– Nie pogodziłem się z nową sytuacją. Walczyłem, bo nie wyobrażam sobie życia bez tego, co robię teraz. Szybko pomogli mi wstać z kolan najbliżsi – żona i dzieci. Napędzali moją motywację. Im było jeszcze ciężej, bo trzeba było zmienić szkołę, przedszkole. Perspektywy były niekonkretne i słabe. Szacunek dla nich – mówi Artur Skowronek, trener Wisły, o okresie, w którym pozostawał przez 1,5 roku na bezrobociu, a w jego rodzinie doszło do zamiany ról – on zajmował się domem, żona pracowała.
Karierę trenerską rozpoczął szybko. W wieku 30 lat objął Pogoń Szczecin. Dziś, po siedmiu latach wzlotów i upadków, może powiedzieć o sobie, że jest doświadczonym trenerem. W jakim stanie była szatnia Wisły na początku jego pracy? Jak nauczyć się relacji międzyludzkich? Dlaczego człowiekiem się jest, a trenerem się bywa? Czy wpływ na wynik ma dbanie o relacje z agentami? Po co w szatni Wisły kręci się kołem? Czy zimowe wzmocnienia są udane? O tym wszystkim i wielu innych tematach Artur Skowronek. Zapraszamy.
***
Jak się pan odnajduje pracując w dużym klubie z dużą presją? To presja nie tylko tego sezonu, ale być może i całej historii Wisły – od sterników klubu da się usłyszeć, że jeśli Wisła spadnie, może się nie odkręcić.
Mogę być dumny, że jestem trenerem Wisły Kraków i zrobię wszystko, by z piłkarzami obronić się wynikami. To dziś wszystkim potrzebne i Wisłę na pewno na to stać. Cieszę się, że ruszyliśmy. Dalej jesteśmy w trudnej sytuacji, ale cały czas powtarzam sobie i piłkarzom, by robić to, na co mamy wpływ. Nie ma sensu wybiegać, co będzie w maju, skoro teraz musimy skupić się na Jagiellonii. I tak podchodzimy do pracy – koncentrujemy się na małych celach, budując przy tym coś dalej. Nie przeraża mnie w podejmowaniu decyzji, codziennej pracy, to w jakiej sytuacji jest dzisiaj Wisła.
Końcówka rundy sporo ułatwiła. Gdyby Wisła przystępowała do obozu po trzynastu porażkach, atmosfera byłaby grobowa.
Wiadomo – byłaby to bardzo słaba perspektywa na przyszłość. Ale tak nie jest. Cieszę się, że zespół się odblokował, bo już wcześniej wspólnie pracowaliśmy na dobry wynik.
Odpowiedział pan sobie na pytanie: jak to możliwe, że drużyna, która ma tyle mocnych charakterów, podupadła mentalnie aż do tego stopnia?
Normalna reakcja ludzka na niepowodzenia, które nakręciły dużą spiralę. To był marazm. Wystarczyło małe niepowodzenie i gubiła się pewność siebie, którą dziś chłopcy znowu złapali. Zawsze tak jest przy wynikach. Potrzebujemy jej więcej, to naturalna sprawa. Udowodnili, że to twarde, konkretne charaktery, bo z tej sytuacji – urywając tę serię porażek – po prostu wyszli.
Jaką drużynę pan zastał w pierwszym dniu w Wiśle Kraków? Martwą?
Nie był to ciekawy obrazek. Jaki miał być, gdy po ośmiu porażkach zwalniany jest trener, z którym drużyna ma dobre relacje? Przewidywałem taką atmosferę. Myślę, że posklejałem pierwsze słowa do drużyny tak, że szybko złapaliśmy kontakt. Ta zmiana dała nadzieję. Bo zawsze tak jest przy zmianie trenera.
Wielokrotnie mówił pan w wywiadach, że najważniejszą umiejętnością, jaką musiał wypracować przez lata, było budowanie relacji z zawodnikami. Wejście do szatni Wisły to w polskich warunkach skok na najgłębszą z możliwych wód? Zwłaszcza w takim kryzysie, zwłaszcza świeżo po Macieju Stolarczyku, z którymi piłkarze mieli świetny kontakt?
