Miał być mecz kolejki, a koniec końców wyszła taka nędza, że kreatywniej by człowiek spędził ten czas, patrząc w ścianę. Poziom nudy, jaki zagwarantował dziś Lech, przekroczył granicę przyzwoitości. „Kolejorz” wyszedł na dzisiejszy mecz z dość dziwnym założeniem – odrobić stratę do Legii, ale tylko o jeden punkt. Nie o trzy, właśnie o jeden. Dlaczego? Trudno odpowiedzieć. Lech grał dziś jednak w piłkę przez jakieś 20 minut. Najpierw przez pierwszy kwadrans, a później przez kilka sekund na początku drugiej połowy. Poza tym mieliśmy pełne Zagłębie. Bo żadne inne słowo nie potrafi połączyć nudy, apatii i braku jakichkolwiek chęci.
Dzisiejszy występ Lecha jest dla nas wyjątkowo ciężki do wytłumaczenia. Przez długi czas szukali wrzutek, z których nikt nie potrafił skorzystać, sporo dawał też Jevtić, ale w końcu odpuścili wszyscy, co najlepiej skomentował w przerwie Dawid Kownacki. Masakryczna – taka była pierwsza połowa w wykonaniu Kolejorza. Druga? W zasadzie to samo. Jeden zryw Hamalainena po doskonałym podaniu Ubiparipa i tyle. Lechowi brakowało w zasadzie wszystkiego, ale najbardziej takiego typowego sportowego chciejstwa. Im – może z wyjątkiem Hamalainena i Linetty’ego – po prostu nie chciało się grać. Czekali na nowego trenera i tyle.
Dlaczego jednak wyróżniamy w tym miejscu Linetty’ego? Bo mamy z tym chłopakiem dość nietypowy problem – nie wiemy bowiem, jak go oceniać. Nie wiemy też, w jakim kierunku ma iść jego rozwój. Jeśli Lech hoduje sobie nowego Sobolewskiego – wtedy wszystko OK. Karol haruje na boisku jak wół, nie odpuszcza żadnej piłki, ewidentnie wzmocnił się fizycznie i zrobił się z niego kawał bydlaka w pozytywnym tego słowa znaczeniu, ale… czy na pewno o to chodziło? Po raz kolejny nie możemy się oprzeć wrażeniu, że ktoś zarżnął u tego chłopaka resztki kreatywności. Że zamiast oczekiwać od niego prostopadłych podań, strzałów, przyspieszania gry – nakazał mu granie wszerz. Słyszeliśmy niedawno, że w którymś z europejskich klubów – uciekła nam teraz nazwa – od „ósemek” wręcz wymaga się grania do przodu. Albo szukasz napastnika, albo rezygnujesz z podania, a odgrywanie do tyłu na treningu wiąże się z karą finansową. Nawet kosztem utraty piłki – wszystko po to, by wypracować w sobie pewien automatyzm. Z Linettym jest odwrotnie. Lechowi rośnie pitbull zamiast wszechstronnego, kreatywnego pomocnika.
To, czego brakowało dziś Karolowi, w stu procentach pokazał zaś Marcin Budziński. Polot, fantazja, mijanie przeciwników i przede wszystkim strzał. „Budzik” to zdecydowanie najlepszy piłkarz Cracovii. Reżyser, kreator i egzekutor. A przy tym skromny chłopak. – Nie no, nie no, nie no – stwierdził w przerwie komentując swą piękną bramkę. Tym razem nie mógł stwierdzić, że oddał „strzał dramat”, bo uderzenie było perfekcyjne. „Dramat” to było z kolei zachowanie Marcina Kamińskiego, ale do tego się już przyzwyczailiśmy. Z wielkiej nadziei polskiej piłki wyrósł po prostu kiepściutki stoper. Tak kiepściutki, jak Lech przed Maciejem Skorżą.
Fot. FotoPyK