Jak zapewne zdążyliście już usłyszeć – w Chinach rozpanoszył się niezwykle groźny wirus. Jego pełna nazwa brzmi: koronowirus 2019–nCoV. Według oficjalnych danych, które opinii publicznej przedstawiła tamtejsza Narodowa Komisja Zdrowia, liczba zarażonych wirusem zbliża się już do tysiąca. Niby niewiele, biorąc pod uwagę, że w Państwie Środka mieszka prawie półtora miliarda obywateli, ale trzeba pamiętać, że rządowe raporty nie muszą przedstawiać całej prawdy i pełnego obrazu sytuacji. Tak czy owak, podjęto już decyzję, by w miastach najbardziej narażonych – przede wszystkim w Wuhan i Huanggang, położnych w środkowo-wschodniej części kraju – zawiesić działalność transportu publicznego, pozamykać wielkie galerie handlowe, wszystkie lokalne gastronomiczne i wyłączyć z obiegu lotniska. Te same kroki podejmują kolejne duże miasta. Liczba odizolowanych od świata obywateli Chin przekroczyła już 30 milionów i stale rośnie.
Zastanawiamy się zatem, jak to wszystko może oddziaływać na sytuację ligi chińskiej. Za miesiąc rusza sezon tamtejszej ekstraklasy, chińskie kluby szukają obecnie wzmocnień. Skoro koronawirus sprawia wrażenie tak niebezpiecznego, to można właściwie zadać podstawowe pytanie: czy Chinese Super League w ogóle w lutym zacznie grać?
Jutrzejsze obchody Nowego Roku w wielkich miastach Państwa Środka nie zapowiadają się na przesadnie huczne właśnie z uwagi na groźbę zarażenia się wirusem. Nawet w Pekinie odwołano już tradycyjne, państwowe procesje i zabawy przewidziane na tę okoliczność. Wszystko dlatego, iż naukowcy badający osoby zakażone koronawirusem nie mają najmniejszych wątpliwości – choroba przenosi się z człowieka na człowieka. Pierwszy przypadek zakażenia zdiagnozowano jakiś czas temu we wspomnianym mieście Wuhan. Podstawowe objawy zarażenia tym nowym koronawirusem to gorączka, duszności, ból głowy, ogromne kłopoty z oddychaniem oraz nacieki na płucach.
Jedna z teorii jest taka, że jakiś delikwent podłapał to cholerstwo, ponieważ pochłonął nieświeże owoce morza. W ten sposób trącił pierwszą kostkę domina, które tak desperacko próbują w tej chwili powstrzymać chińskie władze. Inna z teorii głosi, że zaczęło się od źle przyrządzonej zupy z nietoperza, którą zjedzono w małym barze. Na wielkim targu w Wuhan można zresztą nabyć nie tylko mięso nietoperza czy owoce morza, ale również żywe węże, cywety czy szczury. Jedno z tych stworzeń było nosicielem wirusa.
To sceny ze szpitala z Wuhan, a nie obrazki z katastroficznej superprodukcji wyprodukowanej w Hollywood.
Większość znanych nam koronawirusów oddziałuje tylko na zwierzęta, ludzki organizm jest na nie odporny. Ale, niestety, nie we wszystkich przypadkach. Koronowirus 2019–nCoV to siódmy przypadek, który atakuje również ludzkie drogi oddechowe.
– Pierwsze wzmianki o ludzkich koronawirusach pochodzą z lat sześćdziesiątych XX wieku, kiedy to udało się wyizolować i opisać dwa patogeny – HCoV-229E oraz HCoV-OC43. Koronawirusy przez lata znajdowały się na uboczu głównego nurtu badań w wirusologii i medycynie, ponieważ te dwa gatunki wywołują łagodne przeziębienie, które bez żadnej interwencji ustępuje w ciągu kilku dni – możemy przeczytać w pracy Krzysztof Pyrcia z Uniwersytetu Jagiellońskiego. – Dopiero początek XXI wieku przyniósł światu epidemię choroby wywołanej przez nieznany wcześniej, wysoce zakaźny gatunek koronawirusa SARS (ang. severe acute respiratory syndrome).
