentów dostępnych w KRS wynika, że “Polind” jest wciąż właścicielem grubo ponad 80 proc. akcji. I kto się w tym połapie?

Cóż, zamieszanie więc było, ale co trzeba oddać Koźmińskiemu: przy niskich nakładach wyniki się jakoś zgadzały, z kolei po jego odejściu klub zostawał z niższym długiem, niż przed jego przyjściem.

Tak czy siak, to pierwsze podejście do futbolu po karierze nie było tym, co Koźmiński chciał osiągnąć, bo też – jak sam wspominał – brakowało mu na tę inwestycję pieniędzy. W kolejnych latach obecny wiceprezes PZPN-u skupił się na mnożeniu swojego majątku. Pierwsze mieszkanie kupił, gdy miał 19 lat i od tamtego czasu nie skręcił ze ścieżki nieruchomości czy gruntów. Ma kamienice w Krakowie, jest pomysłowy – parę lat temu stwierdził, że warto przekształcać dworce autobusowe w centra handlowe.

Pierwszym była galeria “Dekada” w Myślenicach.

Koźmiński mówił na otwarciu w 2011: – Polska się zmienia, pojawiają się nowe trendy i takim trendem jest pomysł połączenia funkcji komunikacyjnej z handlową. Takie pomysły dojrzewają w bólach, zazwyczaj trudności występują w momencie uchwalenia planu miejscowego, następnie na etapie przekonania lokalnych władz co do symboliki i funkcji danego miejsca. Udało nam się jednak przekonać burmistrza i starostę, że to co chcemy zrobić ma sens dla mieszkańców regionu i gminy. To pierwszy taki obiekt w Polsce łączący funkcję komunikacji zbiorowej w postaci autobusów i busów oraz części komercyjnej w jednym miejscu. Z założenia obiekt ten oczekuje na klienta, który będzie wsiadał do autobusów i busów oraz przesiadał się do kolejnego środka transportu. Podkreślam, że nie jest to konkurencja dla innych sklepów. To według nas uzupełnienie oferty o sklepy których do tej pory w Myślenicach brakowało.

Midas? Nie do końca. Wygląda na to, że Koźmiński wyłożył się na starym dworcu kolejowym w Katowicach. Spółka Eurostar Real Estate, której Koźmińskim był udziałowcem, zapłaciła za niego ponad 45 milionów złotych. Plan był podobny jak w Myślenicach. Koźmiński mówił: – Jestem rodowitym krakowianinem. W swoim mieście często widzę auta z katowickimi rejestracjami. Dlaczego ludzie ze Śląska tu przyjeżdżają? Czego im brakuje w Katowicach, że chce im się jechać tyle kilometrów? Odpowiedź jest jedna: nie mają u siebie gdzie pójść, jak spędzić wolny czas.

Dworzec miał być więc miejscem spotkań z restauracjami i sklepami, ale nic z tego nie wyszło. Przyszedł kryzys gospodarczy, ważną kwestią był parking, który pod ulicą Dworcową miało zbudować miasto – ale nie ogłosiło przetargu. Lata mijały, zapowiedzi się nie spełniały, w końcu Koźmiński przestał być związany ze spółką Eurostar. Ta popadła w długi, a dworzec zlicytował komornik za siedem milionów złotych.

Natomiast, mówiąc kolokwialnie, Koźmiński pieniądze oczywiście “robi” i można było to zakładać już w czasach jego kariery piłkarskiej. Dariusz Adamczuk wspomina: – Był poukładany, bez dwóch zdań. Miał swoje standardy. Wiedział, co robić na boisku i poza nim. Wszystko wskazywało na to, że sobie poradzi po zakończeniu kariery. Oczywiście to się różnie kończy, ale w przypadku Marka to się sprawdziło.

***

Kiedy w 2003 roku Koźmiński – jeszcze jako czynny piłkarz – trafił do Zabrza, jego koledzy z drużyny już widzieli w nim biznesmena.

