Od sezonu 2015/16 sukcesywnie spada liczba dryblingów w Ekstraklasie. Żaden zawodnik w lidze nie drybluje średnio dziesięć razy na mecz. Wciąż jednak w Polsce drybluje się częściej niż w Czechach, na Węgrzech, ale przegonili nas Chorwaci oraz Słowacy. Czy cierpimy na brak dryblerów, a technice coraz częściej ustępują szybkobiegacze i atleci? Czy drenaż zdolnej młodzieży z Ekstraklasy nie sprawi, że na ligę coraz trudniej będzie się patrzyło? Ile będziemy oglądać w przyszłości zespołów budowanych jak Cracovia, a ile będzie cieszyło oko jak Lech Poznań?
– Zawsze zadaje sobie pytanie “czy ten gość potrafi dryblować?”. Chciałbym wyłącznie piłkarzy, którzy to potrafią i zawsze w pierwszej kolejności patrzę na tę umiejętność. Chcę bocznych obrońców potrafiących dryblować, stoperów potrafiących dryblować, pomocników, napastników, skrzydłowych. Możesz nauczyć dojrzałego piłkarza kontroli piłki czy podawania. Ale dryblingu już niezbyt. Dlatego uważam, że dobrzy dryblerzy to klucz – tłumaczył Pep Guardiola w książce “The Evolution”.
1800 dryblingów mniej
Oczywiście w Ekstraklasie nie mamy ani Guardioli, ani pieniędzy Manchesteru City, ani też rywali naprzeciw których staje zespół Hiszpana. Niemniej wartość uniwersalna płynąca z tych słów jest bardzo cenna – piłkarz potrafiący minąć przeciwnika dryblingiem to skarb. A Ekstraklasa zdaje się mieć coraz mniej tych skarbów. Statystyki są wymowne. Od momentu gromadzenia szczegółowych danych w Polsce nie dryblowało się tak rzadko. Zerknijmy na średnią liczbę dryblingów wykonywanych przez polską drużynę na jeden mecz:
2015/16 – 27,58
2016/17 – 25,58
2017/18 – 26,5
2018/19 – 25,81
2019/20 – 24,48
Różnice wydają się marginalne, ale wyłącznie w skali mikro. Szesnaście drużyn, 37 kolejek – jeśli każdy zespół kiwa średnio o raz rzadziej niż przed rokiem, to oznacza, że w skali sezonu oglądamy o prawie 600 dryblingów mniej. Jeśli różnica między sezonem 2015/16 i tym obecnym wynosi ponad trzy dryblingi na mecz, to w skali sezonu mówimy o ubytku prawie 1800 dryblingów (o ile obecna średnia zostanie utrzymana). O jak ogromnej skali mówimy, niech świadczy fakt, że 1800 dryblingów w tym sezonie wykonali Lecha Poznań, Legii Warszawa i Wisły Kraków razem wzięci. A mówimy tu o ścisłej czołówce ligi pod względem wykonywanych zwodów.
Spadek średnio jednego czy dwóch dryblingów na mecz jest właściwie niezauważalny przez widza. Natomiast niepokojąca jest sama tendencja, prymitywizacja gry ofensywnej (więcej dośrodkowań niż w dwóch poprzednich) i rysująca się przed ligą perspektywa wyciągania najciekawszych zawodników.
Gra brzydsza, ale i mniej skuteczna
Ciekawie o dryblingu pisze Tiago Estevao, portugalski analityk i skaut. – Drybling to coś więcej niż fajny filmik z zagrań Neymara, który robi furorę na YouTube. Posiadanie zawodników zdolnych do skutecznego dryblowania to kluczowy element funkcjonowania drużyny. Wielkie zespoły postrzegają ich jako strategiczne punkty zespołu. Nie tylko na skrzydłach, gdzie – co oczywiste – wymaga się robienia przez dryblera przewagi, ale i w środku boiska, gdzie skuteczny zwód pozwala przedrzeć się przez zagęszczone obszary gry.
Rzecz jasna piłka zawsze będzie szybsza od zawodnika i skuteczne podanie pozwala na skuteczniejsze zyskanie przestrzeni przez zespół atakujący. Ale zastanówmy się nad jedną rzeczą – ile razy w trakcie oglądania spotkania widzieliście taki obrazek, gdy piłkarz z piłką przy nodze ma przed sobą jednego rywala, ale nie decyduje się na pójście w pojedynek, tylko oddaje piłkę koledze? Piłka krążyła od jednej linii bocznej do drugiej, a żaden z zawodników nie kwapił się do podjęcia ryzyka wejścia w drybling. Być może dlatego, że tak mu kazał trener. A być może dlatego, że po prostu tego nie potrafił.