Nie wiem. Nie patrzę na to w ten sposób. Ta szatnia jest z pewnością zupełnie inna względem tych, które prowadziłem. Przewidywałem, że będzie łatwo o zbudowanie pierwszego kontaktu, bo mam w szatni bardzo świadomych zawodników. I bardzo doświadczonych, którzy wiele przeżyli. Wiślaków, którzy wspólnie zrobią wszystko, by Wisła miała się dobrze. Cieszę się, że tutaj trafiłem. To duży krok w moim rozwoju.
Jak w ogóle można się nauczyć relacji międzyludzkich?
Długa analiza. Miałem na nią czas. Analizowałem szczegóły. Włączałem swoje treningi i obserwowałem, jak komunikowałem się z zespołem. Jak przekazywałem taktykę, wskazówki odnośnie do ustawienia, to, co mam w głowie. Rozmawiałem z piłkarzami. Niejednokrotnie mówiłem, że nie wstydzę się błędów. Po czasie kontakty dalej są bardzo dobre, dzięki czemu otworzyłem się przy niektórych ludziach. Oni też trochę rozszerzyli horyzont, dlaczego się nie udało. Czytanie książek – było na to sporo czasu, do tego kilka szkoleń w tych tematach. Dzięki temu złapałem więcej dystansu. I na pewno pomogło doświadczenie – życie szatni zawsze było inne w kolejnych klubach. Mając świadomość błędów, starałem się je wyrzucić.
Która z książek lub szkoleń okazała się najbardziej inspirująca?
Obecnie czytam “Poza schematem” – Malcolma Gladwella. Książka o ludziach, którzy osiągnęli sukces w różnych dziedzinach. Opisuje ich drogę. To, jak dochodzili do szczytu. Daje do myślenia.
Dziś w Wiśle jest pan bardziej twardym szefem, czy szefem, ale jednak trochę kolegą?
Wszystko razem. Choć granica jest bardzo cienka. Poprzez te wszystkie doświadczenia jestem bardziej świadomym trenerem. Cały czas przewija się moje myślenie: rób to, na co masz wpływ. Po prostu. Zbuduj zespół, który poprowadzisz do dobrych wyników. Dzisiaj nie zaprzątam sobie głowy rzeczami, które zabijały moją energię. To chyba dziś jest moją największą przemianą.
Artur Skowronek sprzed lat poświęcałby swoją energię na przykład na to, że przed obozem odmówiło dwóch zadeklarowanych sparingpartnerów, gdy zobaczyło miejsce Wisły w tabeli?
Niekoniecznie. Po prostu – miałem swoje pomysły, koncepcje, czasami chciałem się ich na siłę trzymać. Brakowało mi elastyczności. Czasami w taktyce na siłę chciałem udowodnić, że mam rację. Przekonywać. A to praca z organizmem ludzkim, trzeba brać pod uwagę wiele czynników, by trafić w sedno z pomysłem i realizacją. Kiedyś Michał Probierz powiedział mi: “trenerem się bywa, człowiekim się jest”. To fajne hasło, które wtapia się w to, w jaki sposób się zmieniłem. Dziś już wiem – najpierw musisz być człowiekiem, później trenerem.
Przykład, kiedy zachował się pan jak człowiek?
Wizyta z dziećmi u doktora. Piłkarz mógł sobie zorganizować to tak, by odbyć tego dnia dwa treningi. Ale nie może. Kiedyś bardzo surowo podchodziłem do takich sytuacji. Dziś nie mam problemu z puszczeniem Bashy dłużej na urlop, bo wiem, jak ważną sprawą są dla niego narodziny dziecka. Tym bardziej że sam mam dwójkę wspaniałych synów. Nie ma szans, bym walczył z takimi rzeczami. Są różne religie – ktoś święta ma później, ja to rozumiem. Komunikuje liderom drużyny, że przyleci później, oni także to rozumieją. Chodzi o takie rzeczy.
Inny przykład – kiedyś miałem twarde podejście do mediów. Nie kamerujemy, nie puszczamy streama ze sparingów, fotki robimy tylko w przybliżeniu. Dziś mam większy dystans. Jak ktoś chce nas analizować – i tak to zrobi.