Adrian Sikora w barwach Górnika rozkręcał wówczas swoją ekstraklasową karierę. Zderzenie się w szatni z takim zawodnikiem jak Koźmiński było dla niego sporym przeżyciem. – Mieliśmy okazję dość krótko ze sobą grać, kilka czy kilkanaście spotkań, ale bardzo pozytywnie to wspominam – opowiada Sikora. – Jako kolega z szatni zrobił na mnie wielkie wrażenie. Za innych nie chcę się wypowiadać, ale dla mnie to było wielkie wydarzenie. Marek dzielił się wskazówkami, podpowiadał. Współpraca z tak doświadczonym piłkarzem wiele mi dała. Czasami zdarzało się, że kogoś ochrzanił, choć na pewno inni piłkarze byli zdecydowanie bardziej wybuchowi. Ja go zapamiętałem jako spokojnego, eleganckiego faceta.

– Widać było, że to jest człowiek, który świetnie się odnajdzie po piłkarskiej karierze jako działacz czy biznesmen – dodaje Sikora. – Na treningi podjeżdżał luksusowym samochodem, ubrany w elegancki garnitur. Podłapał włoskie trendy modowe, takie lekko przykrótkie spodnie. Czasem nawet troszkę się z tego podśmiechiwaliśmy pod nosem, nawet pojawiała się lekka szyderka. Ale Marek się nie obrażał, swoją wartość przecież znał.

Zabrzańska ekipa, wtedy dowodzona przez Waldemara Fornalika, sezon 2002/03 zakończyła na siódmym miejscu w lidze. Koźmiński rozegrał jedenaście spotkań rundy wiosennej. Zdobył nawet jednego gola w pamiętnym starciu Górnika z Pogonią Szczecin, które zakończyło się klęską “Portowców” 0:9. Po sezonie piłkarz zdecydował jednak o zakończeniu kariery. Bynajmniej nie dlatego, że nie dawał już rady na treningach. – Piłkarsko był jeszcze w świetnej dyspozycji. Myślę, że nie było mowy o jakimś zjeździe formy. Pamiętam, że chciał się ze mną założyć, że jest ode mnie szybszy na sto metrów! Myślę, że już nie dałby mi rady, ale był niezwykle pewny siebie – wspomina Sikora.

Decyzja z pozoru zaskakująca – kiedy Koźmiński podpisał kontrakt z Górnikiem, opowiadał w mediach o chęci powrotu do reprezentacji Polski. – Jestem medalistą olimpijskim, grałem na mundialu. Zostały mi jeszcze mistrzostwa Europy – mówił w “Gazecie Wyborczej”. Ale walkę o wyjazd na Euro sobie odpuścił.

MAREK KOZMINSKI LEGIA WARSZAWA - GORNIK ZABRZE 0:0 5/4/2003 PILKA NOZNA FOT. PAWEL HOFFMAN --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Axel Springer Poland

Można się domyślać, że biznesowe plany za bardzo pochłaniały już uwagę Koźmińskiego.

– Był uparty i konsekwentny. Miał w sobie żyłkę profesjonalisty. Nie chcę go porównywać do innych zawodników, ale na pewno wyróżniał się podejściem i dlatego nie przepadł, tak jak oni. Miał jasny cel – wyjechać do klubu zagranicznego – zauważa Robert Kasperczyk, który dzisiejszego kandydata na prezesa PZPN-u pamięta jeszcze z czasów juniorskich. – Choć już w młodości miał także zmysł do biznesu, interesował się nieruchomościami. To był bardzo specyficzny okres w historii Polski – przemiany w kraju, prywatyzacja, reprywatyzacja i tak dalej. Nie każdy to rozumiał, a Marek odnajdywał się w tym doskonale, pasjonowało go to. Mogę powiedzieć, że te deweloperskie zagadnienia to był jego konik od zawsze. Już jako młody chłopak myślał o inwestycjach.

Swoją przygodę z piłką Koźmiński zaczął w Hutniku Kraków. Trafił bardzo fortunnie, bo słynący z niezłego szkolenia młodzieży klub na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych wchodził w swoje najlepsze czasy. W sezonie 1989/90 drużyna dowodzona przez Władysława Łacha wywalczyła awans do najwyższej klasy rozgrywkowej, a potem krakowski beniaminek został rewelacją sezonu w I lidze, plasując się na wysokiej, piątej lokacie.