– Pamiętam, że w którymś z sezonów robiłem analizę do Ligi+Extra gry braci Maków. Obejrzałem ich kilka meczów i okazało się, że prawie wcale nie wchodzą w pojedynki z przeciwnikami. Oddawali piłkę, posyłali nieprzygotowane dośrodkowania. Dało mi to do myślenia i w następnej kolejce zwróciłem uwagę na to, ilu piłkarzy w lidze podejmuje ryzyko dryblingu. Mogłem ich policzyć na palcach jednej ręki. A jedynym piłkarzem, który potrafił zgubić rywala w miejscu samym balansem ciała, był wówczas Michał Janota – mówi Maciej Murawski, ekspert Canal+.
Przeglądamy rankingi zawodników, którzy najczęściej i najlepiej dryblowali w Ekstraklasie w poprzednich sezonach. Przytłaczająca jest ta lista, bo pokazuje, jak bardzo liga została wydrenowana z zawodników efektownych i efektywnych – Carlitos, Bartłomiej Pawłowski, Luka Zarandia, Szymon Żurkowski, Jakub Kosecki, Javi Hernandez, Vadis Odjidja-Ofoe, Kamil Vacek, Bartosz Kapustka, Guilherme, Joel Valencia… Z dziesiątki najaktywniejszych dryblerów poprzedniego sezonu w Polsce została tylko piątka. Z czego Arvydas Novikovas w Legii spuścił z tonu, podobnie jak Juan Camara w Jagiellonii i Georgi Merebaszwili w Wiśle Płock. Wysoki poziom utrzymują tylko Lukas Haraslin oraz Jesus Jimenez.
Tylko siedmiu przekroczyło setkę
Dość zaskakujący jest ranking zawodników, którzy najczęściej podejmują się dryblingów. Rzeczony Michał Mak znajduje się bowiem na czele klasyfikacji, tyle samo prób zwodów podjął w tym sezonie Jesus Jimenez. Weźmy jednak pod lupę zawodników, którzy w tym sezonie wykonali ponad sto prób wejścia w drybling.
1. Michał Mak (Wisła Kraków) – 137 dryblingów – 55% skuteczności
2. Jesus Jimenez (Górnik Zabrze) – 137 dryblingów – 48% skuteczności
3. Kamil Jóźwiak (Lech Poznań) – 121 dryblingów – 62% skuteczności
4. Tymoteusz Puchacz (Lech Poznań) – 112 dryblingów – 55% skuteczności
5. Lukas Haraslin (Lechia Gdańsk) – 109 dryblingów – 50% skuteczności
6. Luquinhas (Legia Warszawa) – 108 dryblingów – 60% skuteczności
7. Przemysław Płacheta (Śląsk Wrocław) – 106 dryblingów – 51% skuteczności
W oczy rzuca się przede wszystkim skuteczność Kamila Jóźwiaka i Luquinhasa. Gdybyśmy mieli tak na oko wybierać dwóch piłkarzy, którzy dryblują najlepiej w lidze, to typowalibyśmy zapewne tę dwójkę. Wymowne są też statystyki wymuszeń rzutów wolnych – Jóźwiak jest czwartym najczęściej faulowanym zawodnikiem w lidze, Brazylijczyk drugim.
Dryblujemy częściej niż Czesi i Węgrzy, ale rzadziej niż Chorwaci i Słowacy
A jak wyglądamy w porównaniu z ligami porównywalnymi z nami? Nie chodzi o ligę luksemburską, albańską czy maltańską, ale weźmy pod uwagę chociażby ligę czeską, słowacką, chorwacką i węgierską.