Nie wszystkie zimowe sparingi były transmitowane.
Wiadomo, że za chwilę rusza liga. Poświęcamy dużo czasu na stałe fragmenty, kluczowe rzeczy taktyczne, które chcemy, by działały od pierwszego meczu. To naturalna sprawa.
Głupio byłoby się wystrzelać.
Oczywiście. Współpraca z mediami też jest dla mnie ważna. Wiem, jak ważne to też dla kibiców. Po prostu – jestem bardziej elastyczny w wielu tematach. Ale też zachowuję ciągle pewne granice.
W relacjach w szatni kluczowe jest zaufanie. Mamy pewne zasady, dyscyplinę, traktujemy to też humorystycznie. Gdy ktoś popełni błąd, kręci kołem, na którym jest wiele zadań. To też kwestia budowania atmosfery.
Jakie na przykład to zadania?
Sprzątanie skrzydła w Myślenicach. Mycie butów całej drużynie. Pójście na trening do akademii. Normalna praca w sklepiku klubowym. Zakup zabawek do domu dziecka czy karmy dla zwierząt. Dyscyplina połączona z fajnymi działaniami.
Które później można sprzedać także marketingowo.
Oczywiście.
Piłkarze już kręcili kołem?
Cały czas się to zdarza, także na obozie. Normalna sprawa w życiu szatni. Ale dyscyplina jest w Wiśle bardzo wysoka. Ja także jestem bardzo zdyscyplinowany – oczekuję tego nie tylko od piłkarzy, ale i od siebie oraz sztabu. Kręcenie kołem dotyczy takich rzeczy jak spóźnienia, zapominalstwo. Ktoś zapomni o mapie zmęczeniowej albo GPS-ie. Naturalne sprawy każdej drużyny. Choć nie mam problemu z tym, czy ktoś przyjdzie na posiłek w krótkich spodenkach czy w długich. To nie decyduje o tym, czy wygramy mecz z Jagą.
Jak wyglądał film, który przy pomocy pracowników klubu stworzył pan dla piłkarzy w celach motywacyjnych przed meczem z Pogonią?
Zrodziło się to z samego rana. Szukałem różnych bodźców, przespałem się z tym. Byliśmy bardzo dobrze przygotowani taktycznie do tego meczu. Było widać, że idziemy w dobrą stronę, jeśli chodzi o zorganizowanie drużyny na boisku. W skrócie – zrobiliśmy postęp. Piłkarze dostawali ode mnie cały czas dużo wsparcia. Gdy przychodziłem, mieliśmy osiem porażek. Potem dziewiąta, dziesiąta, jedenasta. Potrzebowałem kolejnych bodźców. Nie tylko od trenera i najbliższych, które dostają na co dzień. Poprosiłem, by nakręcić różnych pracowników klubu, przypadkowych kibiców przy stadionie, którzy są z Wisłą, ludzi z otoczenia, rodziny. Każdy miał dziesięć sekund, by powiedzieć od serca parę słów wsparcia. I zawodnicy odwdzięczyli się ogromnym zaangażowaniem.
Często stosuje pan takie niekonwencjonalne metody?
Nie. Mało jest takich rzeczy.
Można przedobrzyć?
Dokładnie. Granica jest cienka. Ale uznałem, że wyciągnięcie ręki do człowieka w kłopotach to najlepsza sprawa, jaka może się wydarzyć. Znika lęk. Wiedziałem, że jeśli go wyrzucimy, będzie dobrze. Bo na boisku chłopcy wiedzieli, co robić. Pomogło też to, że Kuba miał wtedy urodziny. Kibice napędzili nastroje. Wszystko się świetnie złożyło i skończyło się zwycięstwem.
A propos tego meczu – jeżeli ostatnia drużyna z jedenastoma porażkami na koncie z rzędu gra z liderem, zgodnie z logiką Ekstraklasy oczywiste jest, że wygra ta pierwsza. To coś, za co pan kocha tę pracę czy coś, co frustruje?
Wiadomo, że w piłce różne rzeczy mogą się wydarzyć. Odbieram to inaczej – Wisła ma po prostu taki potencjał, że wygrana z liderem była możliwa. Dziś jesteśmy tam, gdzie jesteśmy, ale ci piłkarze mają takie umiejętności, by wygrywać z liderem.