– Tak, to był dobry czas, jeżeli chodzi o względy sportowe dla Hutnika – przyznaje Kasperczyk. – Drużyna uzyskała awans do pierwszej ligi, dzisiaj ekstraklasy. Ale pod względem finansowym różowo nie było. Ten sukces, czyli słynny awans Hutnika w 1990 roku, to był wyczyn ponad stan, ponad miarę. Nie było na pewno takiego celu. Celem było grać spokojnie w środku tabeli drugiej ligi. Mieliśmy głównie swoich zawodników, niewielu było piłkarzy spoza Krakowa, spoza Nowej Huty. O sile drużyny stanowili w znacznej mierze wychowankowie, ewentualnie piłkarze ściągani z sąsiednich klubów.

Skąd te spektakularne sukcesy?

– Powód był prosty – mieliśmy świetny skład. Dzisiaj jak się tak popatrzy na kadrę Hutnika z tamtych lat, to w kadrze zespołu znajdowało się wielu zawodników, którzy albo na stałe trafili do pierwszej reprezentacji Polski, albo przynajmniej się o nią otarli – opowiada Krzysztof Bukalski, jedna z największych gwiazd tamtej ekipy. – Drużyna była młoda, głodna sukcesów, chętna do rozwoju. Ważne było to, że w pewnym momencie nastąpiła wewnątrz klubu zmiana podejścia do budowy zespołu. Zrezygnowano niemal zupełnie ze ściągania zawodników z dużymi nazwiskami. Postawiono na wychowanków, na piłkarzy z regionu, którzy jakoś mogli się czuć związani z Hutnikiem albo ogólnie z Krakowem albo Małopolską. To zaprocentowało na boisku. Stworzyła się fajna mieszanka rutyny z młodością, trener odpowiednio to poukładał. Nie miał nas wielu do grania – może czternastu, piętnastu równorzędnych zawodników. Ale na pewno stanowiliśmy dobry kolektyw.

Urodzony w Krakowie Koźmiński świetnie pasował do tej koncepcji budowy zespołu. Kiedy Hutnik zaczął występy w ekstraklasie, Marek był już podstawowym zawodnikiem beniaminka. Jako lewy obrońca robił furorę, choć nie od razu wyglądał na piłkarza, który szturmem wywalczy sobie miejsce w wyjściowej jedenastce krakowskiej ekipy.

– Czy od początku było jasne, że Marek zrobi dużą karierę? Nie. Powiedziałbym nawet, że wręcz przeciwnie – twierdzi Bukalski. – Choć już w juniorach zapowiadał się na niezłego zawodnika, to wtedy jeszcze nikt nie zakładał, że może zajść aż tak daleko. Pamiętam, że do pierwszego zespołu Hutnika wszedł jako prawoskrzydłowy i do tej roli był przymierzany, dopóki nasz lewy obrońca nie wyjechał nagle do Stanów Zjednoczonych w czasie przerwy zimowej. Trzeba było jakoś tę lukę załatać. Trener postanowił sprawdzić tam Marka, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Predyspozycje fizyczne, dojrzałość w grze – to wszystko sprawiło, że Marek na nowej dla siebie pozycji świetnie się odnalazł. Pamiętam, że kapitalnie zaprezentował się przede wszystkim w debiucie, więc było jasne, że zostanie w jedenastce na dłużej.

Kasperczyk podobnie to zapamiętał: – Pamiętam jak dziś ten mecz, gdy Marek – właściwie pierwszy raz grając jako lewy obrońca – wywalczył sobie miejsce w podstawowym składzie Hutnika. Zespół był ustawiony w dziś archaicznym, ale wtedy jeszcze obowiązującym systemie z trójką środkowych obrońców, w tym jednym asekurującym forstoperem. I dwójką bocznych obrońców, teoretycznie z zadaniami przede wszystkim defensywnymi. Tymczasem Marek już wtedy grał niezwykle ofensywnie. Napędzał ataki, wypracowywał rzuty wolne, rzuty karne. Ciągle w ruchu. Był nieprawdopodobnie dynamicznym piłkarzem, doskonale przygotowanym wydolnościowo. Grał nowocześnie.

