108 meczów – na tej liczbie zatrzymał się licznik trenera Ireneusza Mamrota, jeżeli chodzi o pracę w Jagiellonii Białystok. Po ostatniej porażce z Zagłębiem Lubin szkoleniowiec pożegnał się z klubem. O rozstanie z Jagą podpytaliśmy go w ostatnim odcinku magazynu Weszłopolscy. Warto sprawdzić cały materiał, ale tradycyjnie przygotowujemy też skróconą wersję tekstową rozmowy.
***
Spodziewał się pan, że mecz z Zagłębiem będzie pana ostatnim w roli trenera Jagiellonii?
Przed meczem – nie. Ale jak już sobie zacząłem po końcowym gwizdku sędziego analizować przebieg spotkania, no to mogłem się domyślać co mnie czeka. Zagraliśmy naprawdę słabe spotkanie, zanotowaliśmy drugą z rzędu porażkę. Wcześniej nie było jakichś niepokojących przesłanek, ale fakt – spodziewałem się, że to może być koniec.
Nie żałuje pan trochę zbyt asekuracyjnie zestawionej jedenastki na ten mecz?
Przede wszystkim – moim celem nie było to, żebyśmy jako drużyna zagrali w tym spotkaniu defensywnie. Zestawiając taki a nie inny środek pola chciałem poprawić odbiór piłki w tej strefie boiska. Taki miałem cel. Teraz możemy sobie rozmawiać, co trzeba było zrobić inaczej. Proszę mi jednak uwierzyć – po tym, co pokazaliśmy w pierwszej połowie mam wrażenie, że wyglądałby to podobnie w każdym możliwym zestawieniu wyjściowego składu. Tak naprawdę w piłkę zaczęliśmy grać dopiero po przerwie, zwłaszcza po czerwonej kartce, gdy te cechy wolicjonalne wskoczyły na dużo wyższy poziom. Pierwsza połowa to był paraliż. Zawiodła odpowiedzialność za piłkę. Chyba gdzieś podskórnie wszyscy czuliśmy, że w tym meczu ciąży na nas dodatkowa presja.
Rozmawialiśmy z wiceprezes Syczewską, która dementuje pogłoski, jakoby już w kwietniu był pan na skraju rozstania z klubem. A od kiedy tak naprawdę trener miał takie poczucie, że w razie niepowodzenia dni w Jagiellonii mogą być policzone?
Nie było tak, że ja miałem poczucie nadchodzącego zwolnienia. Oczywiście media donosiły na ten temat, tego rodzaju pytania do mnie docierały. W zapowiedziach meczowych spekulowano, że to może być spotkanie ostatniej szansy dla trenera. Tego było dużo, ale tylko w mediach. Wewnątrz klubu nigdy nie było tego rodzaju rozmów, że ten czy inny mecz musimy wygrać, bo inaczej dojdzie do zakończenia współpracy. Żadnej niezdrowej presji na mnie nie wywierano.
Zawiedli pana piłkarze?
Powiem tak – jak się już zaczyna sypać, to sypie się wszystko i wtedy można sobie szukać winowajców. Dzisiaj przypomniałem też na stronie klubowej fajny przykład. W meczu pucharowym przy prowadzeniu Rio Ave 3:2 Marian Kelemen fantastycznie obronił sytuację sam na sam. Gdyby Portugalczycy wykorzystali tę okazję, pewnie byśmy nie przeszli dalej. Ostatnio w Częstochowie my mieliśmy kapitalną okazję. 88 minuta, wynik 1:1. Bramkarz Rakowa broni. Może gdyby nie obronił, to dzisiaj inaczej byśmy rozmawiali. W piłce decyduje pasmo takich małych wydarzeń. Ale ja od odpowiedzialności nie uciekam. Jak się wali, to się wali wszystko. Popełniłem błędy i mam czas, żeby to przemyśleć. Jako cały zespół nie funkcjonowaliśmy regularnie i w tym tkwił nasz kłopot, a nie w indywidualnych błędach poszczególnych zawodników.
Ma pan ochotę na dłuższą przerwę i wzięcie głębszego oddechu jak kiedyś Guardiola, czy gdyby przyszła interesująca oferta już teraz, to by się pan nie zastanawiał dwa razy?
No, gdybym miał taki kontrakt jak Guardiola to pewnie postąpiłbym tak jak on. Na dzisiaj… Zobaczymy. Wszystko zależy od tego, jaką otrzymam ofertę. I wcale nie mówię tutaj o finansach. Gdyby trafiło się coś ciekawego, byłbym gotowy do pracy. Ale – jeśli mam być szczerzy – to te dwa-trzy miesiące odpoczynku od piłki chętnie wykorzystam. Nie chcę zabrzmieć arogancko, ale sam nigdy nie wykonałem telefonu do żadnego klubu w poszukiwaniu zajęcia. Jeśli jednak ktoś jest zainteresowany, to z pewnością usiądę do rozmów.
Jest pan zainteresowany rolą tak zwanego “strażaka”? Marzec, klub ze strefy spadkowej szuka ratunku i dzwoni do pana.
Żartobliwie podsunęliście wcześniej przykład Guardioli. Ja nie jestem Guardiolą. Nie mam takiego komfortu, że zespół przejmuję z półrocznym wyprzedzeniem. My, trenerzy w Polsce, nie mamy za bardzo wyjścia. Jeżeli chcemy pracować, a ktoś składa nam ofertę, to zwykle ją po prostu przyjmujemy. Wiadomo, że to jest ryzyko, bo może się nie udać. Ale jeśli się wywalczy utrzymanie, to w kolejnym sezonie można już grać o jakieś poważniejsze cele. Trenerów nigdy się nie zatrudnia wtedy, kiedy zespół jest w dobrej formie. Są oczywiście wyjątki – ja do Jagiellonii przyszedłem po sukcesie Michała Probierza. Generalnie jednak trenerzy trafiają do klubów w trudnych momentach. Domyślam się, że kiedy obejmę kolejny klub to właśnie w takim momencie.
Z czego trener jest najbardziej zadowolony, jeśli chodzi o swoją pracę w Białymstoku?
Na pewno kilka tych ostatnich przypadków, na przykład forma Patryka Klimali czy Bartka Bidy. Były takie mecze, gdy grało w pierwszym składzie dwóch młodzieżowców i to jest jeden z takich elementów, z których jestem zadowolony. Ale na razie jeszcze nie chcę wygłaszać jakichś dłuższych podsumowań – niech ta sprawa mojego rozstania z klubem ostygnie. jeszcze jest za gorąca.
Gorąca, ale rozeszliście się w kulturalnej atmosferze.
To wynika z wzajemnego szacunku. Ja wiele klubowi zawdzięczam, a działacze też wiedzą, jak wiele serca i zaangażowania włożyłem w pracę z Jagiellonią. Nie mówię tego, żeby się przechwalać. Tak po prostu było. Dlatego szybko doszliśmy do porozumienia w temacie rozwiązania kontraktu. Rzadko kiedy to się tak szybko i sprawnie odbywa.
Teraz jakieś zagraniczne wakacje?
Nie, święta chciałbym spędzić w domu. Pracy mi w ostatnich latach nie brakowało, czasem nawet w tym świątecznym okresie zdarzało się analizować potencjalne wzmocnienia do klubu. Od dawna nie miałem żadnej przerwy, szedłem z jednej pracy do drugiej. Chętnie sobie teraz odpocznę z rodziną.