VAR to dobrodziejstwo ofiarowane futbolowi przez technologię. Ale mylił się ten, kto twierdził, że wraz z wideoweryfikacją znikną wszelakie problemy z kontrowersjami sędziowskimi. Przez Anglię przetacza się właśnie oburzenie na centymetrowe (milimetrowe?) spalone, w polskiej Ekstraklasie też mieliśmy z tym problem. Wprowadzenie linii pomocniczych przy wyznaczaniu ofsajdu sprawiły, że sędziowie w wozie przykładają do ekranów linijkę z ekierką, a trenerzy pytają – czy to jeszcze jest futbol?
Trudno sprowadzać kwestię weryfikacji centymetrowych spalonych do sprawiedliwości. Częstym argumentem w dyskusjach o minimalnych ofsajdach jest teza „mały, bo mały, ale jednak spalony”. Problem w tym, że tych minimalnych różnic w ułożeniu stóp, barków czy głów nie da się rozstrzygnąć.
Pierwszy problem dotyczący oceny tego, czy był spalony, czy też nie, dotyczy samego momentu nałożenia linii pomocniczych. Te kreski są bardzo przydatne i one faktycznie są niezwykle cenne – zwłaszcza przy ocenie spalonego przy piłkarzach ustawionych po skrajnych stronach boiska. Sęk w tym, że moment spalonego wyznacza ten ułamek sekundy, w którym piłka schodzi z buta piłkarza. A doskonale wiemy, że nie da się go ustalić precyzyjnie. Czasami dziesiąta sekundy decyduje o tym, czy zawodnik jest bliżej linii bramkowej od przedostatniego obrońcy, czy jednak zdążył się wkleić w linię.
Druga kwestia łączy się niejako z pierwszą i też dotyczy momentu zrobienia stop-klatki. Kamery VAR korzystają z systemu 50 klatek na sekundę. Czyli pauzę da się wcisnąć co 0,02 sekundy. Dla ludzkiego oka jest to właściwie niewychwytywalna różnica. Ale dla momentu zrobienia stop-klatki już tak. Pozostaje bowiem ten niewielki margines błędu.
Doskonale tę rezerwę pokazuje obrazek z Daily Mail z nieuznanego gola Raheema Sterlinga z tego sezonu. Anglik nie biegł jakoś paskudnie szybko – ledwie 23,4 km/h. Specjaliści wyliczyli, że w momencie zrobienia stop-klatki pokazanej sędziemu Sterling był na 2,4-centymetrowym spalonym. Ale między jedną klatką a drugą (nie jesteśmy w stanie ocenić tej „właściwiej”, gdy piłka schodzi z buta asystenta) Sterling poruszył się o 13 centymetrów. Czyli margines błędu kilkukrotnie przewyższa rzeczywistą odległość, o którą skrzydłowy Manchesteru City spalił akcję.
Zatem w ocenie „czy spalony jest, czy go nie ma?” nie możemy brać pod uwagę tylko tego, czy linia jest narysowana prawidłowo. Musimy cofnąć się nie do momentu mijanki napastnika z obrońcą, a do momentu zagrania piłki. Wszystko rozbija się zatem o wybór klatki, która podlega ocenie. Z kamer ogólnych czy zbliżeń nie można ocenić jednak która klatka jest tą optymalną. I tu jest pies pogrzebany.
Technologia przy VAR nie jest jeszcze tak rozwinięta, jakbyśmy sobie tego życzyli. Odnosząc się ponownie do przykładu Sterlinga – zakładając, że pokonuje on 6 metrów na sekundę, potrzebowalibyśmy kamery, która będzie w stanie rejestrować 6000 klatek na sekundę, by móc prześledzić każdy milimetr ruchu zawodnika. Ale znów – czy będziemy nawet wówczas w stanie stwierdzić, czy w tym danym momencie piłka zeszła już z buta zawodnika podającego?
Gary Lineker proponuje, by ocenę spalonego uprościć: – Jeśli po pierwszej powtórce nie jesteś w stanie podjąć decyzji, bo jest niejasna, to podtrzymaj decyzję z boiska. Tak powinien być używany VAR. Maksymalnie dwie powtórki na sytuację, by wychwycić jakiś katastrofalny błąd arbitra. To wszystko.
To wpisywałoby się w same przepisy VAR. Przypominamy bowiem, że wideoweryfikacja miała następować jedynie w sytuacjach „błędu jasnego i oczywistego”. Czyli brutalny faul, który nie został ukarany czerwoną kartką. Uderzenie łokciem rywala pozostawione bez konsekwencji. Klarowny rzut karny przeoczony przez arbitra. Czy dwucentymetrowy spalony wpisuje się w definicję błędu jasnego i oczywistego?
– Czy cokolwiek zostało z założenia VAR, czyli „minimalna interwencja, maksymalne korzyści”? Zrobił się nam system od „maksymalnej interwencji, minimalnej korzyści”. Małostkowe, robotyczne, bezduszne i szkodliwe zastosowanie technologii. Trzeba to przemyśleć na nowo – pisze Henry Winter z „The Times”.
Co na to IFAB, czyli gremium regulujące przepisy gry w piłkę nożną? – Jeśli coś nie jest jasne na pierwszy rzut oka, wówczas nie jest oczywiste i nie powinno być rozstrzygane. Zerknięcie na jedną powtórkę jest okej, ale oglądanie piętnastu pod różnym kątem i szukanie czegoś, czego prawdopodobnie nawet tam nie ma, to nie była idea wprowadzenia VAR. Powtarzam, że chodzi o jasne i oczywiste błędy. Nie powinniśmy zajmować się czymś, co wymaga wiele czasu, by znaleźć minimalny ofsajd – mówi Lukas Brud, sekretarz generalny FIFA.
Brud między wierszami przemyca krytykę tego, jak VAR jest stosowany w Anglii, gdzie kontrowersje związane z minimalnymi spalonymi są najwyraźniejsze. – To jakiś totalny bałagan. Liczę, że w przyszłości to poprawią – mówi Pep Guardiola. – Uważam, że nazwa „asystent sędziego VAR” jest zła. Bo w obecnym modelu przeszliśmy na sędziowanie ręczne z wozu. Chyba nie tak to miało wyglądać, prawda? – dopytuje Jose Mourinho. – VAR jest dobrym pomysłem, ale wymaga przemyślenia jego zastosowania i udoskonalenia – dodaje Zinedine Zidane.

Co dalej? Według angielskich mediów IFAB przypomina Anglikom, do czego miał służyć VAR, ale jednocześnie w środowisku sędziowskim padła propozycja poszerzenia linii wyznaczającej spalonego do dwunastu centymetrów (tyle, ile wynosi grubość linii na boisku). Miałoby to zwiększyć tolerancję przy ofsajdach. Ale przecież to tylko iluzja poprawy, bo nawet po pogrubieniu tej linii pomocniczej pojawią się kontrowersje. Linia ma swoją krawędź i ostatecznie nawet to zwiększenie tolerancji sprawi, że pojawią się pytania, czy stop-klatka została wykonana w dobrym momencie.
VAR istotnie zmniejszył liczbę błędów sędziowskich, ale też stworzył koncepcję „pachowego spalonego”, gdzie ofsajdy były odgwizdywane przez za bardzo wysuniętą pachę piłkarza. Czy właśnie o to chodziło, gdy wprowadzano system wideoweryfikacji?
fot. 400mm