Tak to wyglądało na boisku. A poza nim?

Cóż – Koźmiński już jak nastolatek nie miał większych problemów, by odnaleźć się w seniorskiej szatni. Starszyźnie nie pyskował, znał hierarchię, ale swoje zdanie miał i potrafił je wyrazić, jeśli zaszła taka potrzeba. Na boisku charakteryzował się nie tylko niesamowitą dynamiką, ale i nieustępliwością.

– W seniorskiej szatni odnalazł się szybko, bo doceniano jego zacięcie – mówi Jerzy Kowalik. – Wszystkie zadania wykonywał na sto procent, więc nie było powodu, by się go czepiać. Wiedzieliśmy, że chłopak z takim potencjałem bardzo pomoże drużynie. Czasami się zdarzało, że młodzi piłkarze mieli w Hutniku ciężko. Dzisiaj wszyscy stawiają na młodość, wtedy rządzili doświadczeni zawodnicy. Ale Marek został dobrze przyjęty, w dużej mierze ze uwagi na ten swój profesjonalizm. Do dzisiaj zresztą to po nim widać, gdy spotykamy się na meczach oldbojów. Wiele lat minęło, a u niego wciąż podejście do futbolu maksymalnie poważne. Gra na pełnych obrotach.

– Ilekroć byliśmy na jakimś obozie, to zawsze żeśmy się z Markiem zakładali, kto jest najszybszym zawodnikiem w zespole – ze śmiechem przypomina sobie Kasperczyk. – Trenerzy mierzyli nam te nasze wyścigi poprzez machanie ręką, nie było jeszcze fotokomórek. No i wielokrotnie nie mogliśmy wyjaśnić, kto jest szybszy, bo nasze wyniki różniły się o jakiś ułamek sekundy. Do dziś nie udało nam się tego ustalić, zawsze koniec końców kończyło się kłótnią! Mówiąc jednak całkowicie poważnie – bardzo dynamiczny, wytrzymały zawodnik.

– Myślę, że talent widać było u niego od razu, zapowiadał się dobrze – dodaje Kowalik. – Przede wszystkim – robiło wrażenie jego podejście do piłki. Miał jasno obrany cel – postawił na piłkę i chciał się wybić. To było po prostu widać. Jak wskoczył do pierwszego składu Hutnika, to już nie odpuścił, grał praktycznie cały czas. Zawsze dbał o szczegóły. Do każdego treningu był doskonale przygotowany. Dzisiaj oczywiście takie rzeczy nie robią wrażenia – na przykładzie Roberta Lewandowskiego wszyscy zrozumieli, jak ważne jest podejście do ćwiczeń, odżywiania się i tak dalej. Ale w latach osiemdziesiątych brakowało odpowiedniej świadomości.

– Był raczej cichy, spokojny. Na pewno nie był na tyle przebojową osobą, żeby w seniorskiej szatni głośno zabierać głos. Nikt z nas, młodych, nie mógł sobie wtedy na to pozwolić. Co oczywiście nie oznacza, że baliśmy się mieć swoje zdanie. Czasami byliśmy trochę krnąbrni. Ale to wszystko w granicach rozsądku – uzupełnia Bukalski.

– Myślę, że Marek się nie obrazi jeśli powiem, że na wczesnym etapie juniorskim nie był on wcale wyróżniającym się piłkarzem – mówi z kolei Kasperczyk. – W trampkarzach czy w juniorach nie pokazywał nic specjalnego. On tak naprawdę swoją ciężką robotą doszedł wysoko w futbolu. Był cierpliwy, uparty. Dlatego przeskok z piłki juniorskiej do seniorskiej przeszedł u niego bezboleśnie. Był po prostu do tego odpowiedniego przygotowany, czego nie można powiedzieć o wielu innych chłopakach, który odpadają właśnie na tym etapie. Ale będę szczery – gdyby ktoś mi powiedział, kiedy Marek Koźmiński był jeszcze juniorem Hutnika, że ten chłopak tyle lat spędzi we Włoszech i tak wiele osiągnie z reprezentacją Polski, to kazałbym popukać się w czoło.

