Przy zwolnieniu trenera drużyny w takiej sytuacji jak Jagiellonia, rodzi się wiele pytań, na które trudno znaleźć jakiekolwiek odpowiedzi. Czy Jaga grała fatalnie? “Grała” to złe słowo, ona fatalnie grywała, zdarzały się jej fatalne momenty. Ale czy wobec tego grała dobrze? Też nie, pozytywne okresy przeplatała słabszymi, albo po prostu bezbarwnymi. Typowa drużyna środka tabeli, raz wygra, raz przegra, czasem zremisuje.
To sprawia, że ocena Ireneusza Mamrota nie jest łatwa, ale też prognozowanie, co stanie się dalej wydaje się dużym wyzwaniem. To nie jest ligowy mocarz, którego kiepskie decyzje trenerskie doprowadziły nad przepaść. Ale nie jest to też ŁKS Łódź, który przegrywa mecz za meczem, bo po prostu brakuje mu jakości piłkarskiej. Być może najtrudniejszym pytaniem, które w ostatnich dniach musiał postawić sobie Cezary Kulesza było: czy i jeśli tak, to gdzie mój klub posiada niewykorzystane rezerwy? Mamrot wyleciał, a więc zdaje się, że Kulesza już wie, gdzie znajduje się ukryty potencjał, którego nie potrafił wyzwolić były już trener.
My też próbujemy ten skarb odnaleźć.
=> optymalna obsada bramki <=
Zacznijmy od rzeczy absolutnie banalnych, czyli od obsady bramki. Od razu zaznaczamy – nie jeździmy do Białegostoku na treningi, nie oglądamy zajęć bramkarskich, nie słyszymy, co podczas odpraw taktycznych mruczą pod nosem poszczególni zawodnicy. Oceniamy wyłącznie na podstawie tego, co widzimy na murawie. A widzimy, że Damian Węglarz nie jest i nigdy nie był najlepszym bramkarzem w Ekstraklasie, a może nawet nie jest najlepszy na wschód od Warszawy, co znacznie zawęża poszukiwania. W lidze, gdzie mocne i celne strzały na bramkę są traktowane jak święto, Węglarzowi udało się zjechać ze średnią not poniżej wyjściowej 5,00. To duży wyczyn, bo jeśli w Ekstraklasie szukać bohaterów pozytywnych, to w pierwszej kolejności między słupkami. Z jednej strony za sprawą nieudolności graczy ofensywnych, z drugiej strony za sprawą wielkich tradycji, zarówno w kwestii budowania krajowych bramkarzy, jak i ściągania mocnych zagranicznych łapaczy.
Węglarz nie dawał praktycznie nic ekstra, jedyna fajniejsza interwencja w jego wykonaniu, to chyba robinsonada po strzale Daniego Ramireza. Zaledwie cztery czyste konta, z czego trzy z samym dołem tabeli, Arką, Koroną oraz ŁKS-em. Oczywiście nie sądzimy, że Węglarz jest winnym rozczarowań Jagi w tym sezonie, zwłaszcza, że przecież Sandomierski jeszcze nie jest Wojciechem Szczęsnym, ale w końcu szukamy ukrytych rezerw. Naszym zdaniem regularne stawianie na Sandomierskiego to już wykorzystanie jakiejś części potencjału ukrytego w pierwszej części sezonu.
Tu jednak od razu trzeba dodać – czy Jaga nie potrzebowała wzmocnienia na tej pozycji w ostatnim okienku? Potrzebowała. Czy podjęła próbę znalezienia nowego bramkarza? Podjęła. Jak wyszło? Krsevan Santini czeka na debiut. Czy to wina Mamrota? Cóż…
=> ustabilizowanie formy Imaza <=
To jest bez wątpienia najważniejszy problem do rozwiązania. Jak sprawić, by Jesus Imaz był Jesusem Imazem z meczów z pierwszej części sezonu, a nie tym Jesusem Imazem z soboty. Gość z potencjałem na prawdziwy hit transferowy potrzebował trochę czasu by się zaadaptować w nieco specyficznych podlaskich warunkach, ale gdy już odpalił, wyglądał jak jeden z najlepszych zawodników tej ligi. Po siódmej kolejce miał u nas średnią not 6,57, co w naszych warunkach oznacza piłkarza absolutnie wybitnego. Ale też jak ten Imaz wówczas wypadał. Ofensywa Jagiellonii wyglądała wówczas kapitalnie, strzelała po dwa gole na mecz, a Imaz w tym okresie sam trzasnął siedem goli i dołożył jeszcze asystę.
Później jednak zaczął się systematyczny zjazd, zakończony zmianą w przerwie przeciw Zagłębiu Lubin. Choć trudno w to uwierzyć, od początku października, a więc przez bite 2,5 miesiąca, Imaz strzelił tylko jednego gola i dołożył do tego dwie asysty. Przewrotnie dodajmy, że właściwie w tym samym okresie (no, od 28 września) dwie asysty zdołał zaliczyć nawet Marc-Andre ter Stegen. Tak, to bramkarz. Nie, to nie hiperbola.
