Trudno o bardziej wyświechtany cytat od tego z Arrigo Sacchiego, który powiedział, że dobry trener nie musi mieć doświadczenia piłkarskiego, tak jak dżokej nie musiał być w przeszłości koniem wyścigowym. Futbol coraz bardziej otwiera się na szkoleniowców, którzy nigdy nie grali w piłkę lub kopali ją tylko na poziomie amatorskim. Niemniej wciąż przytłaczająca większość trenerów to byli zawodnicy. Jak wygląda zamiana krótkich spodenek na dres trenerski? Czy piłkarze już w trakcie kariery podpatrują swoich szkoleniowców, by przejąć od nich część warsztatu? Jak związek dba o to, by wykorzystać boiskowe doświadczenie zawodników w pracy szkoleniowej?
W gronie szesnastu trenerów pracujących obecnie w Ekstraklasie nie znajdziemy żadnego szkoleniowca, który nie ma za sobą kariery piłkarskiej. Niektórzy zawodnicze CV mają skromne (jak Mirosław Smyła czy Marek Papszun), inni nazbierali sporo medali i byli reprezentantami Polski (jak Dariusz Żuraw czy Radosław Sobolewski). Bardzo trudno znaleźć w polskiej elicie trenerskiej kogoś, kto w przeszłości piłkę kopał jedynie amatorsko. Do głowy przychodzi jedynie Maciej Skorża, który pograł chwilę w Radomiaku Radom, ale szybko zawiesił buty na kołku i zajął się uczeniem innych.
Środowisko powoli otwiera się na nowe zjawisko w futbolu, czyli trenerów bez doświadczenia boiskowego. Niektórzy drwią, że to “trenerzy laptopowi” albo “fachowcy zza biurka”, ale przykłady z Niemiec pokazują, że nadchodzi nowa fala kadry trenerskiej – konserwatystów ex-piłkarzy wypierają elastyczni technokraci z otwartą głową. Wśród nich także ci, którzy w piłkę skończyli grać wcześnie z uwagi na urazy lub nie grali w nią wcale na poziomie profesjonalnym. Za przykład może tu służyć Julian Nagelsmann, najgorętsze nazwisko na rynku niemieckich menadżerów. Ale przecież i Jose Mourinho piłkarzem był kiepskim, a wspomniany Arrigo Sacchi zrewolucjonizował futbol, choć nigdy nie zagrał na poważnym poziomie.
Niemniej fach trenerski wciąż zdominowany jest przez byłych zawodników. Nie tylko ten zachodni – z Pepem Guardiolą, Zinedinem Zidanem czy Antonio Conte na czele – ale też i polski. Gdziekolwiek się obejrzymy, tam facet grający w przeszłości w piłkę. Jak to się stało, że po karierze znaleźli powołanie w trenerce?
NOTATKI Z KARIERY – DLACZEGO WARTO PODPATRYWAĆ?
Dariusz Żuraw sam przyznaje, że trenerem został przez “splot szczęśliwych zdarzeń”. O trenerce myślał podczas kariery, ale im bliżej końca kariery, tym bardziej skłaniał się ku fachowi menadżera. – Gdy przez kilkanaście lat jesteś poza domem, to wreszcie chciałbyś usiąść, odpocząć. Chciałem wybudować wreszcie dom i zobaczyć, co będzie dalej. Myślałem o menadżerce, ale szybko uznałem, że to nie mój świat. I znów szczęśliwy splot zdarzeń spowodował, że zostałem trenerem – mówi. Tym, co pchnęło go w stronę trenowania były namowy syna, by tata poprowadził jego drużynę w grupach juniorskich WKS-u Wieluń. To mały klub z rodzinnych stron Żurawia, prezesem WKS-u był wówczas Mariusz Gładysz, przyjaciel byłego zawodnika Hannoweru.
– To była fajna grupa chłopaków, wszystko się dobrze układało. Zacząłem więc od pracy z młodzieżą, a w międzyczasie poproszono mnie o pomoc przy pierwszej drużynie. To był zespół grający w IV lidze, ósma czy dziewiąta kolejka, duża strata do bezpiecznego miejsca, bo zajmowaliśmy wtedy ostatnie lub przedostatnie miejsce. Sporo było tam problemów, ale się zgodziłem, bo prezesem był Mariusz Gładysz, z którym grałem kiedyś w piłkę. Czysto amatorski klub, jakoś łączyłem to trenowanie dzieci i seniorów. W tygodniu było znośnie, bo młodzież nie trenowała codziennie, ale w weekend sobota i niedziela była zajęta już meczami. Czyli miałem odpocząć, a znów była praca na pełen etat – opowiada o początkach w branży.