Generalnie – jest pan zadowolony z poczynionych wzmocnień?
Pewnie, że jestem zadowolony. To były nasze cele. Zrobiliśmy tyle, ile mogliśmy. Nowi piłkarze podnieśli naszą wartość na pozycjach, na których tego oczekiwaliśmy. Wszyscy wiemy, że chcielibyśmy jeszcze napastnika. Dalej o to walczymy (wczoraj ogłoszono wypożyczenie Alona Turgemana – red.)
Powiedział pan w rozmowie z Kamilem Kanią na WeszłoFM, że potrzebuje piłkarzy, którzy będą stanowić o sile Wisły już teraz, nie będzie trzeba ich odbudowywać. Lubomir Tupta po pół roku bez grania w piłkę jest gotowy na tu i teraz?
Nie zamknęliśmy się z pozycją numer 9 i cały czas działamy. Lubo jest w pełnym treningu, na pełnej intensywności. Widzę w nim jakość, ale za wcześnie, by mówić coś więcej. Wiadomo – liga zweryfikuje, dojdzie ciśnienie, podejmowanie decyzji pod presją. Chcemy zapewnić rywalizację w ataku, dlatego wciąż myśleliśmy o kolejnym wzmocnieniu na pozycję numer 9.
Hebert też przyjeżdża jako zawodnik, który nie grał wszystkiego. Jest lepszy niż przed wyjazdem z Polski? Urósł piłkarsko?
Nie chciałbym nakładać na tych chłopaków niepotrzebnej, dodatkowej presji. Już sami mają względem siebie duże oczekiwania i dlatego tutaj są. Hebert to bardzo dobry piłkarz, wzmocni nam pozycję środka obrony. Rywalizacja pomoże i zespołowi, i jemu indywidualnie. Mam nadzieję, że będzie jeszcze lepszy niż w Piaście Gliwice.
Z jakich powodów Gieorgij Żukow zdecydował się na Wisłę, gdzie zarabia dziesięć razy mniej niż w poprzednim klubie?
To pytanie bardziej do niego, więc nie chcę się wypowiadać – to jego wewnętrzne czucie sytuacji. Na pewno Wisła to olbrzymi klub, który ma w dalszym ciągu duże możliwości, także medialne. Chce wznieść się na najwyższy poziom i jeszcze na nim pograć. Ma bardzo wysokie cele indywidualne. I bardzo dobry charakter do pracy, który dziś nam jest potrzebny.
Dlaczego Serafin Szota nie pojechał na obóz i co się z nim w ogóle dzieje? Nie dostał jesienią żadnej szansy, mimo problemów w obronie Wisły, teraz znów jest pominięty.
Myśląc o składzie, przewidywałem, że nie będzie grał regularnie. Serafin jest teraz w dobrym wieku, by mocno się rozwijać, ale zrobi to tylko wtedy, kiedy będzie grał, dlatego chcemy go wypożyczyć. Mam nadzieję, że trafi do dobrego klubu i będzie się rozwijał. Byłem wobec niego uczciwy. Chciałbym, aby nabrał doświadczenia i między innymi dlatego Serafin uda się na wypożyczenie.
Odbudowa Vukana Savicevicia – w pierwszej rundzie w Wiśle pana piłkarza, w drugiej przeciętniaka – będzie jak dodatkowy transfer?
Kluczem pierwszych tygodniach w Wiśle było to, by nie myśleć o transferach, a wznieść na wyższy poziom tych piłkarzy, których mamy. Bo oni są bardzo dobrzy, nie tylko Vukan. Treningiem, dobrą komunikacją z zespołem i dobrym bieganiem on na ten poziom wejdzie, jak i następni. Zgadzam się – zdrowie Wisły, między innymi Vukana, to bardzo dobre dodatkowe „transfery”.
Powiedział pan w „Przeglądzie Sportowym”, że ważne są dla pana relacje z menedżerami, którzy w trudnych momentach mogą wpłynąć na piłkarzy. To dość nieznany aspekt pracy trenera. Jak pan jako trener może wpłynąć na menedżerów?