Ano właśnie, SARS. Czyli, mówiąc po polsku, zespół ciężkiej ostrej niewydolności oddechowej. Choroba wywoływana właśnie przez koronawirus, który na początku bieżącego stulecia zaatakował Chiny i wzbudził globalną panikę w okolicach 2002 i 2003 roku. Zanim udało się na dobre uporać z tą epidemią, stwierdzono prawie dziesięć tysięcy zachorowań na całym świecie, w tym kilkaset przypadków śmiertelnych. Zrobiło się naprawdę nieprzyjemnie.
Światową sławę, jeśli można to tak ująć, zdobyła swojego czasu również choroba znana pod skrótową nazwą MERS. Bliskowschodni zespół oddechowy, również wywoływany przez zarażenie koronawirusem. Epidemia rozgorzała pięć lat temu w Korei Południowej, stwierdzono kilkadziesiąt zgonów.
– Przypadki SARS i MERS są od siebie bardzo różne, nawet jeśli genetycznie są to bardzo podobne wirusy – opowiada Krzysztof Pyrć w rozmowie (LINK) z Onetem. – Podstawowa różnica tkwi w tym, że wirus SARS był wirusem ludzkim – przeniósł się na człowieka od zwierząt i uzyskał zdolność przenoszenia się między ludźmi. Utrzymał się w populacji przez cały sezon, powodując globalną pandemię. Koronawirusy należą do wirusów sezonowych – epidemie występują zimą i wiosną, potem ich potencjał chorobotwórczy wyraźnie spada. Wirus tak zjadliwy jak SARS-CoV nie był w stanie na dłuższą metę utrzymać się w populacji ludzkiej w niekorzystnych warunkach i zniknął. Cały czas jednak występują zwierzęce koronawirusy SARS, jednak nie są one w stanie zakażać ludzi. Z kolei MERS to wciąż wirus typowo zwierzęcy. Człowiek zakaża się nim od bezpośrednio od zwierzęcia, a transmisja między ludźmi jest bardzo trudna i występuje rzadko. W związku z tym zagrożone są głównie osoby, które mają bezpośredni kontakt z wielbłądami na terenie Półwyspu Arabskiego, gdzie wciąż zdarzają się przypadki zarażenia. Mimo że śmiertelność MERS-CoV jest wyższa niż w przypadku SARS, wirus ten generuje mniejsze zagrożenie dla nas jako dla społeczeństwa i nie ma potencjału pandemicznego na ten moment.
– Wirus z Wuhan może przenosić się między ludźmi, to już zostało stwierdzone. Jak na razie trudno jednak kreślić dla niego konkretny scenariusz – dodaje naukowiec. – Widać, że chińscy decydenci odrobili lekcję z 2002 roku i zareagowali tym razem bardzo szybko.
Rzeczywiście – Wuhan zostało nie tylko odizolowane od świata, ale powstaje tam też nowy szpital, którego działalność na razie ma być poświęcona wyłącznie walce z epidemią nowego koronawirusa. Prace są przeprowadzane z typowo chińskim rozmachem – placówka ma zostać wybudowana od zera w przeciągu… tygodnia. Plac budowy wygląda w tej chwili mniej więcej tak:
A race against time! Wuhan follows Beijing’s SARS treatment model to build a special hospital in new coronavirus control.
The hospital will be put into use by Feb. 3. https://t.co/vPUiPHX8yM pic.twitter.com/22YIhoDGi3— China Xinhua News (@XHNews) January 24, 2020
Światowa Organizacja Zdrowia na razie nie rekomenduje żadnych ograniczeń odnośnie podróży do Chin czy też handlu z Państwem Środka, choć pierwsze przypadku osób przenoszących nowy koronawirus zostały już wyłapane w Stanach Zjednoczonych i w Szkocji. – Za wcześnie, by ogłosić międzynarodową sytuację nadzwyczajną w związku z pojawieniem się nowego koronowirusa, ale może się to okazać konieczne – zaznacza jednak dyrektor WHO, Tedros Ghebreyesus.