On akurat miał to szczęście, że mógł grać pod okiem świetnych trenerów – w Bundeslidze jego zespoły prowadzili m.in. Ralf Rangnick, Peter Neururer, Mirko Slomka czy Dieter Hecking. Zwłaszcza to pierwsze nazwisko budzi szacunek, bo Rangnick zasłynął w Niemczech jako rewolucjonista taktyczny i tamtejsza piłka korzysta z niego do dziś. To on stoi za sportowym rozwojem RB Lipsk, niedawno głośno było o tym, że mógłby przejąć AC Milan. – Od każdego z tych trenerów coś wyciągnąłem. Jakbym poszperał, to pewnie też bym znalazł takie notatki. Jeszcze do tych wymienionych trenerów dodałbym Macieja Skorżę, u którego byłem asystentem. I tu nie chodzi tylko o sprawy stricte szkoleniowe, treningowe. Ale przede wszystkim zarządzanie szatnią, zarządzanie zawodnikami, sztabem. Dzisiaj to mi pomaga. Staram się iść swoją drogą, ale kilka rzeczy sobie pożyczyłem – zdradza trener Lecha.
Notatki z kariery zbierał też Michał Probierz. – Po większości trenerów zostały mi jakieś zapiski – mówi. Jego fachem trenera zainspirowano już w dzieciństwie i myśl o pozostaniu w piłce została kiełkowała w nim przez całą karierę. W tym roku mijają 24 lata, odkąd pracuje jako szkoleniowiec: – Jak byłem jeszcze dzieciakiem, chłopcem od podawania piłek, trenerem Ruchu był Franciszek Tim. Jeździłem z nim często na obozy. Zawsze mówił, że praca trenera to jest fajna rzecz. Jak wyjechałem do Niemiec, zrobiłem swój pierwszy kurs trenerski. Już tam, w Niemczech, prowadziłem dzieci. Po powrocie, równolegle z grą w piłkę, popołudniami trenowałem dzieciaki, a wieczorami drużynę futsalu TKKF Chorzów.
Także Krzysztof Brede, dzisiaj trener Podbeskidzia Bielsko-Biała, wcześnie zauważył w sobie zadatki na trenera. Michał Probierz, Bogusław i Marcin Kaczmarkowie podpowiadali mu, że może odnaleźć się w tym fachu. – Zawsze ciekawiło mnie u każdego kolejnego trenera, dlaczego robimy to i to, czemu są takie, a nie inne przerwy między ćwiczeniami, dlaczego tyle i tyle powtórzeń. Próbowałem sobie to notować – nie to, że miałem dziesiątki zeszytów, bardziej luźne, pojedyncze kartki, które składowałem w domu. Niektóre się pogubiły, ale większość wciąż mam w segregatorach – mówi. U niego edukacja trenerska zaczęła się wcześnie – już jako 23-latek zapisał się na studia. Został magistrem wychowania fizycznego, zyskiwał kolejne licencje, na UEFA Pro skończywszy. Nie grał na poziomie Ekstraklasy (wtedy I ligi), więc miał czas na to, by studiować zaocznie. Sam mówi, że już w trakcie kariery mógł lepiej zrozumieć to, czego wymagają od niego trenerzy.
– Wiele rzeczy rozumiałem lepiej. Grając w Olimpii Grudziądz miałem swój sport-tester, zegarek Polar. Chciałem trenować świadomie, a można z niego było zrzucić na komputer wykresy pracy serca. Klub takimi urządzeniami nie dysponował, więc nie raz i nie dwa trener patrzył na moim przykładzie, jaka była intensywność, obciążenie. Po to kupowałem te zegarki, by mieć wgląd w to, co robią trenerzy, jaki mieli cel w treningu i w jakim stopniu go realizowali – wspomina: – Kiedy jechaliśmy na dalsze mecze wyjazdowe – jak choćby na Śląsk – koledzy w autobusie grali w karty, a ja uczyłem się fizjologii, biochemii, metodyki treningu sportowego. Osiem-dziesięć godzin w autokarze to było sporo czasu na naukę, a mnie praca trenera bardzo już wtedy pociągała. Kiedyś nawet sobie powiedziałem, że w wieku 30 lat nie będę już dalej grał zawodowo, bo czułem, że mogę być dużo lepszym trenerem niż byłem zawodnikiem.