Rozmową. Uczciwą. Rozmawiam jeden, drugi raz z piłkarzem. Widzę, że do niego mój przekaz nie trafia, więc ostrzegam konkretnie menedżera, żeby nie było ewentualnych nieporozumień, że zawodnika nie ma w dwudziestce meczowej. Menedżer może wtedy wpłynąć na chłopaka, inaczej do niego trafić, bo każdy z nas inaczej przyjmuje schemat rozmowy. To chyba w porządku. Nie chodzi tylko o menedżerów, ale i o was, dziennikarzy, zarząd klubu, ludzi, którzy dbają o boiska. Mam wpływ, by to wszystko dobrze działało. To naczynia połączone, które mają pomóc zawodnikom w osiąganiu dobrych rezultatów.
Menedżerowie są otwarci na tego typu rozmowy?
Jeśli są one uczciwe – jak najbadziej. Cieszą się z tego komunikatu. Nie zawsze tak jest, czasami kończy się na “do widzenia” i tyle. Oczywiście nie mam kontaktu z wszystkimi menedżerami, to tak nie działa. Ale to bardzo bliskie osoby zawodników i warto mieć z nimi normalne relacje.
Zdarza się, że menedżer chce na przykład zbuntować piłkarza, by przeprowadzić transfer?
Nie współpracuję z takimi ludźmi. Nie chcę się nimi otaczać. Wtedy rozmowy nie ma.
Czego się można nauczyć od Kuby Błaszczykowskiego, jeśli chodzi o relacje międzyludzkie?
Nie chciałbym wystawiać Kubie laurki, ale to, o czym się mówi – że to bardzo dobry człowiek, nie mówiąc już, że bardzo dobry piłkarz – to prawda. Pokazuje to codziennie. Jest wzorcowym liderem. Jest odpowiedzialny, potrafi konstruować zdania, które trafiają do każdego. Jest uczciwy, pozytywnie uparty. Jest po prostu wojownikiem – tak na boisku, jak i w codziennym życiu. A przy tym, mimo że osiągnął w piłce bardzo wiele, jest po prostu normalny. Chyba z tego powodu ma tak ogromny autorytet, nie tylko dlatego, że ma tyle minut w kadrze czy Lidze Mistrzów. Trudno dziś o takich ludzi w tym świecie. Nic, tylko brać z niego przykład.
Ale to samo chciałbym powiedzieć o innych – Marcinie Wasilewskim, Pawle Brożku, generalnie – wszystkich doświadczonych piłkarzach. Rafał Boguski to wzorzec dla młodych, jak powinno się dbać o odnowę, odżywki, suplementację, trening, zaangażowanie. O świadomość, którą można przedłużać sobie karierę.
Jak bardzo boli ego trenera, ego faceta, gdy nie ma pracy przez 1,5 roku, nie wie czy kiedykolwiek wróci do Ekstraklasy, w jego domu dochodzi do zamiany ról – małżonka idzie do pracy, a on dba o dom?
Trudno było tylko na początku, bo było mi bardzo ciężko zaakceptować nową sytuację. Nie pogodziłem się z nią. Dlatego walczyłem, bo nie wyobrażam sobie życia bez tego, co robię teraz. Szybko pomogli mi wstać z kolan najbliżsi – żona i dzieci. Napędzali moją motywację. Im było jeszcze ciężej, bo trzeba było zmienić szkołę, przedszkole. Perspektywy były niekonkretne i słabe. Szacunek dla nich. Co mogę powiedzieć? Kocham ich.
Często się mówi, że za sukcesem piłkarza stoi mądra kobieta.
Tak.
Za sukcesem trenera podobnie?
Tak jest. Bez mojej żony na pewno nie byłbym dzisiaj trenerem Wisły Kraków.
Przez lata przylgnęła do pana pewna łatka – mówiło się „Skowronek”, myślało „za młody”. Irytowało to pana? Zwłaszcza, że żyjemy w czasach fachowości, profesjonalizacji, twardej merytoryki, wiek coraz częściej przestaje mieć znaczenie.