Polska: średnia dryblingów na mecz – 24,48, najlepsza drużyna – Lech Poznań (32,47 dryblingów na mecz), przeciętna skuteczność – 53,61, najczęściej dryblujący piłkarz – Michał Mak (9,66 na mecz)
Słowacja: średnia dryblingów na mecz – 28,39, najlepsza drużyna – Trenczyn (37,98 dryblingów na mecz), przeciętna skuteczność – 51,93, najczęściej dryblujący piłkarz – Osman Bukari (12,74 na mecz)
Węgry: średnia dryblingów na mecz – 23,88, najlepsza drużyna – MOL Vidi (31,29 dryblingów na mecz), przeciętna skuteczność – 52,35, najczęściej dryblujący piłkarz – Istvan Kovacs (8,82 na mecz)
Chorwacja: średnia dryblingów na mecz – 26,84, najlepsza drużyna – Dinamo Zagrzeb (36,32 dryblingów na mecz), przeciętna skuteczność – 53,7%, najczęściej dryblujący piłkarz – Josip Mitrović (9,92 na mecz)
Czechy: średnia dryblingów na mecz – 22,37, najlepsza drużyna – Bohemians (36,33 dryblingów na mecz), przeciętna skuteczność – 53,68%, najczęściej dryblujący piłkarz – Joel Ngandu Kayamba (9,06 na mecz)
Cracovia woli wrzucać, Lech ma dryblerów
Powyższe zestawienia jasno pokazują, że każda liga ma swoje konie pociągowe, które podkręcają średnią ligową w statystyce dryblingów. W Polsce takim zespołem jest Kolejorz, który – co też widać gołym okiem – ma dwa pokrętła na skrzydłach. Jóźwiak i Puchacz są bardzo dobrze przygotowani motorycznie i już samą szybkością są w stanie gubić rywali. Po stronie Jóźwiaka stoi jednak też zwinność i technika. Puchaczowi bliżej chociażby do Płachety ze Śląska Wrocław, który nie bawi się w przekładanki czy zwody – po prostu odpala wrotki i ucieka przeciwnikom.
Lechowi taki styl rozgrywania ataków – oparty na stwarzaniu przewagi na skrzydłach – przynosi wymierne korzyści w ofensywie. Tylko Legia Warszawa stworzyła sobie więcej okazji bramkowych, tylko Legia zdołała oddać więcej strzałów, tylko Legia posłała więcej uderzeń z gry (a nie po stałych fragmentach), żaden inny klub w Ekstraklasie nie wykonuje tylu rajdów z piłką. Jeśli ktoś chce oglądać dryblingi, to powinien włączać mecze Kolejorza – do tej pory lechici wykonali 672 dryblingów. Druga Legia łącznie o 58 mniej.
A ostatnia Cracovia mniej aż o 292. Próżno szukać jakiegokolwiek piłkarza “Pasów” w najlepszej trzydziestce pod względem częstotliwości dryblingów. Ale wśród najczęściej dośrodkowujących zawodnicy drużyny Michała Probierza zajmują pierwsze (Cornel Rapa) i piąte miejsce (Sergiu Hanca). Rzecz jasna Cracovia nie ma też sobie równych w liczbie dośrodkowań wykonanych przez cały zespół. Oczywiście to Cracovia jest przed Lechem w tabeli, zatem pytanie “a na co komu te kiwki, skoro skuteczniejsze są wrzutki?” wydaje się zasadne. Przypominają nam się jednak w tym miejscu słowa Jana van Daele, dyrektora sportowego DAC Dunajskiej Stredy, która odprawiła Cracovię z eliminacji Ligi Europy: – Macie świetnych piłkarzy i dobrą drużynę narodową. Czasem jednak trzeba pomyśleć o filozofii pracy w klubach. Macie dużo starszych piłkarzy i nieco archaiczny styl gry. Długie piłki, fizyczna gra. Może brzmi to arogancko, ale brakuje tu zachodniego myślenia – mówił w wywiadzie dla TVP Sport. Trener Dunajskiej Stredy mówił wprost, że polska drużyna przypomina mu zespół koszykarski.
Nie dryblują, bo nie potrafią? Czy dlatego, że im się zabrania?
Często na turniejach dziecięcych można zaobserwować świetnych dryblerów. Dwunastolatkowie z Polski potrafią kiwać w pełnym biegu, mijają rywali jak tyczki, poruszają się z naturalną swobodą. Ale wraz z awansami do kolejnych grup młodzieżowych coraz rzadziej decydują się na wożenie piłki. Po wejściu do piłki seniorskiej tylko nieliczni czarują dryblingami. – Wydaje mi się, że to wynika z tego, że na tych wczesnych etapach piłki juniorskiej ofensywni piłkarze mierzą się z relatywnie słabszymi rywalami i dzięki temu mogą błyszczeć. Później, gdy grają już z wyselekcjonowanymi jednostkami i silniejszymi drużynami, dużo trudniej im przedryblować jednego lub dwóch rywali – uważa Murawski.