BRAMKARZE-TRENERZY W CIENIU, ALE JEST SZANSA NA ZMIANĘ
Brede zwraca też uwagę na ważny aspekt diagnozowania potencjału trenerskiego u zawodników. – Marcin Kaczmarek zwracał mi uwagę, że byłem bardzo komunikatywny, współpracowałem z kolegami, oceniałem sytuację, zawsze głośno podpowiadałem – jego zdaniem to bardzo pomagało funkcjonować drużynie. Mi przychodziło to naturalnie – wyjaśnia. Podobną tezę stawia Rafa Benitez, który wyliczył niedawno, że 26 zawodników, których prowadził, dziś w mniejszym lub większym stopniu angażują się w pracę trenerską. W tym gronie są take nazwiska jak Xabi Alonso, Steven Gerrard, John Terry, Frank Lampard czy Pablo Aimar. – W niektórych przypadkach od samego początku wiesz, że ci ludzie będą po karierze trenerami. Po czym to wnioskuję? Po tym, jak rozumieją grę i jak dojrzale rozmawia się z nimi o taktyce. Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że np. Gerrard zostanie trenerem. Dopiero później doszedłem do wniosku, że to może być dla niego dobry kierunek. Z nim i Jamiem Carragherem świetnie rozmawiało się o futbolu. To nie jest tak, że Stevie robił notatki z treningów, ale proszę zauważyć, że pracował z wieloma trenerami z różnych narodowości. To wystarczająco bystry facet, by chłonąć taką wiedzę jak gąbka – twierdzi Hiszpan. Gerrard prowadzi dziś Glasgow Rangers, Lampard kieruje Chelsea, Terry jest asystentem w Aston Villi, Mauricio Pellegrino prowadził Southampton czy Valencię, Alonso trenuje rezerwy Realu Sociedad.
Mnóstwo piłkarzy w świat trenerki wprowadził też Alex Ferguson. Oto zestawienie zawodników, których prowadził Szkot i którzy prowadzili zespoły na profesjonalnym poziomie (dane sprzed trzech lat):
Benitez wskazuje też na ciekawą zależność, że niewielu bramkarzy zostaje pierwszymi trenerami. Jeśli już idą tą ścieżką kariery, to raczej skupiają się na szkoleniu golkiperów, ale rzadko wchodzą w buty frontmana sztabu trenerskiego. – Zastanawiam się, czy to nie jest czasem pokłosie tego, że bramkarze trenują osobno i nie są tak zaangażowani w treningi taktyczne, profile pozycji, wytyczne dla poszczególnych graczy. Być może to przez to. Ale myślę, że to będzie się zmieniać, bo dzisiaj rola bramkarzy w futbolu jest inna, częściej angażuje ich się w rozgrywanie akcji, to już nie tylko “obroń i daleko kopnij”. To pomoże im poszerzać wiedzę o taktyce. W teorii powinni być dobrymi menadżerami, bo mają najlepszą pozycję obserwacyjną do analizowania gry. Myślę, że Petr Cech czy Martin Dubravka mogą kiedyś zostać uznanymi trenerami – twierdzi były trener Liverpoolu.
Dariusz Skrzypczak, drugi trener w Lechu Poznań, zwraca z kolei uwagę na to, że wielu dobrych trenerów to byli środkowi pomocnicy: – To na ogół piłkarze najlepiej rozumiejący grę. W środku pola jest to niezwykle ważna cecha, która na przestrzeni lat jeszcze mocniej ewoluuje u tych zawodników. Przez to po karierze świetnie potrafią reagować na to, co dzieje się na boisku, nie potrzebują wielogodzinnych analiz, tylko po kilku akcjach wiedzą co nie gra, a co idzie w dobrym kierunku.
Natomiast słowami Beniteza o potencjale trenerskim drzemiącym w bramkarzach zgodziłby się pewnie Czesław Michniewicz. On był właśnie bramkarzem, choć głównie rezerwowym – miał zatem podwójnie dobrą pozycję obserwacyjną. Większość kariery spędził na ławce, mógł podsłuchiwać trenerów, a gdy już wchodził na boisko, to zyskiwał jeszcze lepszą perspektywę do analizowania gry.