Hutnik swój największy sukces osiągnął w 1996 roku – drużyna uplasowała się wtedy na trzecim miejscu w ligowej tabeli, a później z niezłym skutkiem reprezentowała Polskę w Pucharze UEFA. Ale Koźmińskiego już dawno w zespole nie było.

Kasperczyk opowiada: – Był – pomimo młodego wieku – pewnym punktem zespołu. Dlatego zapracował sobie na powołanie do reprezentacji olimpijskiej razem z Mirkiem Waligórą. Hutnik to była wtedy drużyna przyjazna młodym – przez lata wychowało się w tym klubie mnóstwo ciekawych zawodników. Zdecydowanie jedna z lepiej funkcjonujących  szkółek w województwie. Choć prawda jest taka, że Marek do ligi włoskiej wyjechał w dużej mierze dzięki Barcelonie. To co on tam zagrał z Włochami… Kapitalnie wyszedł mu ten turniej. Wiem, że delegacja obserwowała go już podczas meczu z Australią, gdzie spisał się świetnie. Wiedzieliśmy, że ten chłopak już do Hutnika nie wróci.

***

Igrzyska Olimpijskie w Barcelonie, pamiętny srebrny medal. Wielu młodych polskich zawodników pokazało się wtedy ze znakomitej strony, Koźmiński bez wątpienia należał do grona najbardziej wyróżniających się piłkarzy. – Marek ani nie był liderem w szatni, ani nie był na uboczu. Nie bał się mówić, ale nie zabierał głosu specjalnie często – mówi Dariusz Adamczuk. – Na Igrzyskach cała drużyna była liderem, nie mieliśmy problemów z atmosferą, każdy się nawzajem szanował. Pod względem piłkarskim Marek był bardzo solidnym lewym obrońcą, który osiągnął dużo i po Bońku był naszym ambasadorem w lidze włoskiej. Wycisnął ze swojej kariery dużo.

Kowalczyk: – Nie lubiłem grać na niego w lidze. Szybki, wybiegany. Wójcik go cenił, dość powiedzieć, że Marek zagrał we wszystkich meczach na Igrzyskach Olimpijskich. Mówi się o nim, że jest bardzo poukładany, to prawda, natomiast nie było tak, że chodził swoimi ścieżkami, a resztę drużyny miał w nosie. Jak wychodziliśmy na imprezę i trzeba było wrócić o pierwszej, to wracał. Jak siedzieliśmy do “końca”, to siedział. Normalny gość.

Wydaje się, że i Koźmiński z Wójcikiem był w pewien sposób związany.

Po śmierci trenera mówił: – Wywarł on na nas ogromny wpływ. Ukształtował jako piłkarzy i ludzi. Dzięki jego metodom staliśmy się dobrymi zawodnikami. Jego śmierć to duża strata. Szkoda, że odszedł tak wcześnie.

Wkrótce po Igrzyskach Koźmiński wyjechał do Udinese. Dziś nie robiłoby to takiego wrażenia, ale wtedy? Serie A to była cholernie mocna liga, największe gwiazdy światowego futbolu waliły tam drzwiami i oknami. Udine nie było co prawda najmocniejsze w stawce, raz zresztą spadło i zaraz wróciło, ale w ostatnim sezonie Koźmińskiego zrobiło już piąte miejsce. – Gdy przyszedłem do Udinese, on tam był od pół roku, ale było widać, że umacnia swoją pozycję i jest szanowany, pomógł mi też w aklimatyzacji – mówi Adamczuk. – Z tego co pamiętam, interesował się nim Inter Mediolan, więc na pewno pozycję we Włoszech miał. Natomiast swojej roli w szatni względem Igrzysk nie zmienił. Nie bał się swoich opinii, ale nie był wodzirejem.