Szybko zacząłem, tak mi się życie potoczyło. Popełniałem błędy, bo byłem niedoświadczony. Byłem za młody, wchodząc do Ekstraklasy w wieku 30 lat. Z perspektywy czasu – ludzie mieli rację. Ale ja się cieszę, że się nie utopiłem w tej głębokiej wodzie. Z Pogonią na początku mieliśmy fantastyczny czas, popsuło się to w zimie, gdy popełniałem błędy. Opinie mnie nie irytowały, wręcz napędzały. Dostawałem jeszcze więcej motywacji. Nie na zasadzie „muszę coś udowodnić”, po prostu szukałem codziennej, solidnej pracy, by się obronić. Tego potrzebowałem.
Z jakich powodów zdecydował się pan akurat na trenerkę? Decyzję o przerwaniu grania w piłkę ułatwiła panu kontuzja.
Zawsze chciałem być blisko piłki. Po prostu ją uwielbiam. Zdecydowałem się na Akademię Wychowania Fizycznego i to był początek myślenia o trenerce. Po studiach pracowałem trochę w szkole. Złapałem bakcyla, polubiłem nauczanie. Wcześniej będąc na drugim roku studiów miałem już praktykę z juniorami, trampkarzami. Czułem, że to jest to. Momentem przełomowym było pomaganie trenerowi Michalskiemu w Gwarku Tarnowskie Góry. Robiłem notatki z treningów. Inspirowało mnie to. Byłem głodny wiedzy, rozmawiałem z trenerem i on też to poczuł. Później jak skończył się temat grania w piłkę i trener Michalski wrócił do Ruchu Chorzów, prowadził CLJ-tkę i rezerwy. Zaprosił mnie na zgrupowanie do Rewala. Byli tam notabene też Artur Sobiech i Bartłomiej Babiarz. To było właśnie to – życie trenera, przygotowywanie, trener Michalski dawał mi sporo do roboty. Na drugim roku zacząłem kolejny kierunek studiów – drugą klasę trenerską. Po studiach poszedłem na UEFA A i tak się to potoczyło.
W którym momencie uwierzył pan w to, że dojdzie do Ekstraklasy?
Wtedy, gdy Rafał Górak zaproponował mi współpracę. Bardzo dużo się od niego nauczyłem i zawsze będę mu wdzięczny za szansę. Byłem jego asystentem od III do I ligi w Ruchu Radzionków. Praca z dużymi nazwiskami, fajne wyniki, sukces. To chyba ten okres. Kluczowy moment nadszedł, gdy miałem przejąć drużynę jako pierwszy trener. Uwierzyłem, że może się udać.
Zanim został pan trenerem Wisły Kraków, rozmawiał pan z Wisłą Płock i Zagłębiem Lubin. Lekko prowokacyjnie nawiążę do słów Jacka Orłowskiego, prezesa Stali – te rozmowy aż tak pana absorbowały, że nie mógł się pan skupić na pracy?
Nie, absolutnie. To nieprawda. To były krótkie komunikaty. I tyle w temacie. Nieraz już o tym mówiłem – Wisła Płock chciała skorzystać z klauzuli, jaką miałem w kontrakcie, ale ja z niej nie skorzystałem. Chyba dałem wtedy najlepszy wyraz tego, że chcę zostać w Stali i osiągnąć z nią sukces. Nie przewidziano kolejnego takiego telefonu. Zagłębie Lubin również chciało z tego skorzystać, ale naprawdę – przy pierwszym kontakcie moja rozmowa trwała dwie minuty. Na zasadzie: “rozmawiajcie ze Stalą Mielec, jeżeli się dogadacie, to chciałbym do was przejść”. I tyle. To normalna kolej futbolu na tym poziomie. Wcześniej trzy tygodnie temu dałem dobitny wyraz swoją decyzją, którą podejmowałem razem z rodziną, że chcemy zostać w Mielcu. A że było to tak odebrane i podjęto takie decyzje – nie miałem na to wpływu. Z zespołem mieliśmy bardzo dobre relacje i po prostu byłem uczciwy w rozmowach z nim. Wszystko wiedzieli, bo mieliśmy wzajemny szacunek. Dla mnie dowiadywanie się z internetu takich rzeczy to słaba sprawa.
To dziwne – transfery piłkarzy między klubami nikogo nie dziwią, nagle transfer trenera okazuje się problemem.