TRENERKA ZNALAZŁA SIĘ SAMA, CZYLI FACH ZE ZRZĄDZENIA LOSU
Niektórzy trenerzy wcale nie planowali być w tym miejscu, w którym są teraz. Zapisali się na kurs z nudów. Albo dlatego, że kolega namówił. Albo dlatego, że w klubie mu podpowiedzieli, że może w nim tkwić jakiś potencjał. – Siedzieliśmy raz w szatni, gdy grałem jeszcze w Belenenses. Wpadł kolega z zespołu i powiedział, że w mieście organizują kurs na UEFA C. Nie mieliśmy za bardzo co robić, zapisaliśmy się w kilka osób. Tam uzyskałem pierwszą licencję, kolejne robiłem już w Polsce – mówi Ivan Djurdjević. Miał wtedy 28 lat i kilka sezonów gry przed sobą. Dopiero w Polsce zaczął na poważnie myśleć o zostaniu trenerem. – Nie chciałem przeciągać już kariery. Zdrowie nie pozwalało, a ponadto wiedziałem już co chce robić dalej w życiu. Jednego dnia rozstałem się z boiskiem, następnego już skupiłem się na pracy trenera – wspomina.
Podobne wspomnienia z ostatnich lat kariery ma Kazimierz Moskal: – Do samego końca byłem skupiony na grze w piłkę, wyłącznie to mnie interesowało. W późniejszych okresach mojej gry był taki moment, że nawet zapisywałem treningi niektórych szkoleniowców, ale nie myślałem na poważnie o karierze trenera. Chciałem po prostu grać jak najdłużej i pewnie robiłbym to dłużej, gdyby nie sprawy osobiste, które skłoniły mnie do tego, żeby przestać. Moja żona zawsze powtarza, że każdy ma wszystko zapisane w gwiazdach i życie kieruje samo w odpowiednią stronę. W moim przypadku tak to było – skończyłem grać, od razu dostałem szansę bycia asystentem i to się tak rozwijało. Natomiast nie było tak, że od samego początku myślałem, że jak skończę grać, to będę trenował. Nie stawiałem sobie żadnych celów: że muszę prowadzić ekstraklasowy klub, myśleć o reprezentacji. Absolutnie nie. Później, gdy zostałem asystentem, czułem, że może mógłbym w dalszej kolejności prowadzić grupy młodzieżowe. Po powrocie z Izraela grałem w Hutniku Kraków i tam w trójkę jeździliśmy do Katowic na pierwszy kurs instruktorski. UEFA A robiłem będąc już asystentem u trenera Engela w Wiśle – mówi trener ŁKS-u.
Czasami w przypadku trenerów – jak to w tej branży – pomaga znalezienie się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Znów Moskal: – Kończąc karierę piłkarską, myślałem, że pozostanę asystentem. Osiedliłem się w Krakowie, tam była rodzina. Tak widziałem swoje dalsze życie, przyszłość. Bycie asystentem jest wygodne, jest się przy pierwszej drużynie, pracuje się, ma się obowiązki, zadania, ale za końcowy kształt tego wszystkiego odpowiada pierwszy trener. Zdawałem sobie sprawę, że jeśli w którymś momencie nastąpi zmiana szkoleniowca, może przyjść taki moment, że dostanę na jakiś czas możliwość poprowadzenia pierwszego zespołu. To mi uświadomiło, że jako asystent w pewnym momencie dojdzie się do ściany. Trudno być asystentem, dostać zespół na jakiś czas, pomiędzy trenerami, a później wrócić do bycia tym drugim. Spodziewałem się tego, że w końcu przyjdzie czas szukania sobie miejsca w innym klubie, w innym mieście.
Podobnie było przecież z Djurdjeviciem, który osiadł w akademii Lecha i tam Kolejorz spokojnie w niego inwestował. Żuraw? Podobna historia – trafił do trzecioligowych rezerw, wskoczył na “tymczasowego” po zwolnieniu Djurdjevicia, później znów po Nawałce, wreszcie przejął zespół na stałe.
SZUKANIE WŁASNEGO MIEJSCA NA ZIEMI
Zawieszenie butów na kołku to często moment kryzysowy dla piłkarzy. Kilkanaście lat życia w rytmie “trening, mecz, trening, mecz”, wszystko podstawione pod nos, trzeba tylko trenować i grać, zewsząd spływa zainteresowanie kibiców i mediów. Wraz z zawieszeniem butów na kołku to się kończy. Jedni przez rok patrzą się w sufit, inni z miejsca biorą się za robotę. Wielu ma problem z tym, by poradzić sobie ze zmianą dotychczasowego rytmu, gdzie terminarz wyznacza cykl dni, tygodni i miesięcy.