Po Udinese trafił do Brescii, z którą awansował do Serie A. Najwyraźniej dobrze tam Koźmińskiego wspominają – po latach miał propozycję objęcia funkcji dyrektora sportowego.

Co ciekawe – regularne występy we Włoszech wcale nie zagwarantowały Koźmińskiemu abonamentu na grę w reprezentacji kraju. Od czasu owianej złą sławą klęski 1:4 ze Słowacją w eliminacjach do mistrzostw Europy 1996, aż do sierpnia 2000 roku obrońca tylko dwukrotnie pojawił się na murawie w barwach drużyny narodowej. W obu przypadkach były to mecze towarzyskie. Wiele wskazywało na to, że Jerzy Engel, który objął kadrę przed eliminacjami do mistrzostw świata w Korei i Japonii także nie znajdzie w swojej układance miejsca dla Koźmińskiego. Ostatecznie jednak piłkarz pojawił się w wyjściowym składzie na mecz z Rumunią – ostatni sparing reprezentacji przed startem kwalifikacji.

MAREK KOZMINSKI POLSKA - ROMUNIA 1:2 BYDGOSZCZ, 17/04/2002 PILKA NOZNA FOT. PAWEL HOFFMAN --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Axel Springer Poland

– Poszukiwaliśmy nowych zawodników. Z jednej strony – o doświadczeniu w reprezentacji, a z drugiej takich, którzy będą mogli sprostać wymogom stawianym przez nowoczesny futbol – tłumaczy Jerzy Engel. – Mój asystent, Władek Żmuda, bardzo często bywał we Włoszech, jest przecież związany z tamtejszym futbolem. Kilka razy poprosiłem go, żeby obejrzał w akcji Marka Koźmińskiego. Zawsze przyjeżdżał z taką samą odpowiedzią. Mówił, że Marek jest świetny dysponowany, że pracuje bardzo ciężko, że doskonale się prezentuje wydolnościowo i jest bardzo zdyscyplinowany taktycznie. Stwierdziłem, że trzeba go wreszcie powołać i obejrzeć na tle reszty reprezentantów. To była dobra decyzja. Z przyjemnością patrzyło się nie tylko na jego grę, ale również jego zachowanie. Niemal natychmiast stał się wiodącą postacią reprezentacji, to było bardzo ważne. Był zawodnikiem, który dołączył do grupy mocnych charakterów, trzymających dyscyplinę w szatni. Zawsze świetnie przygotowany fizycznie, rozumiejący grę.

– My wtedy wprowadzaliśmy nowy system taktyczny, przechodząc na grę czwórką w linii. Mój poprzednik grał z libero i dwoma środkowymi obrońcami – chcieliśmy to całkowicie zmienić. Koźmiński ten system doskonale znał z ligi włoskiej, więc bez problemu wkomponował się do zespołu – dodaje Engel.

Selekcjoner wyznaczał Koźmińskiego nietypowe zadania taktyczne, żonglował jego pozycją na boisku.

– W ogóle się tym nie martwiłem – mówi Engel. Marek znakomicie rozumiał, czego od niego oczekiwałem. Sytuacja była tym bardziej komfortowa, że grał doskonale i lewą, i prawą nogą. Nigdy mnie nie zawiódł, wręcz przeciwnie. Był taki mecz, gdy wyznaczyłem mu bardzo trudne zadanie – w meczu z Walią ustawiłem go w środku pomocy. Mieliśmy przygotowane specjalne akcje właśnie pod Walijczyków, przesunięcie Marka grało tu kluczową rolę. On świetnie się z tego wywiązał, zrealizował na boisku dokładnie to, co rozpisywaliśmy sobie podczas analiz i co ćwiczyliśmy na treningach. Dograł przepiękną bramkę Kryszałowiczowi, który czekał na dokładnie taką piłkę. Wygraliśmy wtedy dwa do jednego.