Jako się rzekło, chińskie władze absolutnie się nie patyczkują. Noworoczny weekend to tradycyjna okazja dla Chińczyków, żeby się bawić, wychodzić na miasto. Producenci filmowi liczyli na miliardowe zyski w związku z licznymi premierami, które zostały zaplanowane właśnie na ten magiczny dla Chin okres. Nic z tego jednak nie będzie. Odwoływane są kolejne imprezy masowe.
Co zatem z wydarzeniami sportowymi?
W tej chwili trwają przygotowania do kolejnego sezonu Chinese Super League, który planowo ma wystartować 22 lutego. Trudno sobie jednak obecnie wyobrazić, by rozgrywki rozpoczęły się bez żadnych perturbacji. Jednym z klubów występujących w chińskiej ekstraklasie jest bowiem Wuhan Zall, a zatem ekipa grająca w mieście, które dopiero co zostało odcięte od świata. Piłka nie jest tam szczególnie popularna. Liczbę mieszkańców Wuhan (wraz z przyległościami) szacuje się na jakieś 11 milionów, tymczasem średnia frekwencja na meczach Zall wynosiła w zeszłym sezonie około siedem tysięcy kibiców. Niemniej – trudno sobie wyobrazić, by w najbliższym czasie zorganizowano tam jakiś mecz. Na razie drużyna, w której występuje między innymi Léo Baptistão znany z Espanyolu Barcelona, została ewakuowana z miasta i przygotowuje się do sezonu z dala od Wuhan.
Taki stan rzeczy ma się utrzymać co najmniej do 14 lutego. Wtedy chińskie władze podejmą decyzję, czy można z powrotem otworzyć komunikację z miastem. Pozostałe gwiazdy ligi chińskiej starają się tymczasem funkcjonować normalnie, choć wciąż nie wiadomo, ile jeszcze ośrodków zostanie odciętych od świata. Władze Państwa Środka ewidentnie mają zamiar dmuchać na zimne, byle tylko zgasić epidemię w zarodku.
Brazylijczyk Oscar, który wraz z Hulkiem i Marko Arnautoviciem gra dla Shanghai SIPG, wrzucił na swojego Instagrama zdjęcie w maseczce ochronnej. Tego rodzaju komunikaty płyną od wielu obcokrajowców grających w chińskiej ekstraklasie – zawodnicy starają się funkcjonować normalnie, ale strach jest.
Jak poinformował na Twitterze Adrian Mierzejewski, piłkarz Chongqing Dangdai Lifan, jeden z piłkarzy z polskiej Ekstraklasy otrzymał ostatnio ofertę z zaplecza Chinese Super League, ale negocjacje się przedłużają właśnie ze względu na napiętą sytuację w związku z koronawirusem. Już teraz zatem epidemia zaczyna w istotny sposób wpływać na chiński futbol.
Na razie naukowcy uspokajają, nie spodziewając się, by szalejący w tej chwili wirus miał okazać się groźniejszy dla ludzi niż SARS, z którym w końcu udało się przecież całkowicie uporać. Wydaje się zatem, że podejmowane z wielką pompą środki ostrożności to w dużej mierze pewna chińska sztuczka propagandowa. Władze ChRL starają się zademonstrować światu, że działają prężnie i nie lekceważą zagrożenia. Epidemia SARS wygenerowała w światowej gospodarce straty sięgające 80 miliardów dolarów. – Zła wiadomość jest taka, że najgorsze jeszcze przed nami, ponieważ liczba nowych infekcji wciąż rośnie – przestrzega Larry Hu z banku inwestycyjnego Macquarie Capital na łamach gazeta.pl.
Kiedy w grę wchodzą tak gigantyczne pieniądze i interesy największych światowych korporacji, losy piłkarzy występujących w lidze chińskiej bez wątpienia zejdą na dalszy plan.