Świetnie opowiadał o tym Łukasz Surma dwa lata temu w wywiadzie Jakuba Białka:
Piłkarz, który rozegrał 559 meczów w Ekstraklasie, pół roku po zakończeniu kariery zostaje grającym trenerem czwartoligowej Watry Białka Tatrzańska. Nie jest to raczej standardowa droga. Co cię skłoniło do takiego ruchu?
– Gdy tylko pojawiła się taka propozycja stwierdziłem, że jeśli w przyszłości chcę być pierwszym trenerem, muszę sprawdzić, czy w ogóle się do tego nadaję. Każdy myśli, że powinienem iść jako drugi trener do wyższej ligi, bo to naturalna droga, ale ja chcę odpowiadać za wszystko w drużynie sam, jakakolwiek byłaby to liga. Po drugie – chciałem jeszcze grać. Nie usłyszałem w głowie gongu, który kazałby mi zakończyć granie. We mnie wciąż jest tyle różnych emocji, które są ze sobą sprzeczne, że… To nie było tak, że ze stuprocentową pewnością podjąłem decyzję: kończę grać i teraz będę się zajmował tym i tym. Samo wyszło. Życie toczy się dalej i człowiek się zastanawia, czy dobrze zrobił. Zwłaszcza, że rzeczy, które robił po karierze, nie do końca pokrywały się z jego wyobrażeniami. Praca z dziećmi jest bardzo ciężka – nie spodziewałem się, że aż tyle trzeba poświęcić na dyscyplinę i cierpliwość. Najpierw trzeba zacząć od tego, by grupa była zdyscyplinowana, a dopiero potem można wdrażać jakieś inne rzeczy. Nie wiem, czy mam na tyle cierpliwości. Jest to na pewno nowe doświadczenie, dlatego cieszę się, że je zdobywam.
Jak wyobrażałeś sobie życie po życiu? Na co się nastawiałeś?
– Nastawiałem się na to, że będę spełniony i odejdę od dużej piłki. Śniła mi się kariera Zbigniewa Bońka, który odchodzi w glorii i chwale, ubiera garnitur i nie musi nic udowadniać. Tak nie jest. Poza tym oczekiwałem, że gdy wejdę do piłki z innej strony, będzie mi dawała nieposkromioną radość. A tak też nie jest. Długo biłem się z tym, że nie miałem co robić. Nie znam dobrego rozwiązania. Jestem na etapie szukania swojej drogi. Stąd moje wątpliwości, gdy mówię na temat trenowania dzieci. Nie uważam absolutnie, by to było uwłaczające, choć to za duże słowo – szacunek dla trenerów, że muszą w takich warunkach pracować. Spodziewałem się po karierze dwóch dróg: albo ubieram garnitur i nie muszę nic robić, albo zostaję przy piłce i sprawia mi to czystą radość. Nie mam ani jednego, ani drugiego. Czekam, aż znajdę drogę, która da mi spokój. Wierzę, że będzie nią trenowanie seniorów. Może w szatni wśród dorosłych facetów bardziej będę potrafił pozbyć się swoich emocji? Wśród dzieci trzeba jednak bardzo dużo udawać. Gdy jest się zdenerwowanym, trzeba założyć maskę. W seniorach bycie sobą popłaca. Może mi tego trochę brakuje? Sam nie wiem.
Zamiana koszulki piłkarskiej na garnitur trenera niesie też często za sobą szok związany ze zmianą optyki na funkcjonowanie drużyny. Piłkarz ma po prostu przyjechać na trening i robić mu to, co trener rozkazał. A na barkach szkoleniowca spoczywa odpowiedzialność za to, by ten trening przygotować, dostosować do grupy i wreszcie przeprowadzić. Marco van Basten przyznawał, że nie zdawał sobie sprawy, że zawód trenera jest tak stresujący. Piłkarz przyjdzie na trening, odbębni swoje, w weekend zagra mecz. A trener ma na głowie 30 zawodników i koordynowanie całego tego projektu. – Tak, to dwa różne światy. Dużo więcej pracy, dużo inne spojrzenie – przyznaje Żuraw: – Zresztą nawet dzisiaj – rozmawiamy już popołudniu, a ja od rana jestem w klubie i nawet nie miałem chwili, by zjeść. Ale cieszę się z tego, gdzie jestem. Staram się rozkoszować każdą godziną, nawet jeśli jestem zmęczony. Bo ta praca to przyjemność.