– Inny mecz, jaki szczególnie zapamiętałem to spotkanie z Armenią. Ten mecz rozgrywaliśmy tuż po wyjazdowym starciu z Norwegami, byliśmy bardzo zmęczeni. Piłkarze czuli w nogach trudy wyjazdu. Plan był zatem taki, żeby od razu siąść na przeciwników bardzo agresywnym pressingiem, bo jeśli Ormianom da się trochę miejsca, to zaczynają tworzyć kłopoty. Chcieliśmy szybko wypracować bezpieczną przewagę, potem cofnąć się i grać z kontry. Po kwadransie udało nam się wyjść na prowadzenie 1:0, ale wciąż nie mieliśmy meczu pod kontrolą. Wtedy Marek Koźmiński podbiegł do mnie i powiedział: “Trenerze, nie cofajmy się jeszcze. Siedźmy na nich do końca pierwszej połowy, damy radę”. Ja mu na to: “Marek, jesteście zmęczeni. Żeby to się na was nie odbiło w drugiej połowie”. Ale on był pewny, że drużyna sobie z tym poradzi, więc postanowiłem mu zaufać. No i tuż przed przerwą wyszliśmy na dwubramkowe prowadzenie, a w drugiej połowie bezpiecznie się już cofnęliśmy i w końcówce spotkania zdobyliśmy jeszcze dwie bramki – wspomina trener.

W końcu jednak Engel przedobrzył.

Podczas mistrzostw świata ustawił Koźmińskiego na pozycji prawego pomocnika. Efekt tych taktycznych manewrów wszyscy pamiętamy. –  Niestety, cały zespół nie zagrał tak, jak byśmy sobie tego życzyli. I rzeczywiście Marek też na prawej pomocy nie był tak dobry, jak wcześniej na lewej. Gdybym grał mecz z Koreą Południową jeszcze raz, wystawiłbym Marka na lewej stronie boiska – przyznał Engel.

Sukces na mundialu – jakim byłoby choćby wyjście z grupy – stanowiłby niejako ukoronowanie kariery Koźmińskiego. Wyszła klapa. Zwycięski mecz ze Stanami Zjednoczonymi okazał się pożegnaniem obrońcy z kadrą.

– Ta drużyna nie miała jednego lidera, ich było wielu. Na pewno Marek stał się ważnym ogniwem – wspomina Tomasz Kłos. – Stanowiliśmy zgraną ekipę, nic się nigdy nie odbywało jednoosobowo. Kapitanowie się zmieniali, funkcjonowała też rada drużyny. Myślę, że Marek ze swoim spokojnym, rozważnym podejściem był po prostu dobrym duchem ekipy. Wartość pokazywał przede wszystkim na boisku, tam pokazywał charakter.

– Od razu pokazał, że lewa strona boiska powinna należeć do niego. Potem przyszedł mecz z Ukrainą, nasze piękne zwycięstwo na starcie eliminacji. Ta drużyna – już z Markiem – się scementowała, zrobiła się atmosfera. Zresztą, on przecież grał w zagranicznych klubach, był medalistą olimpijskim. Nie musiał nikogo o swojej klasie przekonywać. To nie był no-name, który znikąd pojawił się w kadrze. Wszyscy go znali i cenili – dodał Kłos. – Szkoda, że już po mundialu do reprezentacji nie wrócił. Myślę, że mógłby tę karierę jeszcze spokojnie dłużej pociągnąć. Ale jego zawsze interesowała działalność biznesowa. To nie było mu obce, już w trakcie piłkarskiej kariery zaczął się tym mocno zajmować. Końcówka lat dziewięćdziesiątych, początek dwutysięcznych – już w to wchodził. I świetnie się tym sprawdził.

***

Dziś to Koźmiński ma chęć wybierać selekcjonerów, a więc zostać prezesem PZPN-u.

Są wobec niego oczekiwania i – rzecz jasna – wymagania.

Kowalik: – W Hutniku Marek był cichutki-skromniutki. Koźmiński i Boniek – którego pamiętam jeszcze z boiska, z czasów Widzewa – to zupełnie inne charaktery. Chociaż Marek na pewno nabrał nieco innej osobowości po tym, jak trochę pograł i pożył na zachodzie. Przywódczej siły na pierwszy rzut oka pewnie wciąż u niego nie widać, ale jest solidny i ma w sobie mnóstwo pozytywnego podejścia, myślenia. Nie ma zaskoczenia, że sprawdził się w biznesie. Myślę, że prezesura Koźmińskiego byłaby kontynuacją linii prezesa Bońka. W razie czego Boniek będzie go wspierał.