Łukasz Trałka w jednym z wywiadów zwracał też uwagę na presję kolegów z drużyny i trenerów, którzy krzywią się na jedną czy drugą stratę skrzydłowego wchodzącego w drybling. Wygodniej jest zagrać bezpieczniej, a nie narażać się przy tym na krytykę ze strony szatni. Tymczasem skauci przyjeżdżający do Polski bardzo często zwracają uwagę na chęć wchodzenia w pojedynki z przeciwnikami. – Dlatego wpadł nam w oko Jóźwiak, bo ma naturalny ciąg do wchodzenia w dryblingi. Dośrodkowanie z rywalem przed sobą jest najprostszym i najbardziej prymitywnym rozwiązaniem na rozegranie akcji. Stworzenie przewagi zwodem otwiera dużo więcej możliwości – mówił niedawno skaut jednego z włoskich klubów spotkany na stadionie przy Bułgarskiej.
Czesław Michniewicz zwraca jednak uwagę na szerszy problem, czyli brak umiejętności gry przestrzenią. Gra w Ekstraklasie jest dość statyczna, brakuje zawodników potrafiących robić przewagę, a wyróżniające się pod tym względem jednostki szybko tę ligę opuszczają. – Kimś takim był Bartek Kapustka. Zatrzymywał się w miejscu, technika, podniesiona głowa, balans ciałem, zagranie prostopadłe, wyobraźnia przestrzenna. Oczywiście, Bartek miał i ma swoje problemy, ale wierzę, że jeszcze będziemy mieli z niego pożytek jako polska piłka. On przyjeżdżał na kadrę i kręcił jak szalony na treningach, to była jego gra. Strasznie żałuję, że nie mógł nam pomóc na boisku podczas Euro. Myślę, że Sebastian Szymański też może stać się kimś w tym typie. U nas wszyscy chcą piłkę do nogi, ale to siłą rzeczy spowalnia akcje. Staramy się zmieniać, by nie grać tak statycznie. Ostatnio byłem przejazdem na meczu CLJ Arki z Lechem, wpadłem na pół godziny przez przypadek. Patrzyłem na to, co ci piłkarze mają, a czego nie ma. Było ustawienie, było bieganie, były zalążki kreatywności. Ale nie widziałem radości z tego, że piłkarz dostał piłkę. Permanentna nerwówka. Dostajesz piłkę, to dostajesz problem.
Radość z futbolu – to też kluczowe sformułowanie. Radochę powinni mieć piłkarze z faktu samej gry, ale i kibice, którzy przychodzą na stadion zobaczyć coś ponadprzeciętnego. A zawodników odpalających w trakcie meczu fajerwerki jest niewielu. Szukając w pamięci efektownych zagrań przychodzą pojedyncze momenty – Ramirez przekładający trzech obrońców Jagiellonii, Jóźwiak przerzucający sobie piłkę nad defensorem ŁKS-u, Ricardinho podbijający piłkę przed oddaniem strzału w starciu z Koroną. Po głębszym zastanowieniu pewnie dałoby radę znaleźć w pamięci jeszcze kilka takich sztuczek. Problem w tym, że mówimy o bardzo, bardzo incydentalnych zagraniach, w których próżno doszukiwać się powtarzalności.
Trudno też nie patrzeć na najbliższe lata z optymizmem. Wspomniany już Jóźwiak prawdopodobnie w tym lub w następnym oknie transferowym opuści ligę. Kwestią roku pozostaje też pewnie transfer Lukasa Haraslina. Nie chce się wierzyć, że Przemysław Płacheta czy Tymoteusz Puchacz dobiją do 100 meczów w Ekstraklasie zanim ich kluby przyjmą oferty opiewające na przyzwoite sumki. Z jednej strony można się cieszyć, że te jednostki będą mogły rozwijać się na tle silniejszych rywali. Ale z drugiej strony pojawiają się obawy się, że tendencja spadkowa w liczbie dryblingów zostanie podtrzymana, a liga zostanie wydrenowana z piłkarzy dających frajdę obserwatorom. Słowa dyrektora sportowego Dunajskiej Stredy o archaicznej piłce mogą być powtarzane coraz częściej przez kolejnych rywali polskich ekip w europejskich pucharach.
Damian Smyk
fot. FotoPyk