Tak jak z piłkarzem można przedłużyć kontrakt i rozmawiać o przyszłości, tak samo można z trenerem podpisać dokument, w którym klauzula by zniknęła albo wzrosła na tyle, że nie byłoby tematów z innych klubów. Mogliśmy razem uspokoić sytuacje, wyczyścić totalnie głowy.
Kiedy był pan trenerem Stali, pewnie ucieszył się, że trzy drużyny mogą awansować z pierwszej ligi.
Pewnie.
Dziś punkt widzenia zmienił się przez punkt siedzenia?
Ale zasady były jasne i ja się na nie piszę. Znów – my musimy pracować i robić to, na co mamy wpływ. Na pewno z ludzkiego punktu widzenia mogłoby zostać, jak było. Chciałbym, byśmy się utrzymali, Stal awansowała i razem grali w Ekstraklasie.
To dobra czy zła zmiana przepisów?
Dla kibiców bardzo dobra, bo cały czas jest stawka. I tyle bym powiedział. Zasady są czytelne, czy chcemy, czy nie, musimy je zaakceptować.
Podczas zimowych przygotowań w Wiśle patrzy się na tabelę czy lepiej się odciąć?
Wiadomo, że wiemy, gdzie jesteśmy i jaki mamy dystans do skrócenia, co mamy zrobić. To normalne, że patrzymy w statystyki, liczymy, co nam dają punkty. Chcemy zrobić wszystko, by dobrze wejść w sezon, ale zakładamy sobie na razie myślenie o czterech najbliższych meczach, z których trzy gramy u siebie. Możemy w nich bardzo dużo zyskać.
A to, co się dzieje wokół Wisły? Lepiej trzymać piłkarzy z daleka czy powinni tym żyć?
Na pewno tym żyją. Są świadomi, jak to wszystko wygląda. Sytuacja właścicielska jest niejasna, ale reszta jest poukładana na wysokim, profesjonalnym poziomie. Jesteśmy wypłacalni, mamy wszystko, co potrzebujemy do treningu. Wszystko możemy zepsuć tylko my – wynikiem sportowym. Wszyscy to czują i wiedzą.
Wiosną będziemy oglądali styl, który leży w pana DNA – ładną i ofensywną piłkę – czy raczej najprostsze środki do celu?
Z tą drużyną nie możemy szukać punktów tylko prostymi środkami. Na pewno mamy być skuteczni. Dziękuję piłkarzom, że oni zaufali mojemu myśleniu i moich asystentów. Widzę przekonanie do tego. Jesteśmy zorganizowani. Wszystko zweryfikuje liga, ale z takimi piłkarzami, jakich mamy, musimy pielęgnować atak pozycyjny. I to robimy.
Zawsze pan wierzy bezgranicznie w swój zespół?
Zawsze.
Pytam, bo kiedyś na antenie WeszłoFM jako trener Stali Mielec powiedział pan, że jest pewien awansu Stali, mimo słabego miejsca w tabeli. Zapytany o to przez Łukasza Olkowicza z „PS”, powiedział pan, że to nie było hasło rzucone pod publiczkę.
Było konkretne pytanie “czy awansujemy?”. Odpowiedziałem, że tak. Ale było ono wyrwane z kontekstu, chodziło o serię remisów, których mieliśmy sześć i trochę oddalaliśmy się od celu. Ja w nich cały czas wierzyłem, bo widziałem, jak te mecze wyglądają i jak wyglądamy fizycznie. Wierzyłem, że stać nas na serię, która doprowadzi do awansu.
Zatem na koniec identyczne pytanie – czy Wisłę stać na serię, która sprawi, że światło w tunelu zacznie świecić jeszcze mocniej?
Odpowiedź jest prosta: tak, stać. I nie jest to deklaracja wyciągnięta z sufitu. Pokazaliśmy nawet przegranymi meczami z Lechią czy Górnikiem, że idziemy w dobrą stronę. Udowodniliśmy to przekonującym zwycięstwem w Łodzi czy wcześniej z liderem. W sparingach też dobrze to wygląda. Już ciągniemy serię. Oby tak dalej.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. FotoPyK / 400mm.pl / newspix.pl