Kasperczyk: – Myślę, że to będzie podobny tryb zarządzania związkiem co w przypadku prezesa Bońka. Zachodnia szkoła, wyważona. Trochę restrykcji, trochę ustępstw.

Adamczuk: –  Przez te osiem lat PZPN poszedł do przodu. Ale oczywiście: jeżeli Marek zostanie prezesem, to będę chciał z nim o pewnych aspektach porozmawiać. Na przykład o powrocie do CLJ u-19. Teraz tego systemu nie ma i zawodnicy tracą jeden rok juniora. Ci najlepsi gracze i tak nie będą występować w u-19, tylko przejdą do rezerw albo do pierwszej drużyny. Natomiast tracimy chłopaków, którzy nie są gotowi grać w seniorach. Jeden rok występów w CLJ na pewno by im dużo dał. Chodzi o to, żeby nie tracić zawodników, którzy później dojrzewają. Tak się zdarza. W innych krajach grają do 19 lat i rezygnacja z tego była złym ruchem. PZPN-u to może nie interesować, ale ci chłopcy mają wówczas rok do matury, nie wszyscy dostaną się do rezerw i rok przed maturą muszą sobie szukać nowego sposobu na życie czy nowego klubu. Ja podam przykład syna Maćka Stolarczyka, który jest stoperem. On późno dojrzewa, ale wiemy jaka jest posucha na stoperze, szczególnie lewym. On w tamtym roku na jesieni nie grał w U18, na wiosnę już zaczął grać i w czerwcu skończył mu się wiek juniora, poszedł do rezerw. Nie grał, bo jeszcze nie jest gotowy, a jakby był przepis o u-19, to dalej grałby w CLJ przeciwko Legii, Lechowi, Koronie i by się rozwijał, a teraz według mnie stracił cały rok. My nie możemy sobie pozwolić, żeby gubić pojedynczych chłopaków. Będę optował za tym systemem, tym bardziej że nasz grupa Big Six (Jagiellonia, Lechia, Zagłębie, Pogoń, Lech, Legia) rozmawiała na ten temat i wszyscy jesteśmy za tym, żeby wrócić do systemu u-19.

Są i wątpliwości.

Kowalczyk: – Mam wątpliwość, czy na fotelu prezesa PZPN-u nie będzie po prostu człowiekiem Bońka. Lepiej poznali się we Włoszech, znają się więc już bardzo długo, teraz też długo pracowali w związku. Nie mówię, że Koźmiński będzie sterowalny, ale Boniek zapewne chętnie będzie przekazywał swoje rady, a że ma dużo do powiedzenia w UEFA, te rady zapewne będą przyjmowane.

Musioł: – Nie mam przekonania, że on te wybory wygra. Może mieć duży kłopot, jeśli chodzi o znalezienie wspólnego języka z regionalnymi baronami. Przez dystans. On ma zupełnie inny sposób myślenia i bycia niż większość środowiska, Boniek potrafił znaleźć wspólny język, umiał dotrzeć, nie jestem przekonany, że Koźmiński będzie potrafił to zrobić. Z moich nieoficjalnych sygnałów wynika, że na przykład śląski związek nie będzie go popierał i jeśli wystartuje Kulesza, to poprą raczej Kuleszę.

I cóż, pewnie sam Koźmiński sobie dziś życzy, by wątpliwości szybko rozwiać, a związek rozwijać w stylu, jaki prezentował na boisku i jaki prezentuje w biznesie. Czyli bez zbędnego hałasu, ale rzetelnie i skutecznie. W przypadku zwycięstwa w wyborach, trzeba życzyć tego również polskiej piłce. Drugiego Górnika z tamtych lat w końcu w PZPN-ie nie chcemy.

PAWEŁ PACZUL

MICHAŁ KOŁKOWSKI

Fot. Newspix

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

Komentarze

0 komentarzy

Loading...