Ostatni mecz w roku, własna publiczność, rywalem beniaminek – w teorii idealne warunki, by pozostawić po sobie dobre wrażenie. Ale piłkarze Lechii – dla których runda jesienna to duże rozczarowanie – postanowili spaprać nawet i to. Inna sprawa, że ciężko ich za to krytykować, bo równie dobrze mogłoby ich dziś na boisku nie być. Żadną tajemnicą jest fakt, że przelewy na ich konta idą ostatnio przez Wiedeń.
Niestety – dziś wyglądali tak, jakby sami nie wiedzieli, po co w ogóle wybiegli na boisko. Do lechistów należał w zasadzie tylko pierwszy kwadrans, w którym zaserwowali nam kilka strzałów z dystansu. Peszko trafił w słupek, Lipskiego zatrzymał Szumski, były jeszcze uderzenia Flavio i Mladenovicia, ale raczej takie, że nie warto o nich nawet wspominać. Widzieliśmy snucie się po boisku, wymianę podań bez większego tempa, od czasu do czasu ktoś szarpnął i tyle. Pomysł na mecz? Żaden. Raków konsekwentnie grał swoje i po pierwszej połowie to on mógł się bardziej podobać. Goście stworzyli sobie dwie groźne okazje do strzału głową, ale tak Musiolik, jak i Petrasek, nieznacznie się pomylili.
Co najważniejsze – stanowili kolektyw, w czym nie przeszkodziła Rakowowi nawet absencja trzonu drużyny, bo zagrać nie mogli dziś Schwarz, Sapała i Jach. W ich miejsce pojawili się Kościelny, Luković oraz Babenko i nie zawiedli – podobać mógł się zwłaszcza ten ostatni, który posyłał dobre, otwierające podania, ale i harował w tyłach. To on wywalczył zresztą karnego – uciekł Peszce, a skrzydłowy chcąc ratować sytuację ściągnął Ukraińca rękami do parteru. Jedenastka raczej bez dyskusji, wykorzystana przez Bartla – tak Raków otworzył wynik.
A potem stworzył dwie akcje, które śmiało można pokazywać na kursach trenerskich.
Pierwszą – jako wzór stałego fragmentu bitego z połowy boiska. Nie zdążylibyśmy nawet pstryknąć palcami, a już bylibyście w stanie wymienić drużyny, które waliłyby w takiej sytuacji lagę do przodu albo wycofały piłkę do obrońców i budowały akcję od zera. Umówmy się – gra tak zdecydowana większość ligi. Ale nie po to Raków ma rozpisanych 59323 wariantów, by z nich nie korzystać. Na pozycję wyszedł Szczepański – pach, podanie. Wiedział, w który sektor skierować piłkę, by znaleźć Bartla – pach, podanie. Ten błyskawicznie posyła wrzutkę, a w polu karnym najwyżej wyskakuje Musiolik. Zdecydowanie był w tej akcji tak zwany “element zaskoczenia”, ale nie dla piłkarzy Rakowa, którzy mieli wszystko skrupulatnie zaplanowane.
Druga akcja to już modelowo wyprowadzony kontratak. Co zyskuje na uwagę – akcję wyprowadziło trzech młodzieżowców. Szczepański uruchomił podaniem Apolinarskiego i zrobiła się z tego akcja czterech na dwóch. Wydawało się w pewnym momencie, że Apolinarski za długo zwleka, ale on czekał na odpowiedni moment, by zagrać piłkę Skórasiowi, który biegł po drugiej stronie boiska. Gdy już otrzymał piłkę, pozostało mu tylko strzelić, dzięki czemu w dobrym stylu pożegnał się z drużyną z Częstochowy. Przypomnijmy – zimą wraca do Lecha, skąd jest wypożyczony.
Lechia niespecjalnie starała się nawet odwrócić losy spotkania. Jedyne zagrożenie stworzył Haraslin. Mogła się ta akcja podobać – zamarkował strzał wolejem, a chwilę później zgasił piłkę i zwodem na zamach wyprowadził w pole obrońcę. Posłał uderzenie, ale koniec końców świetną paradą popisał się Szumski. To jednak mało. Stanowczo za mało.
Trzy zwycięstwa Rakowa w czterech ostatnich meczach sprawiają, że częstochowianie zbliżyli się całkiem blisko pierwszej ósemki i mają wszystko, by wiosną spróbować powalczyć o wyższe cele niż tylko spokojne utrzymanie. Do ósmej Jagiellonii (stan przed meczem Wisły Płock) tracą tylko punkt, do siódmej Lechii – ledwie dwa oczka. Od elity dzieli ich zatem dystans jednego meczu, od grupy zagrożonej spadkiem – aż siedem punktów. To dobre warunki do tego, by w spokoju przepracować zimę i wiosną zaprezentować styl, z którego Raków znany był na pierwszoligowych boiskach. Jeśli puentować udany rok, to właśnie tak jak Raków.
Fot. 400mm.pl