Derby Rzymu, czyli wydawałoby się: poważny mecz. Dwie uznane włoskie marki, które mają się naprawdę nieźle w lidze, skoro Lazio było trzecie z jedenastoma (!) zwycięstwami z rzędu, a Roma tuż za podium, na czwartej pozycji. Niestety powaga została temu spotkaniu odebrana przy pomocy dwóch panów – Strakoshy i Pau Lopeza. Dwóch cyrkowców na balu.
Pierwszy zaskoczył wszystkich, kiedy w pierwszej połowie postanowił udać się na jagody. Ha, kto nie lubi jagód, smaczna rzecz, natomiast chyba każdemu profesjonaliście powinna przyświecać jedna dewiza: najpierw obowiązki, potem przyjemności. Mógł więc Albańczyk tę sprawę załatwić po meczu, ale nie, on uparł się, że zrobi to w środku. Pech chciał, że piłkarze Romy akurat wtedy konstruowali swoją akcję i wrzucili piłkę w pole karne. I cóż, niezrażony niczym Strakosha wędrował po swój przysmak, zostawiając tym samym posterunek pustym. Skorzystał z tego Dzeko, który plecami w kompletnie niegroźnej sytuacji strzelił bramkę na 1:0.
Mamy chociaż nadzieję, że Strakosha nie przepłacił.
Ale, ale, jeśli wydaje się wam, że bramkarz Lazio był największym ancymonem tego starcia, to spokojnie, Pau Lopez wyprzedził go o może i dwie długości. Wszyscy byli przecież umówieni na mecz w piłkę nożną, a ten urwis stwierdził pod koniec pierwszej połowy, że jednak woli pograć w siatkówkę. I naprawdę nie przesadzamy, bo facet podbił piłkę idealnie, brakowało tylko Mariusza Wlazłego, żeby ściął to zagranie na parkiet przeciwnika.
Serio: „Fabik” przy tym wyczynie to pikuś.
“NIE DO WIARY, CO ZA KURIOZALNA BRAMKA! MUPPET SHOW!” 😱😱😱
Co zrobił Pau López w derbach Rzymu? 🙈🙉🙊 #włoskarobota 🇮🇹 #GraWsiatkówkę 🏐 pic.twitter.com/7zYIF823ed
— ELEVEN SPORTS PL (@ELEVENSPORTSPL) January 26, 2020
Oglądamy tę sytuację i oglądamy, ale wciąż nie możemy zrozumieć jaki proces myślowy zaszedł w głowie Lopeza. Co on chciał zrobić z tą piłką? Gdzie ją wypiąstkować? Za bramkę? Po co żyjemy i dokąd zmierzamy? Rany boskie, to jest jakieś kuriozum. Przecież Lopez miał jeszcze szanse poprawić te swoja cuda, ale za drugim podejściem zbił futbolówkę na poprzeczkę. I największą bezczelnością jest fakt, że domagał się odgwizdania faulu. Chłopie, jedyne przewinienie, jakie tu było, to obraza bramkarskiego warsztatu.
Ręce opadają. Juventus ma Szczęsnego, Inter Handanovicia, a zespoły z Rzymu… Nie najlepszych fachowców, no. Porównując, gdyby tacy goście mieli robić remont w mieszkaniu, to zamontowaliby kibel na balkonie i wyłożyli tapetą kuchnię. Paradoksalnie jeszcze Lopez potrafi co jakiś czas pokazać klasę, ale jeśli już Lazio myśli o większych rzeczach, to musi mieć między słupkami porządnego golkipera.
Choć tak naprawdę możemy być Lopezowi i Strakoshy wdzięczni, bo gdyby nie ich cyrkowe popisy, pewnie nie oglądalibyśmy w tym spotkaniu żadnych bramek. To był gruncie rzeczy nudny mecz, taki typowo derbowy, kiedy jedni i drudzy niby chcieliby atakować, ale się boją, bo rywal pójdzie z kontrą i miasto będzie jego. Oczywiście bliżej zwycięstwa była Roma, ale gdy dochodziło co do czego, Dzeko i spółka trafiali albo w obrońców, albo w Strakoshę (trudno bowiem powiedzieć, że Albańczyk bronił).
Czyli remis ze wskazaniem na Romę, ale za „wskazanie” nikt jeszcze więcej niż jednego punktu nie przyznał. I jeśli ktoś pierwszy raz od dawna usiadł do Seria A, prędko przed telewizor dla tych rozgrywek nie wróci. No, chyba że nie będzie grana w danym momencie jakaś zabawna komedia – wówczas rzymscy bramkarze powinni być w gotowości.
Roma – Lazio 1:1 (1:1)
Dzeko 26′ – Acerbi 34′