Pojawia się też pytanie – czy piłkarze dzisiaj chcą zostawać trenerami? W Ekstraklasie faktycznie jest ich sporo, przykłady byłych zawodników, którzy nie tak dawno kończyli kariery i pamiętamy ich z boisk znajdziemy też w I lidze. Natomiast co roku kariery kończy kilkunastu czy kilkudziesięciu zawodników na poziomie centralnym. Wielu zrywa z piłką. Albo trafia do studia telewizyjnego – jak dziś Sebastian Mila, Tomasz Wieszczycki czy Kazimierz Węgrzyn. Albo para się menadżerką – jak Tomasz Magdziarz czy Mariusz Piekarski.
BYLI NA MUNDIALU, ZOSTALI TRENERAMI, ALE DZIŚ W EKSTRAKLASIE ICH NIE MA
Przejrzeliśmy sobie skład reprezentacji Polski na mundial w Korei i Japonii. Wszyscy z tamtych piłkarzy pokończyli już kariery. Czy któryś został trenerem na poziomie Ekstraklasy? Na ten moment – żaden nie pracuje nawet na poziomie I ligi.
Oto lista tych, którzy choćby przez chwilę pracowali jako trenerzy pierwszego zespołu, trenerzy bramkarzy czy szkoleniowcy grup młodzieżowych: Jacek Zieliński, Tomasz Hajto, Piotr Świerczewski, Tomasz Rząsa, Radosław Kałużny, Radosław Majdan, Tomasz Wałdoch, Maciej Murawski, Adam Matysek, Paweł Sibik.
Rząsa jest dyrektorem sportowym w Lechu, epizod dyrektorski miał w Śląsku Adam Matysek, Tomasz Hajto łączy menadżerkę z byciem komentatorem sportowym, Radosław Majdan skupił się na biznesach pozasportowych, Maciej Murawski działa przy szkoleniu w Zielonej Górze, Jacek Zieliński jest dyrektorem akademii Legii, Tomasz Wałdoch pracuje z grupami młodzieżowymi w Schalke, Piotr Świerczewski został właśnie trenerem KTS-u Weszło. Żaden nie pracuje jako szkoleniowiec na poziomie centralnym.
Większa grupa piłkarzy znalazła się na poważnym poziomie trenerskim ze składu reprezentacji Polski na mundial w 1982 roku. Jako trenerzy pracowali: Stefan Majewski, Marek Dziuba, Janusz Kupcewicz, Paweł Janas, Waldemar Matysik, Władysław Żmuda, Włodzimierz Smolarek (grupy młodzieżowe Feyenoordu), Roman Wójcicki (niższe ligi niemieckie), Andrzej Buncol (grupy młodzieżowe Bayeru Leverkusen), Andrzej Pałasz (grupy młodzieżowe w Niemczech, w Chinach), Włodzimierz Ciołek (grupy młodzieżowe w Jedlinie-Zdroju), Grzegorz Lato, Andrzej Szarmach, Marek Kusto, Andrzej Iwan, Zbigniew Boniek, Piotr Mowlik.
Czy któryś ostał się dziś w pracy jako trener w Ekstraklasie lub I lidze? Też nie.
Być może nadchodzi front zmian – na ostatnim kursie UEFA Pro byli Dariusz Gęsior, Ariel Jakubowski, Sławomir Majak, Sławomir Nazaruk, Radosław Sobolewski czy Jan Woś. W tym roku na kurs na najwyższą licencję trenerską aplikowali i dostali się Wojciech Grzyb, Piotr Jacek, Łukasz Surma czy Marek Saganowski. Niepokoić może jednak fakt, że na ostatni przyspieszony (UEFA A+B) kurs dla byłych piłkarzy zapisało się zaledwie czternastu byłych zawodników. – Chciałbym, żeby polska piłka korzystała na tym, że byli zawodnicy chcieliby się uczyć i w przyszłości pracować jako trenerzy. Znam te liczby i martwią mnie one. Tendencja na świecie jest taka, że piłkarzowi łatwiej jest wejść w fach trenerski i Polska nie jest tu żadnym wyjątkiem. Na całym świecie czerpie się garściami z doświadczeń byłych piłkarzy – mówi Dariusz Pasieka, dyrektor Szkoły Trenerów PZPN.
SZYMON PODSTUFKA i DAMIAN SMYK
fot. FotoPyk