Co ma Mamrot do Imaza? No i to jest właśnie kluczowe pytanie. Czy Imaz zjazd zaliczył przez to, że trener nie potrafił obudować go zawodnikami wykorzystującymi jego potencjał? Może treningi były złe? A może to sam Imaz po wystrzałowym starcie poczuł się królem świata i przestał grać na swoim najwyższym poziomie? Dotarcie do przyczyn kryzysu Imaza, bo tak już trzeba określić jego dyspozycję w ostatnich tygodniach, to zadanie numer jeden dla następców Mamrota. Gorzej, jeśli okaże się, że w tym przypadku problemem nie był trener…
=> lepsze (jakiekolwiek?) wykorzystanie skrzydeł <=
Do tego punktu można przejść płynnie od dyskusji na temat zjazdu Imaza. Weźmy na przykład takiego Prikryla. Przecież gołym okiem widać, że gość potrafi grać w piłkę. Mamy tu na myśli takie czysto techniczne umiejętności – przyjęcie, poprowadzenie piłki w taki sposób, że nie trzeba jej szukać pod stadionem, dobre podanie, zdolność do celnego odegrania z pierwszej piłki. A mimo to niemal w każdym jego meczu znajdziemy bardzo długie fragmenty, podczas których po prostu go nie widać. Nie to, że coś psuje, że wchodzi w niepotrzebny drybling – po prostu go nie ma. Podobnie sprawa ma się z Bidą, który w sumie przecież przychodził do Białegostoku jako napastnik. Manewr z przerzuceniem go na skrzydło byłby zrozumiały, gdyby miało to być łatanie słynnej “pozycji młodzieżowca”. Ale tę przecież doskonale obsadza Klimala.
Czy lepiej niż młody chłopak wypadał Juan Camara? Albo może Savković? Kostal? Nie, nie i nie. Ale jeśli jest kilku skrzydłowych, z których każdy miewał w tej lidze, a nawet i w tym klubie zdecydowanie lepsze momenty, to może zawodzą nie piłkarze, ale taktyka, w którą zostali wtłoczeni? Oczywiście, bierzemy pod uwagę, że skrzydłowi Jagi po prostu są chimeryczni i tyle, zwłaszcza, że przecież sami przed chwilą wypunktowaliśmy chwiejność najlepszego zawodnika Jagiellonii. Mimo wszystko jednak – nowy trener powinien uwolnić potencjał skrzydłowych, najlepiej od zaraz. Albo ściągnąć sobie lepszych zimą.
=> powtarzalność <=
I to jest tak naprawdę całe sedno problemu. Jagiellonia nie jest drużyną słabą, bo potrafi grać naprawdę fajne mecze. Jagiellonia jest drużyną dramatycznie nierówną, chyba najbardziej chybotliwą spośród tych aspirujących do górnej połowy tabeli, a w dalszej części sezonu również do walki o puchary. Weź trzy najlepsze mecze Cracovii, Pogoni czy Lecha, a potem trzy najlepsze Jagiellonii – różnica nie będzie diametralna. Weź trzy najsłabsze mecze Legii, Pogoni czy Cracovii, a potem najsłabsze mecze Jagiellonii. Wtedy w pełni widać, jak wielkie wahania formy notują piłkarze z Białegostoku. Powtarzalność to słowo-klucz przy próbie przywrócenia tej drużynie blasku. Ile w tej chwiejności winy Mamrota? Ewidentnie jego błędem i pomyłką było zestawienie drużyny na, jak się okazało, pożegnalny mecz z Zagłębiem. Wcześniej? Nierówna forma trwała praktycznie od półtora roku. Było widać niemal gołym okiem, że i on sam nie do końca ma pomysł, dlaczego poszczególni piłkarze potrafią niemal tydzień po tygodniu zatracić kompletnie wszystkie swoje atuty.
Bodvarsson gra profesurę z ŁKS-em, kasując ataki i będąc szalenie przydatnym z przodu, po czym totalnie zawodzi z Piastem. Pospisil kompromituje się ze Śląskiem Wrocław, po czym niemal w pojedynkę prowadzi Jagę do zwycięstwa nad Cracovią. Nawet Klimala pomiędzy dobre mecze z ŁKS-em i Arką wcisnął słabszy występ.
***
Wnioski? Jagiellonia ma duże rezerwy, nie ulega to wątpliwości, ale ich uwolnienie oraz w ogóle odnalezienie przyczyn, czemu do tej pory ich nie wykorzystała, to nie jest najprostsza sprawa. Być może czynnikiem motywującym będzie efekt nowej miotły? A może zadziała ta słynna “czysta karta” u trenera, która sprawi, że Guilherme z Bodvarssonem czy Camara z Prikrylem będą każdego dnia działać pięć razy mocniej na treningach, by dostać chociaż kilkadziesiąt minut w weekendowym meczu?
Zostaje gdybanie, przynajmniej dopóki Jaga nie pojawi się na boisku bez Mamrota przy linii. Jedno jest pewne: jeśli Jaga nie odnajdzie szybko powtarzalności, to może się to skończyć majowym kopaniem w towarzystwie ŁKS-u, Arki czy Wisły Kraków. A to dla klubu z rosnącymi ambicjami byłby prawdziwy policzek.
Fot. FotoPyK